Za to bardzo lubię cyrk i staram się go odwiedzać, gdy zahacza o Kraków. Akrobaci cyrkowi pokazują nam, jak dalece ludzkie ciało może rzucić wyzwanie masie i grawitacji. Sztuka cyrkowa odchodzi niestety w niebyt – nad czym głęboko ubolewam.
Nie interesuję się sportem – dla mnie sport zawodowy, nieustanna kosztowna pogoń za poprawieniem rekordu o centymetry lub ułamki sekund to patologia.
Ostatni raz świadomie włączyłem telewizor, by obejrzeć transmisję z konklawe, gdy wybrano Benedykta XVI. Wtedy miałem jeszcze telewizor. Na co dzień stał na pawlaczu. Oglądam programy popularnonaukowe w internecie, staram się pogłębiać wiedzę.
Filmy fabularne, które ostatnio oglądałem, tylko mnie zirytowały. Wydaje mi się, że polscy filmowcy nie mają nam wiele do powiedzenia. Polskie kino to w większości kompletna strata czasu – sztuczne problemy plastikowych ludzi, nużące historie z życia marginesu społecznego, komedie, które kompletnie mnie nie śmieszą.
Zagraniczne filmy dla odmiany rażą mnie przewidywalnością fabuł. Choć niedawno obejrzałem western „Nazywam się Nobody" z 1973 r. – byłem pod wrażeniem pomysłu i niebanalnego humoru wielu scen. Może po prostu częściej powinienem oglądać starsze produkcje?