O tym, że Alekskander Łukaszenko i Władimir Putin spotkają 13 lutego w Soczi, prorządowe „Izwiestia" poinformowały w środę w nocy. Gazeta nazywa to spotkanie „czwartą rundą", gdyż od początku grudnia prezydenci spotkali się już trzy razy. Powołując się na opinie rosyjskich analityków, dziennik uspokaja, że „nikt nie mówi o wstąpieniu Białorusi do Federacji Rosyjskiej".
Prezydenci rozmawiać mają więc o integracji, którą od kilku tygodni zajmuje się specjalnie powołana międzyrządowa grupa robocza. Chodzi zwłaszcza o podpisane jeszcze w 1999 roku porozumienie o „utworzeniu Państwa Związkowego Białorusi i Rosji", na którego realizację od miesięcy nalegają w Moskwie.
Jednocześnie kilku wysokiej rangi rosyjskich polityków, w tym również premier Dmitrij Miedwiediew, mówią o wprowadzeniu wspólnej z Białorusią waluty, wspólnej polityce pieniężnej i podatkowej, a nawet wspólnej straży granicznej i celnej. W Rosji wprost mówią, że od „głębszej integracji" zależy dalsze wsparcie Białorusi w postaci tanich surowców oraz dotacji z rosyjskiego budżetu. Rosyjski ambasador w Mińsku Michaił Babicz podliczył niedawno, że rocznie takie wsparcie kosztuje rosyjskich podatników nawet 4,5 mld dolarów.
– Nie chodzi o te pieniądze. Podpisaliśmy porozumienie i są tam dokładne postulaty. Zrealizowane natomiast zostały jedynie te, które dotyczą ulgowych cen surowców energetycznych dla Białorusi. A co z całą resztą? To zasadnicze stanowisko Rosji – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Aleksiej Podbieriozkin, szef rosyjskiego Centrum Badań Wojskowo-Politycznych, działającego przy prestiżowym Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO).
Rządzący od ćwierćwiecza prezydent Białorusi dobrze odczytuje rosyjskie intencje. – Dostaniecie ropę, ale w zamian zrujnujcie swój kraj i wstępujcie w skład Rosji – opisał je w grudniu. Dotychczas nie udało mu się przekonać Putina, by Rosja pokryła straty Białorusi, które od 1 stycznia powoduje wdrażany przez Moskwę tzw. manewr podatkowy. Szacuje się, że w ciągu najbliższych pięciu lat Białoruś straci z tego powodu ponad 10 mld dolarów. Na początku stycznia białoruski przywódca wprost zasygnalizował Moskwie, że jeżeli nie zmieni zdania, może „stracić najważniejszego sojusznika na zachodnim kierunku". Dosłownie kilka dni później szef białoruskiej dyplomacji Uładzimir Makiej oświadczył, że Białoruś prowadzi rozmowy z USA na temat wzajemnego zwiększenie liczby dyplomatów. Do Mińska miałby powrócić też amerykański ambasador wyproszony jeszcze w 2008 roku.