Tak, czyli jak?
Że wszystko staje się aktorstwem.
Może kamery znikną, bo dziennikarze decyzją marszałka Bronisława Komorowskiego już nie są wpuszczani do większości miejsc w Sejmie?
Są wpuszczani, tylko teraz jest to uporządkowane. Do niedawna dziennikarze wszędzie włazili, co było uciążliwe. Zatarła się granica.
Jaka granica się zatarła?
Wszystko im było wolno, a to jest przecież miejsce pracy parlamentarzystów. Posłowie to nie są ludzie, którzy mają tylko coś gadać do kamer i mikrofonów. Praktyki w parlamentach europejskich są różne, ale nigdy nie było tam tak jak u nas jeszcze w zeszłym roku.
Dzisiaj chochole gęganie rodem z „Wesela” przerodziło się w kabaret. Wygłupiamy się, żartujemy, nie do końca wszystko traktujemy serio
Przyzna pan, że nasza demokracja jest jeszcze bardzo świeża i politykom trzeba uważnie patrzeć na ręce?
Patrzenie na ręce nie polega na bałaganie, anarchii.
Na czym niby polega ta anarchia?
Dziennikarze patrzą na ręce politykom w sposób tak prześwietlający, że wszystko o nich wiedzą. W tej chwili dziennikarze są ważniejsi niż politycy.
A właściwe kto jest ważniejszy?
Parlamentarzysta jest wybrany przez społeczeństwo i ma misję do spełnienia. A dziennikarze, zapraszając polityków do studia, często przekraczają granice dobrego obyczaju. Za dobrze się czują. To nie ma nic wspólnego z demokracją.
To dziennikarze mają się źle czuć?
Dziennikarze nie powinni się czuć za dobrze, bo wtedy popularność będzie dla nich ważniejsza niż prawda.
Poprzedni Sejm nazwał pan sceną chocholą, a nadal nie wiem, jak jest dzisiaj?
Dzisiaj chochole gęganie rodem z „Wesela” przerodziło się w poetykę Cymańskiego. To taki kabaret. Wygłupiamy się, żartujemy, ale na dobrą sprawę to do końca nie wszystko traktujemy serio.
A to dobrze?
Tak widocznie musi być, generalnie nie jest to szkodliwe. Jak na sali sejmowej siedzi się co dwa tygodnie przez cztery dni od świtu do nocy, to tam jest nudno i uciążliwie. Tacy ludzie jak Cymański i Palikot, a także Stefan Niesiołowski, wnoszą atmosferę większego luzu, nawet trochę zabawy. Co nie jest takie złe, bo Sejm nie może być izbą mordęgi i ponuractwa. Myślę, że na tak dużą liczbę posłów mogłoby być więcej osobowości charakterystycznych. Mało jest ludzi, którzy mają poczucie humoru i używają oryginalnego języka.
A lewica nie ma swojego kabareciarza?
Jest Jerzy Wenderlich, który ma swój stary młynek, i też należy do takich postaci. Podobnie jak poseł Tadeusz Iwiński. To są postacie bardzo charakterystyczne. Mogłoby ich być więcej.
Ale w PSL takiej aktorsko-kabaretowej postaci raczej nie ma?
Dla mnie lider PSL Waldemar Pawlak świetnie przemawia, to jest humorysta w guście angielskim. Taki ścichapęk, bez widowiskowości. Ale mówi niesłychanie dowcipnie, bardzo skrótowo.
Jak pan się czuje w Klubie PO?
Jestem tam człowiekiem trochę obcym, nie należę do partii. Patrząc na to wszystko z boku, zachowuję dystans. Dla mnie najciekawsze jako reżysera jest patrzeć od środka, ale właśnie z dystansem. Jestem w olbrzymim klubie, który rządzi. Widzę proces rządzenia od kulis.
A premiera Donalda Tuska do jakiej postaci z klasyki teatru można by porównać?
Patrząc na Tuska od lat, widzę, że on się niesłychanie rozwinął, nadspodziewanie dla wszystkich. Ma świetnych doradców, którzy go bardzo dobrze wymyślają. Niech pani zestawi dwa ostatnie fakty. Ukazuje się wywiad, w którym mówi, że palił trawkę. A zaraz potem zdobywa Machu Picchu, co wymaga ogromnej kondycji.
I co z tego wynika?
Ludzie natychmiast zestawiają sobie Tuska z liderami konkurencyjnych partii, którzy mówią, że „oni nigdy, nic”. W ten sposób Tusk staje się im bliższy, w młodości był normalnym człowiekiem, a teraz jako premier włazi na jakąś straszną górę. Jest politykiem nowej edycji, wie, jak zyskiwać sobie sympatię. I w czysto teatralnym znaczeniu bardzo dobrze występuje, jest opanowany, dowcipny.
Ale ja nie tego oczekuję od polityków. Chcę, by mieli wizję i siłę, żeby przeprowadzać reformy.
Prezydent i jego brat, wszyscy w PiS, kładą się w poprzek szyn, po których jedzie pociąg z Platformą. I robią wszystko, by ten pociąg zwolnił.
To jest wygodne alibi.
Przy takim sprzężeniu pomiędzy PiS a prezydentem nie ma pola do przeprowadzania przez PO wielkich reform. Wszystko zmierza do tego, że trzeba przetrwać 2,5 roku do wyborów prezydenckich.