I żeby nie było, nie jest to tylko jego podejście do rzeczywistości. Identycznie, tyle że z drugiej strony, rozumują liczni liberalni politycy i liderzy opinii w USA. Fakty nie miały znaczenia, gdy krytykowano Trumpa za rozdzielanie rodzin imigranckich, choć jako żywo dokładnie to samo robił Barack Obama (a prawdopodobnie będzie robił także Joe Biden). W Polsce jest dokładnie tak samo. Nie ma znaczenia, kto w danej sprawie ma rację, kto przedstawia lepsze argumenty, ani nawet to, jakie są fakty. Istotne jest to, po której jesteś stronie, w której bandzie walczysz, jakie plemię reprezentujesz. Najwyższą wartością pozostaje zaś odpowiednie odczytywanie aktualnych emocji tego plemienia, zrozumienie, jaka jest mądrość etapu i wychwycenie – nie zawsze wystarczająco jasno sformułowanego – przekazu dnia. Lojalność wobec plemienia, własnej grupy, lidera politycznego staje się wartością najwyższą, niemal jak w średniowieczu wierność feudalnemu zwierzchnikowi. Myślenie, a już tym bardziej samodzielne myślenie nie jest dobrze widziane, bo przecież plemię, a w zasadzie uosobienie owego plemienia, jakim jest lider (niekiedy z jego braku jakaś forma „mądrości zbiorowej"), wie lepiej. A jego krytyka to zbrodnia niewybaczalna.