Od kilku tygodni w białoruskich miastach nie ustają protesty wywołane wprowadzonym przez władze podatkiem od bezrobocia. W niedzielę kilka tysięcy ludzi manifestowało w Bobrujsku, Orszy, Rogaczowie i Brześciu. Wcześniej protesty odbyły się w Mohylewie, Witebsku, Homlu, Grodnie, Baranowiczach i Mołodziecznie.
Demonstranci domagają się całkowitego zniesienia „ustawy o darmozjadach" i stworzenia nowych miejsc pracy. Coraz popularniejsze robi się hasło „Łukaszenko musi odejść". Nie wstrzymało protestów nawet to, że w ubiegły czwartek rządzący od prawie ćwierćwiecza prezydent zamroził ustawę na rok. – Ustawa była jedynie detonatorem. Niezadowolenie społeczeństwa rosło co najmniej od trzech lat, kiedy Białoruś pogrążyła się w kryzysie gospodarczym i rozpoczął się nagły spadek dochodów – mówi „Rzeczpospolitej" znany białoruski politolog Aliaksandr Klaskouski.
Od kilku lat PKB Białorusi leci na łeb na szyję. Według oficjalnych statystyk od początku 2013 roku do stycznia bieżącego zmniejszyło się o prawie 7 proc. Sytuacja gospodarcza znacząco odbiła się na kieszeniach Białorusinów. Według danych tamtejszego urzędu statystycznego w 2014 roku średnia krajowa pensja na Białorusi wynosiła równowartość około 600 dol. Dzisiaj sięga zaledwie 360.
Białoruskie centrum obrony praw człowieka Wiasna alarmuje, że w ciągu ostatnich dziesięciu dni zatrzymano ponad 70 uczestników protestów, działaczy opozycyjnych oraz dziennikarzy. Tylko w ubiegłą niedzielę zatrzymano około 20 dziennikarzy, w tym kilku reporterów niezależnej telewizji Biełsat. Wszyscy już zostali uwolnieni, a niektórych sąd w poniedziałek ukarał karą grzywny. Liderzy opozycji mieli mniej szczęścia, prawie wszyscy zostali skazani na 15 dni aresztu.
25 marca w Mińsku ma dojść do kulminacji wszystkich dotychczasowych protestów. Tego dnia białoruska opozycja co roku obchodzi Dzień Woli, upamiętniając tym samym proklamację niepodległości Białoruskiej Republiki Ludowej w 1918 roku.