– Jesteśmy trzecią siłą w Sejmie – cieszy się w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Dariusz Joński, rzecznik SLD.
I pewnie jest to powód do zadowolenia, bo Sojusz po wyborach w 2011 roku miał najmniejszy klub parlamentarny. Później ta reprezentacja jeszcze się skurczyła, bo kilku posłów podebrał Janusz Palikot, a Ryszard Kalisz został wykluczony z partii i klubu za zadawanie się z Europą Plus.
Jednak radość Sojuszu jest trochę na wyrost, bo tyle samo posłów co SLD z Elsnerem ma w tej chwili PSL. A więc obie małe partie zajmują wspólnie trzecie miejsce. Tymczasem Sojusz chciałby wyprzedzić ludowców, a nie tylko się z nimi zrównać, bo chce pokazać, że dźwiga się z kolan, na które został rzucony w 2011 roku. Sęk w tym, że PSL nie zamierza dać się zdetronizować. Ludowcy już przyjęli pod swoje skrzydła cztery osoby z drużyny Palikota i podobno prowadzą rozmowy z kolejnymi, które jakiś czas temu odeszły z Klubu Twojego Ruchu. Wyścig będzie więc trwał.
Ewa Marciniak, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że małe partie, którym ucieka elektorat, muszą poszukiwać rozmaitych sposobów, by wydać się większe, niż są.
– Zanim partia stanie się atrakcyjna dla wyborców, sama musi się opisać w tych kategoriach – tłumaczy. – Poza tym powiększanie Klubu ma znaczenie w kontekście potencjalnych koalicji rządowych, bo sprawia, że partia staje się bardziej pożądanym koalicjantem. Dlatego wydarzeniu przyjęcia do klubu Wincentego Elsnera SLD nadaje większą rangę, niż ono na to zasługuje.