Lektura relacji z nieudanych zawodowych startów i nierozwiniętych ścieżek kariery tę frustracji rekrutera pogłębia. Wygląda na to, że na naszym rynku pracy osoby poszukujące pracy z determinacją oraz pracodawcy intensywnie poszukujący pracowników, w tym tych młodych, z otwartą głową, których jedynym kapitałem są na początek chęci i gotowość do ciężkiej pracy - nie mogą się jakoś spotkać w połowie drogi.
Przyczyną może być zderzenie międzypokoleniowe: na rynek pracy wchodzi "roszczeniowe pokolenie Y", a pracodawcami są "chciwi kapitaliści".
Zderzają się zatem interesy pokolenia, które wyrosło w czasach dobrobytu oraz w przekonaniu, że dyplom w kieszeni to przepustka do kariery. Pokolenie to często było wychowywane w sposób bezstresowy, nastawione na styl życia i konsumpcję. Druga strona to ludzie stawiający w prowadzeniu przedsiębiorstwa na wartości takie jak: jak produktywność, wydajność, efektywność, nastawienie na wyniki sprzedaży i zaangażowanie. Czy interesy tych grup są przeciwstawne? Bardzo często tak. Często na rozmowę młody człowiek przychodzi z nastawieniem: "nie po to tyle lat studiowałem, żeby teraz harować za 2 tysiące". Banalne stwierdzenie, że od czegoś trzeba zacząć i że pracodawcy też trzeba najpierw coś dać, przez wielu poszukujących nie jest akceptowane. Kandydaci oczekują zbyt wiele. Osoby zajmujące się rekrutacją dają zbyt mało - w kontekście tych oczekiwań. Trzeba jednak uczciwie oceniać dzisiejsze uwarunkowania rynku pracy - opieranie swoich oczekiwań wyłącznie na dyplomie to brak realizmu. W czasach, gdy zdobycie wyższego wykształcenia nie wymaga wielkiego wysiłku, niestety także intelektualnego, bo poziom nauczania drastycznie spada, naiwnością jest wiara, że to wystarczy, by poradzić sobie w wymagającym przedsiębiorstwie.
Nie znam osoby, która zaczynałaby karierę od razu od stanowiska kierowniczego, fotela dyrektora czy prestiżu prezesa zarządu. Od pięciocyfrowej pensji plus bonusy, plus możliwie krótki dzień pracy. Nie znam osoby, która mogłaby powiedzieć o sobie "biznesmen" bez doświadczenia kilku lat ciężkiej pracy, na stanowisku, którego tak wiele osób boi się jako czegoś wstydliwego - kontaktu z klientem, często "na słuchawkach" - bo tak się dziś buduje relacje biznesowe. Znam natomiast osoby, które od przysłowiowego stażysty bez doświadczenia zawodowego doszły do stanowisk wysoko sytuowanych i dobrze opłacanych. To osoby, które o 15.55 nie stały w "blokach startowych", które stać było na poświęcenie weekendu na przeczytanie najnowszych branżowych publikacji bez furii i frustracji, że poświęcają ten czas "za darmo".