Jeśli więc politycy liberalnej lewicy (a czasem tylko liberalni) rzeczywiście troszczą się o zdrowie Polaków, tak bardzo jak może to sugerować ich pragnienie pozamykania kościołów i zakaz publicznych mszy świętych, to powinni – jak najszybciej – doprowadzić do zamknięcia wszystkich sklepów wielkopowierzchniowych, bo tak się składa, że to tam przebywa o wiele więcej osób, które mogą przenosić koronawirusa, a nie w świątyniach, gdzie na codziennej mszy jest kilka, czasem kilkanaście osób. Nie słyszałem też, by ktokolwiek postulował zamknięcie barów czy restauracji, a tak się składa, że tam również przebywają tłumy ludzi, którzy są ze sobą w o wiele bliższym kontakcie niż ludzie w czasie mszy świętej. Tyle że takich apeli nie ma. Owszem, zawieszono imprezy masowe (i dobrze), zamyka się szkoły (nie wiem, czy to dobrze, ale rozumiem działania władz) i uniwersytety. Nie zamierzam z tym polemizować, bo rozumiem, że taka jest logika współczesnej polityki, i że odpowiedzialność ludzi władzy oznacza właśnie konieczność zatrzymanie rozprzestrzeniania się wirusa. To zrozumiałe działanie.