"Gazeta Wyborcza" opublikowała relację byłego pracownika BOR, ochroniarza Beaty Szydło, który brał udział w wypadku w lutym 2017. Przyznał on, że kłamał w zeznaniach przed sądem. Od początku sprawy kluczową kwestią w śledztwie było ustalenie, czy kolumna rządowa, jadąc przez Oświęcim, miała włączone sygnały dźwiękowe. Zdaniem obrońcy oskarżonego o spowodowanie wypadku Sebastiana Kościelnika, od tego zależało, czy kolumnę można było uznać za uprzywilejowaną, czy nie. Kierowca fiata seicento od samego początku utrzymywał, że kolumna nie miała włączonych sygnałów dźwiękowych.

– Gdzieś w głębi siebie brałem pod uwagę taką możliwość, że za tym wszystkim stoi jakiś układ, ale nie podejrzewałem nigdy, że ktoś się do tego publicznie przyzna. Nagle się okazuje, że ktoś, kto składał tajne zeznania pod przysięgą, nie wytrzymuje i ujawnia prawdę. Jestem w szoku. To niewątpliwie może być przełom w tej sprawie – powiedział Onetowi Sebastian Kościelnik. - Nadal myślę, że i tak do końca nie poznamy wszystkich szczegółów tej sprawy, ponieważ część choćby zeznań od samego początku została utajniona. W obecnej sytuacji uważam, że to wszystko powinno zostać jawne, udostępnione opinii publicznej.

– Wiele osób byłoby w stanie potwierdzić, w jaki sposób rządowa kolumna przejeżdżała przez Oświęcim do domu pani premier. Ja też przez długi czas mieszkałem w Oświęcimiu, więc doskonale to pamiętam. Zwykle odbywało się to właśnie bez syren, po cichu, żeby nie wzbudzać sensacji. Dziś zeznania jednego z najważniejszych świadków zostają zmienione o 180 stopni i potwierdzają dokładnie moją wersję wydarzeń. To wielka satysfakcja i moja wewnętrzna ulga, że prawda w końcu, po latach wychodzi na jaw – podkreślił Kościelnik. - Myślę, że dziś widzimy jasno, że w tej sprawie od samego początku nie do końca można było wierzyć w doniesienia rządu i ministrów, którzy twierdzili np. że się przyznałem do winy.