Birgfellner, który oskarża Jarosława Kaczyńskiego o oszustwo, w związku z niedoszłą inwestycją na należącej do Srebrnej działce, na której miały stanąć dwa 190-metrowe wieżowce (Birgfellner miał przygotowywać inwestycję, a gdy Srebrna się z niej wycofała, nie otrzymał wynagrodzenia, które - jak mówi - należało mu się za wykonaną pracę), zeznał w prokuraturze, że w lutym 2018 roku kancelaria Baker McKenzie, która zajmowała się obsługą inwestycji, poinformowała, że "potrzebuje uchwały spółki Srebrna oraz właściciela spółki Srebrna, czyli fundacji im. Lecha Kaczyńskiego".
Kancelaria przygotowała treść takich uchwał (chodziło o zgodę na zaciągnięcie kredytu na 300 mln euro i rozpoczęcie inwestycji), które następnie miał podpisać w imieniu Instytutu Lecha Kaczyńskiego Jarosław Kaczyński.
Czytaj także:
"W krysztale pomyje". Opozycja komentuje sprawę Kaczyńskiego
"Jarosław Kaczyński powiedział mi, że musi mieć jeszcze podpis księdza, który jest członkiem rady tej fundacji, ale powiedział, że zanim ten ksiądz podpisze, to trzeba mu zapłacić. Chodzi o pana Rafała Sawicza. Zapytałem Jarosława Kaczyńskiego, ile musimy mu zapłacić, a on odpowiedział, że prawdopodobnie 100 tys. zł. Powiedziałem, że nie mam takich pieniędzy i muszę je wyłożyć z własnej kieszeni, i mogę zebrać 50 tys., a resztę zapłacimy mu, jak dostaniemy kredyt [z Banku Pekao SA na przygotowanie inwestycji], a ja otrzymam swoje honorarium. Ktoś z Nowogrodzkiej do mnie zadzwonił, nie wiem kto, że powinienem podjąć te 50 tys. z banku z mojego prywatnego konta i zawieźć je na Nowogrodzką" - miał zeznać Birgfellner, cytowany przez "Gazetę Wyborczą".
Austriak poinformował, że zrobił tak jak mu polecono - zaniósł kopertę z pieniędzmi na Nowogrodzką. - Przypominam sobie, że Jarosław Kaczyński tę kopertę miał w ręku. Więc mieliśmy już podpisane uchwały, czyli była zgoda - dodał. Austriak miał stwierdzić również, że świadkiem całego zdarzenia miała być jego żona.