– Mówi się, że jeśli w 2010 r. Donald Tusk zwycięży w wyborach prezydenckich, to PO rozpisze szybko parlamentarne, żeby powtórzyć ten sukces i uzyskać większą władzę. Takie chwyty się stosuje na przykład we Francji – analizuje dla „Rz” prof. Jacek Wódz, socjolog polityki.Poparcie dla Platformy w sondażach GfK Polonia na zlecenie „Rz” małymi kroczkami idzie znowu w górę. Po nagłym spadku notowań w maju (do 41 proc., po krytyce półrocza rządów i wyprawy premiera do Peru) teraz na partię Tuska głosować chce 47 proc. Polaków. Sympatie dla PiS z kolei spadły do 18 proc.
Zaskakuje fakt, jak skromnejest poparcie, na które mogą liczyć niemal wszystkie pozostałe partie. Wiele dostałoby zero głosów. Partia Demokratyczna zyskała 1 procent, PSL zaledwie 3.
– A jeszcze niedawno było
6 procent. Nasz elektorat w polu jest teraz, zajmuje się żniwami, a nie sondażami – żartobliwie tłumaczy niski wynik ludowców Stanisław Żelichowski, szef Klubu Parlamentarnego PSL. Dodaje, że PSL nie przejmuje się notowaniami, bo wiejski elektorat w wyborach się mobilizuje i wyniki są o wiele wyższe od sondaży. – Dzień przed ciszą wyborczą dawano nam 3 procent, a wynik był 9 procent. Może coś jest nie tak z metodologią badań – mówi.
Wedle sondażu „Rz” do Sejmu mogłaby się dostać, prócz PiS i PO, jeszcze tylko jedna partia. Na granicy pięcioprocentowego progu wyborczego balansuje SLD. Taki trzypartyjny Sejm byłby jednak zdominowany przez 309 posłów PO. Platforma stworzyłaby więc samodzielnie rząd bez trudu przepychający ustawy przez Sejm (potrzeba 231 głosów). Miałby rachityczną opozycję: 117 posłów PiS i 32 z lewicy.