Stanisław Żerko jest profesorem nauk historycznych, specjalizującym się w najnowszej historii Niemiec i stosunkach polsko-niemieckich. W Instytucie Zachodnim pracuje od 39 lat. Do redakcji „Rzeczpospolitej” przysłał list zatytułowany „Warto być przyzwoitym”. Zaznaczył, że to jego trzeci na tych łamach artykuł o Instytucie Zachodnim. Dwa poprzednie, w 2011 i 2014 r., przyniosły mu w tymże Instytucie duże kłopoty.
Upomnienie i ostracyzm po publikacji w „Rzeczpospolitej”
„Po pierwszym tekście dyrektor Instytutu zwołał zebranie pracowników, na którym poinformował o nałożonej na mnie karze upomnienia za tę publikację. Drugi artykuł pociągnął za sobą pisma do ówczesnych władz, odcinające się od moich opinii. Towarzyszyła temu akcja ostracyzmu części pracowników wobec mnie, z inspirującym udziałem zasiadającej w honorowym komitecie wyborczym Bronisława Komorowskiego prof. Jadwigi Kiwerskiej, teraz autorki listu do „Rzeczpospolitej” – dodał.
Nominaci PO w Instytucie Zachodnim
Następnie przypomniał, że Instytut Zachodni był wówczas formalnie jeszcze instytutem naukowo-badawczym, „a jego pracownicy – teoretycznie niezależni od władz politycznych”. „Niemniej Rada Naukowa już wtedy została zredukowana do grona nominatów PO, niekiedy z nauką niemających nic wspólnego. Zasiadała w niej na przykład Grażyna Kulczyk. Z tego tez powodu z niesmakiem czytam zarzut J. Kiwerskiej, iż rząd Zjednoczonej Prawicy skierował do Rady Instytutu np. prof. Grzegorza Kucharczyka. Widać nieważne, że jest to wybitny historyk niemcoznawca, autor fundamentalnej syntezy dziejów Prus. Istotniejsze jest, że ten uczony ma poglądy konserwatywne, czyli „pisowskie”. Nawiasem mówiąc skład tamtej Rady Instytutu dopiero teraz jest przez J. Kiwerską publicznie krytykowany” – dodał profesor.
Czytaj więcej
- Instytut Zachodni próbował oddziaływać na polską polityką zagraniczną w nadziei, że przyniesie...
Odwołał się następnie do powiedzenia Artura Sandauera z 1956 r.: odwaga staniała, rozum podrożał. „Zdrożały też niestety pamięć i zwykła przyzwoitość. Chcę zatem napisać wyraźnie: gdyby nie odsunięcie PO od władzy w 2015 r., dziś już nie byłoby Instytutu Zachodniego. Gdy rząd PO-PSL zredukował budżet Iż z 2,4 mln do 0,88 mln w 2015 r., wymuszono na pracownikach, niezgodnie z prawem, „dobrowolną” rezygnację z połowy pensji. Jako profesor „belwederski” z 30-letnim stażem pracy musiałem się wtedy zadowolić miesięczną pensją 1580 zł netto, pod groźbą zwolnienia. Koleżanka, niezwykle zdolna ekonomistka tuz po habilitacji, odeszła, bo jej pensja wyniosła ok. 1 300 zł na rękę. Przypadała wówczas 70. rocznica utworzenia Instytutu, ale pracowników proszono, by ze względu na sytuację finansową oszczędzać nawet papier toaletowy. Przedstawiciele PO w Radzie Naukowej atakowali Instytut m. in. za to, że bada jeszcze najnowszą historię Niemiec i okupacji niemieckiej w Polsce. Należało, jak nam „wyjaśniał” w czerwcu 2008 r. minister Radosław Sikorski, koncentrować się na przyszłości. Instytut miał nie zajmować się już działalnością naukową, mimo że formalnie miał pozostawać instytutem naukowym”.