Sam pan wspominał, że prezes Julia Przyłębska to pana „odkrycie towarzyskie", a teraz pan mówi o upolitycznionych sądach?
Zarzuty są różne, ostatnio słyszałem, że wszystkie wydarzenia w Polsce to wynik jakiegoś mojego perfidnego planu. Że wszystko przewiduję, nad wszystkim panuję, na wszystko mam wpływ. Ja mogę sobie spokojnie parę godzin rozmawiać miło z panią prezes, ale o tym, jaki będzie wyrok, nie dowiem się nic. Druga strona nie jest w stanie tego pojąć, to jest ta gigantyczna różnica kulturowa między nami a PO.
Czyli wpływu na Trybunał Konstytucyjny pan nie ma?
Nie mam. Co nie zmienia faktu, że lubię Julię Przyłębską. Czy jednak jej poprzednik nie utrzymywał relacji z poprzednią władzą? W sprawie przyjętego przez Sejm zakazu uboju rytualnego, obowiązującego w latach 2013-14, załatwiono to przez TK za czasów PO.
W takim razie na pewno zaskoczył pana wyrok TK ws. aborcji.
Na tyle znam Konstytucję, że wiedziałem iż w jej ramach innego wyroku być nie może, nawet jeśli będzie społecznie nieakceptowalny. Natomiast jaki konkretnie będzie, czy będzie ze złagodzeniem – tego nie wiedziałem. Tak jak nie wiem, kiedy i jakie będzie uzasadnienie.
Nie odpowiedział pan na pytanie o niepowodzenie reformy sądów. Nawet na spotkaniach z wyborcami PiS – jak nieoficjalnie mówią politycy pana partii – wyborcy narzekają, że sądy nadal pracują wolno.
Oczywiście, że narzekają. Wyborcy ogólnie narzekają na sądy. Pamiętam moje liczne spotkania w kraju zanim PiS przejął władzę. Wiek emerytalny i sądy – to były dwie sprawy, po których następowała burza oklasków. Krytyczny stosunek społeczeństwa do sądów jest rzeczą zupełnie oczywistą. W pewnych sferach były niepowodzenia, ale mieliśmy do czynienia z panem Timmermansem i bezprawnymi naciskami, z którymi próbowaliśmy dojść do jakiegoś ładu. Ja jestem za tym, by powiedzieć jasno, że sądy to nasza wewnętrzna sprawa. Sędziowie muszą uznawać polską Konstytucję i uznawać równość obywateli. Są też oczywiście dobrzy sędziowie, rzetelnie wykonujący swoją pracę, ale reforma jest konieczna.
To zapytam inaczej. To będzie zmiana sędziów czy zmiana procedur i systemu?
Procedur, ale i w pewnym wymiarze – jest do tego pełna podstawa w Konstytucji – zmiana sędziów. Nie może być w Polsce korporacjonizacji aparatu państwowego. Sądownictwo jako korporacja jest dziś praktycznie poza państwem.
A te zmiany zaakceptuje Zjednoczona Prawica? W tym roku były już trzy kryzysy: wybory, rekonstrukcja, UE.
Będziemy o tym rozmawiać. Zjednoczona Prawica jest bardzo szeroką formacją. Pan pewnie mówi o ewentualnych sprzeciwach pana premiera Jarosława Gowina. W trakcie rozmów zresetowanej już koalicji ta sprawa stanęła, pan premier powiedział, że to zaakceptuje. Ważniejsze wydaje mi się – a pan o tym nie wspomniał – porozumienie z prezydentem.
Prezydent ostatnio się sprzeciwił np. „piątce dla zwierząt". Więc chyba łatwo nie będzie.
Pan chce doprowadzić do tego, żebym ja powiedział, że jest źle. My jesteśmy ludźmi z innych pokoleń, z innych środowisk.
Bo prezydent był w Unii Wolności?
Nie o to chodzi. Inne pokolenia, inne środowiska. To powoduje różnice. Sądzę jednak, że sytuacja w tej sferze nie będzie dla nas wielkim problemem. Przed wetem ustaw sądowych były pewne błędy dotyczące relacji, komunikacji, gdyby ich uniknięto, to być może by weta nie było.
„Piątka" została zamrożona, a kryzys w PiS był.
Był, marginalny, ale był. Chcę do „Piątki" wrócić, w zmienionej wersji, która będzie odpowiadała na społeczne lęki i obawy. Potrzebna jest też akcja informacyjna. Został np. w tej dyskusji użyty argument, że ochrona zwierząt narusza status człowieka. To radykalne nieporozumienie. Różnice w PiS będą jednak pozostawać. Coś się zmieniło w społeczeństwie, w mechanizmach politycznych od czasu, gdy poprzednio uchwalono ochronę zwierząt. Tylko dwa głosy były wtedy przeciw u nas, nieco więcej w Platformie. A ludzie są w dużej części ci sami. Opozycja wypowiedziała nam wojnę, ogłosiła się opozycją totalną. I ta wojna przekłada się na różne sfery.
