Szefowi MSWiA Mariuszowi Błaszczakowi, politykowi odpowiedzialnemu za bezpieczeństwo wszystkich obywateli Rzeczypospolitej, pojawiające się w czasie Marszu Niepodległości hasło „Biała Europa” czy slogan „Wszyscy różni, wszyscy biali” nie przeszkadzają, bo „nie należy ulegać jednoznacznym skojarzeniom”. Cóż – zapewne można założyć, że hasła te wypisali na transparentach miłośnicy narciarstwa marzący o zaśnieżonych stokach lub że jest to kryptoreklama jakiegoś proszku do prania. A hasło „Śmierć wrogom ojczyzny” jest pewnie nieco brutalne – no ale z drugiej strony czyż wrogom ojczyzny nie należy życzyć źle?
Antoni Macierewicz mówi z kolei, w kontekście Marszu Niepodległości o „fundamentach etycznych i moralnych”, na których budowana jest pomyślność narodu i – rzecz jasna – o wartościach chrześcijańskich (hasło tegorocznego Marszu to „My chcemy Boga”). Zestawienie chrześcijańskiego miłosierdzia z apelami o „Białą Europę” wymaga wprawdzie pewnej umysłowej ekwilibrystyki, ale – jak mówił Stanisław Anioł – „myśmy w Pułtusku nie takie numery robili”. Najważniejsze wszak, by nie urazić rodzin z dziećmi odpalających race na ulicach Warszawy co mogłoby skłonić owe rodziny do szukania sobie jakiejś nowej, ultraprawicowej reprezentacji. Tego nie chcemy, więc jedziemy 11 listopada do Krakowa i udajemy, że dach nie przecieka, bo przecież prawie w ogóle nie pada.
PiS wobec „jednoznacznych skojarzeń”, które towarzyszą aktywności części uczestników Marszu Niepodległości od lat stosuje taktykę Jarosława Gowina – akceptuje, ale się nie cieszy. Z jednej strony Macierewicz mówi o Marszu „wspaniały”, z drugiej Kaczyński celebruje 11 listopada w Krakowie, którego ulicami ów wspaniały Marsz nie maszeruje. Taktyka ta jest skuteczna o tyle, że w Polsce nie doczekaliśmy się politycznej siły, która pod sztandarami „Biała Europa” weszłaby do parlamentu. Potencjalni wyborcy takiej partii widzą bowiem w PiS cichego sojusznika – co wprost powiedział w tym roku jeden z organizatorów Marszu Niepodległości Witold Tumanowicz przekonując, iż „PiS przeciera szlaki do rządów narodowców”. Trzeba tu jednak dodać, że PiS robi to tak, aby przecierając ów szlak, nigdy go nie przetrzeć. Transakcja jest prosta – wasze głosy za werbalne poparcie. Macie chociaż tyle, bo moglibyście nie mieć nic.
Taki charakter ma też pohukiwanie o reparacjach wojennych od Niemiec, do którego przy okazji Święta Niepodległości powrócił Kaczyński. Ów bazujący na antyniemieckich fobiach postulat, który ma być związany, jak mówi prezes PiS, z naszym „statusem i honorem” – to również wabik na owe skrajne środowiska, który ma im pokazać, że PiS jest „swój”. Nie dlatego, że Kaczyński rzeczywiście chce być „swój” – bo gdyby tak było sam pomaszerowałby w dymie rac na błonia Stadionu Narodowego. Kaczyński po prostu wie, jak poważnym zagrożeniem dla władzy jego formacji byłby agresywny rywal na prawo od PiS, z którym musiałby ścigać się na radykalizm tracąc natychmiast centrum sceny politycznej. Dlatego woli trzymać wyborców owego potencjalnego rywala przy sobie.
Taktyka PiS w tym obszarze jak dotąd jest skuteczna – strategicznie może się jednak ono okazać błędem. Warto wyciągać wnioski z historii: w Niemczech Adolf Hitler długo wydawał się niemieckim konserwatystom zabawką w ich rękach, niegroźnym krzykaczem, którego można wykorzystać w wewnętrznej rozgrywce z lewicą, a potem wyrzucić na śmietnik historii. W Polsce takie zagrożenie jest dziś czystą abstrakcją, bo narodowa strona nie ma wyrazistego lidera, a Kaczyński od lat skutecznie odbiera potencjalnym liderom tlen rozpychając się łokciami po prawej stronie. Ale czy zawsze tak będzie?