Zmiany, które zamierza forsować Jarosław Kaczyński, mają „zabezpieczyć wybory przed nadużyciami" i wprowadzić zasadę „dwóch kadencji dla tych, którzy pełnią funkcje jednoosobowe, czyli dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast". – Może się to skończyć awanturą – ostrzega socjolog z UJ prof. Jarosław Flis. – Nie wiadomo, czy te zmiany przyniosą zakładane skutki dla PiS, a także jakie będą te skutki, których PiS na razie nie umie przewidzieć.
Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes PSL, mówi „Rzeczpospolitej": – To już nie dwie czy trzy partie będą ze sobą walczyć, sprawa dotknie opiniotwórczych środowisk lokalnych.
Byle nie wstecz
Kaczyński spotykał się w niedzielę z działaczami PiS na Wybrzeżu. To bastion Platformy i prezydentów miast z PO, takich jak Paweł Adamowicz rządzący Gdańskiem od 1998 r. lub wywodzących się z PO – jak Jacek Karnowski w Sopocie czy też Wojciech Szczurek, rządzący Gdynią od 1998 r.
Dla tamtejszych działaczy PiS szczególnie ważne jest złamanie ich dominacji. Stąd słowa o ograniczeniu liczby kadencji do dwóch i to z liczeniem kadencji wstecz. Na to nie godzą się silne w samorządach PO i PSL. – Jeśli mamy rozmawiać o kadencyjności, to nie wstecz – komentuje Andrzej Halicki z PO. – Nie można wyeliminować możliwości ubiegania się o mandat, bo w przeszłości ktoś był prezydentem, to niekonstytucyjne.
Kosiniak-Kamysz podaje przykład prezydenta Rzeszowa. – Tadeusz Ferenc jest bardzo lubiany przez mieszkańców, poprawił komunikację, przyciągnął inwestycje, miasto zmieniło się na lepsze. Wybory wygrywa w cuglach. I on ma odejść, bo się nie podoba się partii rządzącej? – oburza się prezes PSL. I zapowiada: – Nie pozwolimy na takie zmiany.