Najważniejszy kraj arabski pozostanie rekordzistą świata w wydawaniu wyroków śmierci. Na dodatek są to wyroki dotyczące polityków, przeciwników obecnych władz.
Mohamed Mursi, który był jedynym demokratycznie wybranym prezydentem kraju i został obalony przez armię dwa lata temu, po raz pierwszy usłyszał najwyższy wyrok w połowie maja. Odkładana decyzja o zatwierdzeniu go miała się pojawić 16 czerwca. I tak się stało, choć z doniesień niektórych mediów zachodnich, wynika, że będzie możliwa jeszcze jedna apelacja. We wtorek sąd w Kairze najpierw ogłosił, że Mursi dostanie dożywocie za współpracę szpiegowską z wrogimi krajami i organizacjami (Iranem, Hezbollahem, Hamasem). Co niektórzy interpretowali jako obniżenie wyroku z połowy maja.
Szybko się jednak okazało, że sąd dawkuje napięcie. Utrzymał karę śmierci dla byłego prezydenta za ucieczkę z więzienia cztery lata temu, w której też pomagały mu wrogie siły, "mające na celu destabilizację Egiptu".
Najwyższy wyrok, jak pisze portal czołowej egipskiej gazety "Al-Ahram", zapadł zresztą wobec 99 liderów Bractwa Muzułmańskiego (ale tylko sześciu jest za kratami, inni byli sądzeni in absentia). W tym jego najwyższego przywódcy Mohameda Badii oraz lidera umiarkowanego skrzydła Esama al-Eriana, pierwszego ważnego Brata, z którym miałem okazję rozmawiać (w czasie rewolucji, która na początku 2011 roku obaliła dyktatora Hosniego Mubaraka).
Skazywanie na śmierć za ucieczkę z więzienia organizacje broniące praw człowieka już wcześniej uznawały za farsę. Doszło do niej w czasie wspomnianej rewolucji, niektórzy z ponad setki uciekinierów podpalali i plądrowali obiekty więzienia, w oskarżeniu jest też mowa o zabijaniu.