Wicepremier Mateusz Morawiecki sonduje pomysł na powstrzymanie fali nowych emerytów, która ruszy po 1 października tego roku, gdy zostanie przywrócony wiek emerytalny 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn.
Szef resortu finansów proponuje 5 tys. zł dodatkowej składki rocznie w zamian za powstrzymanie się z przejściem na emeryturę. Gdy tę kwotę przeliczy się na składkę emerytalną płaconą od wynagrodzenia, wychodzi równowartość daniny z minimalnego wynagrodzenia.
300 tys. osób więcej
Z szacunków ZUS wynika, że zachęta dotyczy ponad 300 tys. osób, które 1 października 2017 r. zyskają prawo do przejścia na emeryturę. Dotychczas zdecydowana większość uprawnionych (ponad 80 proc.) przechodziła na świadczenie z ZUS tuż po tym, kiedy nabyła do tego prawo, lub w ciągu roku od spełnienia warunków (kolejne 10 proc. emerytów).
– Obecnie system emerytalny wbrew zamierzeniom autorów reformy nie zachęca do dłuższej pracy – mówi dr Tomasz Lasocki z Uniwersytetu Warszawskiego. – Powody są dwa. Pierwszy jest polityczny, bo przepisy zmieniają się tak często, że wiele osób, przechodząc od razu na świadczenie, chce uniknąć niekorzystnych zmian. Drugi to już czysta matematyka. Najczęściej jest tak, że sumując kwotę świadczeń pobranych po przejściu na świadczenie bez zwłoki emeryt zyskuje więcej, niż przez podwyżkę świadczenia wynikającą z odłożenia tej decyzji w czasie – tłumaczy.
Z wyliczeń dr Lasockiego wynika, że premia proponowana przez rząd będzie korzystna np. dla kobiet, których emerytura w wieku 60 lat będzie niższa niż 2,7 tys. zł brutto, i mężczyzn, których świadczenie w wieku 65 lat wyniesie mniej niż 2,5 tys. zł miesięcznie brutto. Przy założeniu, że w okresie wstrzymywania się z przejściem na świadczenie będzie zarabiać co najmniej minimalne wynagrodzenie.