Reklama

Niezła frekwencja przy urnach we Francji

Organizując wybory, prezydent Macron popełnił fatalny błąd z punktu widzenia zdrowia publicznego i polityki

Aktualizacja: 17.03.2020 05:19 Publikacja: 16.03.2020 18:34

Liczenie głosów w Strasburgu w reżimie podwyższonej higieny

Liczenie głosów w Strasburgu w reżimie podwyższonej higieny

Foto: AFP

Skoro władza uznała, że 45 milionów pełnoletnich Francuzów może bezpiecznie pójść w niedzielę do urn, to epidemią przejmować się nie warto. Taki wniosek wyciągnęła najwyraźniej ogromna część obywateli republiki. Media społecznościowe obiegły w weekend filmiki pokazujące tłumy w parkach Paryża (dzień później zostały zamknięte), tłok na uliczkach historycznego centrum Strasburga, ścisk na Promenadzie Anglików w Nicei.

– Niczego nie zrozumieli – miał zdaniem francuskich mediów powiedzieć Emmanuel Macron swoim najbliższym współpracownikom. Tyle że nawet jego żona Brigitte nie zrezygnowała w weekend ze skorzystania z pięknego, wiosennego słońca, aby przejść się po centrum stolicy.

We Francji od niedzieli obowiązują daleko posunięte restrykcje w funkcjonowaniu wielu instytucji. Nie działają szkoły, zamknięte są kafejki, nie ma wstępu do muzeów i urzędów. Odwołano 90 proc. lotów i połowę połączeń kolejowych.

Mimo to, widząc, z jaką dezynwolturą jego rodacy traktują epidemię, prezydent w poniedziałek wieczorem miał wystąpić przed narodem i ogłosić jeszcze dalej idące restrykcje. Mówiono, że w Pałacu Elizejskim rozważane jest wprowadzenie godziny policyjnej od 18.00 i wyprowadzenie na ulice armii, która miałaby ten zakaz egzekwować.

W niedzielę zakażonych było prawie 5,5 tys. osób, co oznacza, że co 72 godziny ich liczba podwaja się. – Jesteśmy na granicy naszych możliwości, a dopiero nadchodzi fala osób, które będą potrzebowały pomocy – ostrzegł Philippe Javin, dyrektor paryskiego szpitala Georges Pompidou.

Reklama
Reklama

Porażka makronistów

Także z punktu widzenia politycznego organizacja wyborów nie zdała się na wiele. Z udziału w nich zrezygnowało 56 proc. uprawnionych, co jest nad Sekwaną absolutnym rekordem. Trudno więc mówić o utrzymaniu „demokratycznej ciągłości", jaką kierował się prezydent. Tym bardziej że organizacja drugiej tury w najbliższą niedzielę staje pod jeszcze większym znakiem zapytania.

Ci, którzy poszli oddać głos, masowo poparli dotychczasowych merów i radnych. W sytuacji zagrożenia zwyciężył instynkt legitymizmu. Straciła na tym w szczególności partia prezydenta La Republique En Marche (LREM), której w czasie ostatnich wyborów w 2014 r. jeszcze nie było. Przykładem jest Paryż, gdzie dotychczasowa burmistrz, socjalistka Anne Hidalgo, otrzymała 30 proc., zostawiając daleko w tyle gaullistkę Rachidę Dati (22 proc.) i makronistkę Agnes Buzyn (18 proc.). Ta ostatnia zapowiedziała, że rezygnuje z kampanii.

Nie spełniły się też nadzieje Zjednoczenia Narodowego na podbicie francuskiej prowincji na fali niezadowolenia z polityki prezydenta. Sama Marine Le Pen, po spotkaniu z zarażonym koronawirusem liderem Republikanów Christianem Jacobem, poddała się kwarantannie.

Macron w tej sytuacji ogłosił, że odkłada do września kontrowersyjną reformę systemu emerytalnego. Ale i to, z uwagi na szybko pogarszającą się kondycję gospodarczą kraju, może być optymistycznym terminem.

Upiorna druga tura

Burmistrzów wybierano w niedzielę także w największym niemieckim landzie, Bawarii. W tym w stolicy Monachium, gdzie głosy oddało aż 49,3 proc. uprawnionych. Gdy ten tłum wybierał burmistrzów, liczba zarażonych koronawirusem w samym Monachium doszła do 187 (w całym landzie było w poniedziałek po południu czworo zmarłych).

Jeszcze w sobotę tysiące ludzi tłoczyły się na monachijskim targu wiktuałów, a w poniedziałek rano premier Bawarii Markus Söder ogłaszał radykalne ograniczenia, z zamykaniem szkół i lokali gastronomicznych włącznie. Druga tura wyborów, wymagana w Monachium i kilkunastu innych miastach, gdzie żaden z kandydatów nie zdobył poparcia większości, odbędzie się, jak planowano, 29 marca, ale za to – niezgodnie z planami – tylko drogą pocztową. Lokale wyborcze będą bowiem zamknięte.

Reklama
Reklama

W niedzielę głosowano także w Thurgau (Turgowii), jednym z kantonów w Szwajcarii, też wyjątkowo dotkniętej epidemią (2,3 tys. zarażonych, 18 zmarło). Wybory do lokalnego parlamentu i przedstawicieli lokalnego rządu się odbyły, choć odwołano sesję wiosenną szwajcarskiego parlamentu i wszystkich rad kantonalnych. A w leżącym przy granicy z Włochami kantonie Ticino (Tessyn) obowiązuje stan wyjątkowy.

W Thurgau zanotowano nawet wyższą frekwencję (o dwa punkty procentowe) niż cztery lata temu, czyli w czasach przed zarazą. Media liberalne odnotowały przede wszystkim, że o sześć miejsc więcej zdobyli Zieloni (mają ich teraz w radzie kantonu 15). Raczej nie wybijały w nagłówkach, że wielką przewagę zachowała nacjonalistyczna Szwajcarska Partia Ludowa (ma 46 ze 130 mandatów, przybyły jej dwa).

Polityka
Partia Finów krytykowana za obronę miss, która straciła tytuł za rasistowski gest
Polityka
Brytyjscy politycy bronią BBC przed atakami Trumpa. „Chce ingerować w naszą demokrację”
Polityka
Donald Trump pozywa BBC. Domaga się nawet 10 mld dolarów odszkodowania
Polityka
Donald Trump o zamordowaniu Roba Reinera: Cierpiał na zespół zaburzeń Trumpa
Polityka
Majątek Trumpów rośnie na kryptowalutach
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama