W ubiegłym roku stołeczny ratusz wydał ponad 2 mln zł na umowy z 32 kancelariami prawnymi, choć na stałe zatrudnia blisko 200 prawników. Powtarzały się zlecenia m.in. dla znanych kancelarii Domański Zakrzewski Palinka czy M. Romanowski i Wspólnicy. Reprezentowały one miasto przed sądami, przygotowywały analizy i doradzały. Ile i za co dostały poszczególne kancelarie – to wciąż tajemnica.
Od miesięcy próbują się tego dowiedzieć radni SLD i PiS. Bezskutecznie. Gdy radny Krystian Legierski (SLD) pytał o koszty umów w interpelacji, dowiedział się, że w tym trybie takich danych (zgodnie ze statutem miasta) nie otrzyma. Powinien napisać wniosek o udostępnienie informacji publicznej. Ale gdy mieszkanka Ursynowa Joanna Mazgajska zapytała, powołując się właśnie na ustawę o dostępie do informacji, ratusz zażądał uzasadnienia interesu społecznego. Argument o tym, że sposób wydawania pieniędzy publicznych powinien być jawny, uznał za niewystarczający. I nie odpowiedział. – Sama chęć posiadania wiedzy nie jest uzasadnieniem interesu prawnego – mówi wicedyrektor gabinetu prezydenta Warszawy Jarosław Jóźwiak. Przekonuje jednak, że te informacje nie są tajne, trzeba tylko... w umiejętny sposób o nie pytać.
– To już szczyt arogancji – oburza się Legierski.
Radni PiS i SLD próbowali skierować tę sprawę do komisji rewizyjnej Rady Warszawy, ale PO zablokowała kontrolę.
Urzędnik tłumaczy, że umowy nie są tajne. Trzeba tylko... umiejętnie o nie zapytać