Szymon Hołownia tak nie mówi, podkreśla że potrzebna jest propozycja i opozycja. PiS o nim milczy.
Wyjście prosto z kamer telewizyjnych, z zawodu który pozornie tylko ma coś wspólnego z polityką do polityki to eksperyment. Jego otoczenie budzi zdziwienie i zaniepokojenie. A jego poglądy przy deklarowanym katolicyzmie mogą zaskakiwać. Pytanie, czy mamy do czynienia z nową ideą, czy z nową socjotechniką. Idei nie bardzo widać.
Tymczasem badania pokazały, że po decyzji Trybunału część wyborców PiS odeszła od was, niektórzy przeszli do Szymona Hołowni. Więc chyba PiS ma się czym przejmować?
Po decyzji głosowania przeciwko Donaldowi Tuskowi, wykonanej dzielnie przez panią premier Beatę Szydło, poparcie też nam chwilowo spadło. Niektóre sondaże pokazują już dawne poparcie, inne z kolei są bardzo słabe. Mamy własne, dużo bliższe tym pierwszym, niż tym drugim. Są to badania naprawdę rzetelnie przeprowadzone, sprawdzały się nie raz. Okazało się, że ten moment – wyznaczony na początku września przez TK, nie przez nas, termin rozprawy w sprawie aborcji – wywołał frustrację społeczną. Zamknięcie różnych grup, szczególnie młodych w domach, spowodowało, że – nielegalne, musimy o tym pamiętać – protesty miał taki rozmiar.
Aparat socjologiczno-sondażowy PiS jest precyzyjny, więc musiał pan odnotować, że ten wyrok wywołał powszechne niezadowolenie. Jest pan liderem obozu rządzącego, jaki jest pana pomysł na wyjście z tego kryzysu?
Nie mam pomysłów na Trybunał Konstytucyjny, ani na kształt polskiej Konstytucji. Uważam, że to rozwiązanie, po przyjęciu wyroku Trybunału, jest rozwiązaniem generalnie słusznym. Nie ma powodów, żeby dzieci z zespołem Downa, czy zespołem Turnera zabijać.
A wady letalne płodu? Nawet w Zjednoczonej Prawicy są głosy, że kobiet nie należy zmuszać do heroizmu.
To jest sprawa do dyskusji, ale to raczej należy do tego przepisu, którego nie uchylono, mówiącego o zagrożeniu dla życia i zdrowia matki.
Ustawa prezydenta o doprecyzowaniu wad letalnych w obozie prawicy miała wsparcie np. od wicepremiera Gowina. Pan ją popiera?
Miała wsparcie Gowina, ale nie miała wsparcia wielu innych. Mamy mocną strukturę, ale jesteśmy partią demokratyczną, nasi członkowie mają różne poglądy. Ta sprawa jest bardzo delikatna. Mamy w partii osoby, które twierdzą, że to, co nazywa się „kompromisem aborcyjnym" powinno zostać utrzymane, niektórzy chcieliby, żeby w ogóle zakazać aborcji.
Czyli pomysł prezydencki nie będzie procedowany w Sejmie?
Jest w Sejmie. Trudno mi powiedzieć, czy zdobyłby w tej chwili większość. W naszym klubie jedni będą go krytykować argumentując, że podważa ten wyrok, drudzy powiedzą, że to za mało, bo lepszy byłby wprost kompromis z 1993 roku. Obawiam się, że trudno byłoby dojść do zgody, bo wszystkie strony tego sporu mają dosyć twarde pozycje.
Istnieje podział ról między panem a premierem Morawieckim? Pan zajmuje się polityką, premier gospodarką, UE, epidemią, zarządzeniem państwem.
Podział ról niewątpliwie istnieje. Pewne okoliczności spowodowały, że się znalazłem tu, w tym gabinecie, gdzie jesteśmy, pomimo, iż nie miałem takich planów. To jest podział, w ramach którego my bardzo często rozmawiamy z premierem Morawieckim ze sobą – bezpośrednio, czy przez telefon – o wszystkich ważnych sprawach, czasem też prywatnie.
Nie stracił pan w zaufania do pana premiera?
To operacja „Gazety Wyborczej", żeby nas skłócić i stworzyć wrażenie, że nie popieram premiera w ostatniej sprawie. Nie tylko popierałem premiera, ale też w tym wszystkim uczestniczyłem.
Mateusz Morawiecki będzie premierem do końca kadencji?
