Relacje między Moskwą a Wilnem od początku tygodnia uległy drastycznemu ochłodzeniu z powodu egzekwowania przez Litwę unijnych sankcji nałożonych na towary wiezione tranzytem przez terytorium tego kraju do obwodu kaliningradzkiego.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji zapowiada „praktyczną odpowiedź”. Jednocześnie rosyjska armia dokonuje prowokacyjnych działań wobec kolejnego państwa bałtyckiego – Estonii. Manewrom floty na wodach w pobliżu tego kraju towarzyszy naruszanie granicy przez uzbrojone rosyjskie helikoptery. – Rosjanie uważają, że nie zasługujemy na niepodległość – komentował Kusti Salm z estońskiego Ministerstwa Obrony.
Na początku czerwca do rosyjskiego parlamentu wpłynął projekt ustawy dotyczący cofnięcia uznania niepodległości Litwy z 1991 r. Jego autor, deputowany Jegor Fiodorow, mówił, że po Wilnie może przyjść kolej na inne państwa bałtyckie. Teraz, z powodu unijnych sankcji, rosyjscy politycy posuwają się wobec Litwy nawet do gróźb użycia siły.
Jednak Moskwa uważa, że to Zachód ją prowokuje. – W moskiewskich kręgach politycznych nie patrzą na to tylko z perspektywy unijnych sankcji. Uważają, że to czerwona linia i Rosja jest obecnie testowana. Na Kremlu niektórzy uważają, że odpowiedź powinna być wojskowa, inni są za reakcją polityczną i gospodarczą – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Igor Korotczenko, były pułkownik sztabu generalnego rosyjskiej armii. Obecnie stoi na czele związanego z resortem obrony czasopisma „Nacjonalnaja Oborona” i od kwietnia sam jest objęty sankcjami UE.