A teraz zmiana tematu. Czy zastanawiali się państwo kiedykolwiek nad sensem istnienia Jarosława Gowina? I nie chodzi nawet o istnienie Gowina w jego powłoce cielesnej, lecz o istnienie Gowina jako bytu politycznego. Naturalnie, pobieżna lektura prasy i mediów społecznościowych dałaby kilka sugestii, pomijając najbardziej oczywistą, że jest nań zapotrzebowanie w kabaretach.
I tak Gowin istnieć musi, by promować Jadwigę Emilewicz na każde wakujące akurat stanowisko, oprócz – ale może niepotrzebnie podpowiadam – komitetu olimpijskiego czy szefa katarskich mistrzostw świata w piłce. Pani minister odwdzięcza się panu wicepremierowi, przewracając teatralnie oczyma na każde pytania o Jarosława Kaczyńskiego. Gowin musi też istnieć, by młodociani radni bez szansy na uzyskanie elekcji gdziekolwiek mogli dostawać biorące miejsca do Sejmu czy mniej eksponowane stanowiska w administracji publicznej lub spółkach Skarbu Państwa. Tak na marginesie tu oczywiście widać różnicę między Porozumieniem a Solidarną Polską, która w całości składa się z fachowców od bankowości i sektora ubezpieczeń. I wreszcie Gowin musi istnieć, by pokazywać swą legendarną twardość, stałość przekonań i wierność dokonanym wyborom.