Niestety nie jestem jasnowidzem. Bardzo bym chciał. Prawdopodobieństwo jest bardzo duże.
Będzie rząd mniejszościowy?
Przy takiej opozycji, jaką mamy, rząd mniejszościowy jest niemożliwy na dłuższą metę.
Swoją drogą, do kogo pan mówił „cierpliwości" z mównicy sejmowej? Do Władysława Kosiniaka-Kamysza?
Widzę, że pan to bardzo dobrze zrozumiał (śmiech).
Jednym z koalicjantów może być PSL?
Wszystko jest możliwe. W moim przekonaniu, prawdopodobieństwo tego rozwoju sytuacji nie jest wielkie, ale nie należy zaniedbywać rzeczy, które mogłyby pomóc w realizacji programu dobrej zmiany. To dobra zmiana dla tych, którzy popierają PSL. Zawsze uważałem, że układ powinien być taki, żeby interesy wsi były realizowane przez bardziej trwały sojusz. Zawsze jesteśmy gotowi rozmawiać. Żeby było jasne, to nie jest wbrew naszym obecnym koalicjantom.
Układ PiS-SP-Porozumienie jest trwały?
Chcemy, by obecny układ koalicyjny był trwały. To nie zawsze jest łatwe, ale jeśli ktoś chce łatwego życia, to nie powinien zajmować się polityką.
Ale ma pan czerwone linie wobec Gowina i Ziobry, po których przekroczeniu opuszczą rząd?
Czerwona linia to określenie publicystyczne. W polityce chodzi o realizację pewnych celów. Określiliśmy je jako „Dobrą Zmianę" i póki koalicja służy „Dobrej Zmianie", będziemy chcieli ją kontynuować. Przez te już dobrze ponad pięć lat służyła i mimo różnych kłopotów, których w polityce nigdy się nie da uniknąć, dalej służy.
Na koniec roku Konfederacja jest osłabiona. Twardy elektorat PiS-u jest przy was, a PO idzie w lewą stronę. Jak pan widzi dziś scenę polityczną?
Prawą flankę utrzymujemy i jesteśmy na niej mocni. Nie pójdziemy na lewo – to jest oczywiste. Platforma poszła bardzo ostro w lewo, w stronę lewackiego ekstremizmu, co nas trochę zaskakuje. Pytanie, czy jest prawdą, że to układ z Hołownią, że oni mają wypchnąć lewicę, a Hołownia ma zająć miejsce na centrum. Wszystko to jest nowym-starym pomysłem, by nas pozbawić władzy. Niech próbują, procedura wyborcza jest do tego oczywistą droga w demokracji. Platforma mówiła ostatnio, że przypięto im gębę opozycji totalnej. W polityce różne rzeczy się mówi, ale lepiej zachować jakiś związek z faktami i rzeczywistością.
PiS może wracać do centrum? Zależy panu na tym?
Nie do końca wiem, co to w Polsce oznacza. Nie jesteśmy na prawej flance w sensie bycia Konfederacją, chociaż są też osoby o podobnych poglądach. Jeśli chodzi o partię jako całość, to jest szerokie spektrum. Są w niej też centryści.
Ale po tym, co się w tym roku wydarzyło, PiS przesunął się na prawo, a nie jest w centrum.
W jakimś sensie był i jest. Naszym poprzednikiem było Porozumienie Centrum. I tutaj ten wspomniany związek z faktami i rzeczywistością istniał. Nie chcemy konfliktów. Chcemy rozwiązywać pewne problemy, co sprawia, że naruszamy pewne interesy i nie przyjmujemy tego, że rzeczywistość jest statyczna, bo powstał kiedyś układ i nie wolno go naruszyć. Druga strona narzuciła bardzo szkodliwą wojnę dla Polski, my jesteśmy gotowi ją zakończyć, ale to musi być intencja dwustronna. Przy takiej wojnie, sfera centrum się redukuje. Premier Mateusz Morawiecki składał deklaracje np. w trakcie wyborów samorządowych w 2018 roku, że mocno obstaje przy twardej wersji programu PiS i wtedy ja byłem bliżej centrum niż on.
Dla wyborców ważna jest sprawność państwa. PiS mówiło o silnym, sprawnym państwie, a przyszła epidemia i powiedziała „sprawdzam". I okazał się, że np. sanepid się rozsypał.
