W 2007 roku – kiedy Hanna Gronkiewicz-Waltz zaczynała rządy w stolicy – takimi nagrodami obdzieliła 546 osób (w urzędzie miasta i dzielnic pracowało wówczas ok. 5,7 tys. ludzi). Wyniosły wówczas łącznie 2,1 mln zł. Już rok później było to 3,5 mln zł, w 2010 – 4,9 mln zł (ze względu na podwójne wybory), a w ubiegłym – 4,5 mln zł. Kto je otrzymał? Między innymi urzędnicy odpowiedzialni za przygotowanie miasta do wyborów samorządowych czy prezydenckich, obchodów Powstania Warszawskiego, rozliczenie budżetu miasta czy... przeprowadzenie inwentaryzacji w urzędzie.
„Pracownicy przy tych zadaniach pracowali również w swoim czasie wolnym, w niedziele, święta i w nocy. Przy obowiązującym od 2008 roku zamrożeniu i realnym spadku wartości wynagrodzenia pracowników o 12 proc., nagroda jest jedyną formą uznania i motywacji" – uzasadniają władze stolicy.
– Taką formą uznania powinna być właśnie nagroda kwartalna, którą w samorządach od lat traktuje się niemal jak stały składnik wynagrodzenia, a nie element motywujący do dobrej pracy – ocenia politolog Bartłomiej Biskup z Uniwersytetu Warszawskiego. – W dobrze umotywowanych premiach nie ma nic złego. Gorzej, gdy otrzymują je tylko zaufani decydentów.
Prezydent przyznawała jednorazowo nawet po kilkanaście tysięcy złotych. Nieoficjalnie wiemy, że rekordziści – najbliżsi współpracownicy Hanny Gronkiewicz-Waltz – mogli dorobić do pensji z kolejnych takich premii przez kilka lat nawet 300 tys. zł.
– Warszawski urząd nie jest jedynym, w którym funkcjonują nagrody o charakterze specjalnym – przekonuje Jarosław Jóźwiak, wicedyrektor gabinetu prezydenta Warszawy, jeden z nagradzanych. Podaje przykład Krakowa, gdzie regulamin urzędu również pozwala przyznawać nagrody za wybitne osiągnięcia w pracy. – Owszem, tylko że od półtora roku w naszym urzędzie budżet nagród został mocno ograniczony – zwraca uwagę rzecznik prezydenta Krakowa Monika Chylaszek.
W 2010 roku wszystkie nagrody dla krakowskich urzędników pochłonęły 10 mln zł. Rok temu już tylko 4 mln zł,a w tym... 200 tys. zł.