To już właściwie tradycja, że ważne wywiady czy wystąpienia francuskiego prezydenta w sprawach polityki międzynarodowej uruchamiają falę niepokoju. Najbardziej znane przykłady z przeszłości to teza Emmanuela Macrona o „śmierci mózgowej NATO” (uczciwie dodajmy: wygłoszona na długo przed inwazją Rosji na Ukrainę) czy jego apele sprzed kilku miesięcy o stworzenie możliwości honorowego wyjścia dla Putina w kontekście wojny w Ukrainie.
Tym razem poszło o Chiny. Na pokładzie samolotu w drodze powrotnej z Pekinu do Paryża prezydent podzielił się z towarzyszącymi mu dziennikarzami przemyśleniami dotyczącymi roli UE w świecie. Wygłosił tam znaną dawno (i niekontrowersyjną) tezę, że UE powinna się stać mocarstwem na wzór USA czy Chin. Ale za ilustrację tej tezy posłużył mu przykład Tajwanu.
Czytaj więcej
Nie wiadomo, czy Ameryka zawsze będzie chciała zapewniać bezpieczeństwo Europie – i to jest problem, z którym trzeba będzie się zmierzyć. Ale nie pod wodzą Emmanuela Macrona, który wyprawą pekińską dowiódł, że troszczy się tylko o rolę Francji.
Nieswoje kryzysy
– Najgorszą rzeczą byłoby myślenie, że my, Europejczycy, musimy się stać naśladowcami w tym temacie i dostosować się do amerykańskiego rytmu lub chińskiej przesadnej reakcji – powiedział. Co więcej, jak twierdzi cytujący go portal Politico, zgodnie z tradycją Pałacu Elizejskiego wypowiedź prezydenta musiała być przed publikacją zatwierdzona przez służby prasowe Pałacu Elizejskiego. I te miały wyciąć idące nawet dalej komentarze prezydenta.
W sytuacji, gdy Chiny prowadziły właśnie manewry wojskowe wokół wyspy, taka narracja ze strony przywódcy jednego z najważniejszych państw UE zaniepokoiła polityków i ekspertów. Ich zdaniem brzmi to jak zachęta dla Chin do bardziej agresywnej polityki wobec wyspy, co miałoby katastrofalne skutki dla stabilności regionu.