Nie będę analizował tutaj sprawy sanepidu, ale państwo polskie po 1989 roku zostało skonstruowane w sposób niewątpliwie mało przemyślany. Przeniesiono instytucje z naszej historii, ale też z innych państw europejskich. Nie wzięto pod uwagę realnego kształtu naszej szeroko rozumianej kultury, w tym politycznej, rozmaitych zasobów. Warto się nad tym zastanowić, ale żeby to zmienić musi ustać ta wojna, bo to wymaga zmian w Konstytucji. Sami większości konstytucyjnej nie zdobędziemy. Wady tej konstrukcji są i wystąpiły też w sanepidzie, który pod wieloma względami zawiódł. To nie był przypadek – w Polsce utworzono konstrukcje, które są bardzo mocno zakorzenione w układach lokalnych, tych nie najlepszych. Oczywiście nie twierdzę, że w skali ponadlokalnej czy wręcz krajowej takich układów nie ma. Ale te lokalne są nierzadko, a nawet często, poza jakąkolwiek kontrolą. W skali krajowej ta kontrola jest też nie najlepsza, ale jednak znacznie mocniejsza.
Prawo i Sprawiedliwość rządzi pięć lat i mogło zdać egzamin z państwowości, a w tym roku tak się nie stało.
Taka jest prawda subiektywna. Gdzie w Europie zdano egzamin?
Ale mieliśmy się nie odwoływać do innych krajów, tylko Polska miała być wyjątkowa.
Nie twierdzę, że Polska ma być od razu Danią, która uchodzi za najsprawniejsze państwo. Dobrze, żebyśmy zbliżyli się do naszego zachodniego sąsiada pod tym względem. Mam nadzieję, że COVID pozwoli na to, by pewne rzeczy w Polsce zmienić i pozwoli na poważną dyskusję, dotyczącą takich spraw, jak realna rzeczywistość państwa, realna sytuacja społeczno-kulturowa, przy założeniu, że Polska musi być państwem demokratycznym.
Mówił pan, że Polska jest demokracją, ale są sytuacje, w których na ulicach kobiety mają wykręcane i łamane ręce przez policję.
Złamanie ręki było nadużyciem i trzeba z tego wyciągnąć wnioski. Ale nie zapominajmy też, że to były nie tylko demonstracje nielegalne, ale także w sposób jak najbardziej bezpośredni skrajnie szkodliwe. Bez wątpienia prowadziły do wielu zachorowań, których bez nich by nie było, a co za tym idzie, także do przypadków śmiertelnych. Nie pamiętam, by wyciągano wnioski, gdy za czasów rządów SLD kobiety wleczono po jezdni za włosy niedaleko od miejsca gdzie rozmawiamy. Takich przypadków nadużyć było mnóstwo. Nikt nie kwestionuje, że np. Francja jest państwem demokratycznym, a proszę zwrócić uwagę na zachowanie tamtejszej policji.
Takiego symetryzmu po panu się nie spodziewałem...
Domagam się, również od dziennikarzy, by stosować te same miary. Podczas wystąpień doszło do ogromnego nasilenia agresji werbalnej wobec policji. Kiedyś Donald Tusk – gdy była mowa o sprawie związanej z nagraniami z Sowy – powiedział, że ten scenariusz był może pisany obcym alfabetem i chodziło mu niewątpliwie o cyrylicę. Sądzę, że jeśli ludzie atakują pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej, gdzie jest 96 nazwisk osób z najróżniejszych kierunków politycznych lub pomnik mojego świętej pamięci brata, to nie obawiałbym się powiedzieć, że jest to pisane cyrylicą.
Obserwowałem kilka ostatnich demonstracji jako dziennikarz. Były spokojne.
Może widział pan inne demonstracje. One zmierzały pod mój dom i te bardzo brzydkie słowa było słychać nieustannie, bywało że pod moim adresem, ale też tak, można rzec, ogólnie. Nie chodzi więc o mnie, tylko o to, że te demonstracje są straszliwą szkodą dla Polski, złamały pewne reguły kulturowe i gdyby spojrzeć na to, czego by chcieli wrogowie Polski, to właśnie tego rodzaju degradacji.
Joe Biden ma 78 lat. To dla pana model obecności w polityce?
W Polsce nie ma tradycji gerontokracji. Interesowałem się polityką już jako dziecko i wtedy rządzili ludzie starzy. Dla mnie było to oczywiste. Później to się zaczęło zmieniać. Uważam, że w tej sprawie dobry jest umiar. Warto wierzyć starym, wielkim instytucjom. Wiek kanoniczny w Kościele to 75 lat. To wystarczy. Ale to nie oznacza, że będę w polityce do tego wieku. Może odejdę wcześniej – to byłaby decyzja partii, w której jest teraz dużo młodych, energicznych ludzi, którzy mogliby mnie doskonale zastąpić.
Czyli tzw. spór czterdziestolatków.
Teraz już raczej pięćdziesięciolatków. Nie jest to oczywiście zapowiedź mojego odejścia. Jeżeli tylko COVID minie, to będzie kongres i wybory w PiS. Tym razem jeszcze będę kandydował. Ale na pewno ostatni raz.
—współpraca Joanna Leśnicka