Negocjacje trwały przeszło 10 godzin, ale to i tak niewiele, jeśli się zważy, że ich wynik może rozstrzygnąć o hiszpańskiej scenie politycznej na długie lata.
– Kierowanie PSOE było dla mnie zaszczytem. Teraz zróbmy wszystko, aby zachować jedność – godnie oświadczył w niedzielę tuż przed zejściem z mównicy lider socjalistów Pedro Sánchez.
Od dziewięciu miesięcy Hiszpania nie ma rządu, bo ani socjalistyczna PSOE, ani konserwatywna Partia Ludowa (PP) nie zdobyły większości w 350-osobowych Kortezach. Przeszkodziło im w tym pojawienie się dwóch nowych graczy – liberalnej Ciudadanos i lewicowo-populistycznego Podemos.
W Niemczech, kraju o mniej konfrontacyjnej kulturze politycznej, rozwiązaniem byłaby wielka koalicja CDU i SPD, odpowiedników PP i PSOE. Ale w Hiszpanii to okazało się niemożliwe. Odchodzący, konserwatywny premier Mariano Rajoy zdołał jedynie przekonać do koalicji małe Ciudadanos. To by wystarczyło dla przegłosowania votum zaufania dla Rajoya tylko, gdyby socjaliści wstrzymali się od głosu. Ale Sanchez twardo powiedział: nie!
Po pałacowym przewrocie w PSOE w miniony weekend ten układ radykalnie się zmienia: najpewniej nie dojdzie do trzecich, przedterminowych wyborów planowanych na koniec tego roku.