W nadchodzących wyborach parlamentarnych Polacy dokonają wyboru systemowego. Od miesięcy trwa dyskusja o tym, która strategia daje największe szanse na osiągnięcie większości parlamentarnej przez przeciwników staczania się państwa ku autorytaryzmowi. Debata ta uległa wzmożeniu po węgierskich wyborach parlamentarnych przegranych przez zjednoczoną opozycję.
Niestety, większość dywagacji o najlepszej strategii wyborczej opiera się o wyrywkowe szafowanie danymi sondażowymi w celu uargumentowania z góry założonych tez. Weryfikujemy więc główne założenia pojawiające się w debacie o zjednoczonej opozycji. Stawiamy tezę, że optymalne strategie dla polskiej demokracji nie są dziś częścią debaty publicznej. Uważamy, że ich realizacja wymaga wzniesienia się ponad interes partyjny przez polityków, dziennikarzy, komentatorów oraz wydawców mediów. Zjednoczona opozycja to projekt, który służy interesowi partyjnemu, nie dobru Polski.
Idea tworzenia jednego bloku opozycji pojawiła się w 2017 r., gdy PO trwale znalazła się w sondażach ponad 10 pkt proc. poniżej PiS i straciła perspektywę na samodzielne dogonienie partii rządzącej. Definicja zjednoczonej opozycji zmieniała się w czasie, w zależności od bieżących potrzeb PO.
Partia a nie patria
Początkowo zjednoczenie obejmowało PO i Nowoczesną, czyli dwie z czterech partii opozycyjnych w Sejmie. Przed wyborami europejskimi dołączyły SLD i PSL, scalanie nie objęło zaś Wiosny, Razem i Kukiz’15. Dziś jednoczenie miałoby dotyczyć KO, Polski 2050 i PSL. Pomijana jest Lewica będąca aktywnym i ważnym podmiotem opozycji.
Trzeba więc uznać, że pojęcie zjednoczonej opozycji było i jest używane do bieżących rozgrywek partyjnych. Działanie w imię patrii, a nie partii, może się udać tylko wtedy, gdy koszty sił politycznych zostaną rozdzielone równomiernie. To zaś wymaga ponadpartyjnej postawy nie tylko ze strony polityków, ale też ekspertów, doradców, dziennikarzy i środowisk opiniotwórczych.