Niepłodność nie jest przyczyną, dla której sądy kościelne orzekają nieważność związku małżeńskiego, ale może się nią stać w pewnych szczególnych okolicznościach.
– Jeśli mężczyzna bierze za żonę kobietę bezpłodną, przekonany, że stanie się ona matką jego dzieci, można uznać, że nastąpił błąd co do przymiotu osoby – tłumaczy mecenas Krzemiński. – Ale trzeba udowodnić, że było to dla niego szczególnie ważne.
Interpretacja pewnych sytuacji budzi czasem kontrowersje wśród kanonistów. – Mężczyzna ukrył przed przyszłą żoną, że ma duże długi. Przyznał się po ślubie. Nie była zachwycona, ale przyjęła to dość spokojnie. Po paru latach małżeństwo rozpadło się z innych przyczyn – opowiada jeden z obrońców węzła małżeńskiego. – Kobieta związała się z drugim mężczyzną i wystąpiła o stwierdzenie nieważności. Uzyskała je, ja jednak uważam, że to był błąd. Jej reakcja na wiadomość o długach, łatwe pogodzenie się z tym faktem, świadczą, że nie było to w jej ocenie podstępne wprowadzenie w błąd.
Każda sytuacja, która może świadczyć, że małżeństwo było nieważne od początku, wymaga starannego zbadania.
– Trzeba udowodnić, że ktoś wykluczał posiadanie potomstwa. Czasami ludzie odkładają posiadanie dzieci i bywa to rozsądnym wyborem. Ale niekiedy druga strona argumentuje, że odkładanie tego na później było tylko pretekstem – mówi adwokat kościelny Barbara Giertych.
Kiedy jedno z małżonków oskarża drugą stronę o to, że nie chciała mieć dziecka, ich pożycie małżeńskie bierze się pod lupę. Trudno mówić, że ktoś wykluczał posiadanie potomstwa, jeśli nie stosował antykoncepcji albo tylko sporadycznie.
Przysięgają na krzyż, na Ewangelię i na Trójcę Przenajświętszą. Każdy ze świadków, który zeznaje w procesie kościelnym, zapewnia uroczyście, że będzie mówić prawdę i tylko prawdę.
– Pana Boga się niektórzy zupełnie nie boją. Mówiąc oględnie, kręcą – przyznaje niechętnie ksiądz, który jest obrońcą węzła małżeńskiego w jednej z diecezji na Pomorzu. To właśnie on przygotowuje w tym trybunale szczegółowy kwestionariusz. Pytań jest wiele, co najmniej około 30, ułożonych zgodnie ze znaną wszystkim zasadą, że ten, co kłamie, może się pogubić, jeśli po jakimś czasie pytanie sformułujemy trochę inaczej.
Są zeznania mocne i słabe. Inną wagę ma to, że ktoś widział zachowanie małżonków, które jest przedmiotem pozwu, a inną – gdy słyszał o tym od jednej ze stron. Zwłaszcza gdy było to w momencie, gdy małżeństwo się już rozpadło.
– Nie jest przyjemnie być świadkiem, gdy ktoś nie lubi plotkować. Bo tak naprawdę trzeba wywlec wszystkie brudy przyjaciół, by im pomóc. Po prostu trzeba przytoczyć jak najwięcej szczegółów, a dla osób dyskretnych to trudne – mówi Ewa, która zanim wystąpiła o unieważnienie swego związku małżeńskiego, kilka razy stawała w trybunałach kościelnych jako świadek.
Czasem świadkowie dwóch stron przedstawiają zupełnie inną wersję wydarzeń. Ale najtrudniejsze do udowodnienia przypadki dotyczą z reguły ludzi, którzy chcą stwierdzenia nieważności związku po kilkudziesięciu latach. Potencjalni świadkowie są w grobie, a wypadki, gdy ludzie w zaawansowanym wieku chcą uporządkować swe sprawy w Kościele, są dość częste.
– Siedząc w korytarzu trybunału kościelnego, rozmawiałam ze starszą panią – opowiada Ewa. – Powiedziała mi: – Moje dziecko, po przejściu na emeryturę najpierw uporządkowałam dom, potem zajęłam się sobą. A teraz, gdy już i szafy są czyste, i z ciałem zrobiłam porządek, przyszła kolej na duszę.
Do warszawskiej kancelarii mecenas Barbary Giertych przychodzą ludzie, którzy nie chcą czekać przed drzwiami kościelnych poradni. – Są wśród nich osoby z pierwszych stron gazet. Politycy, artyści, dziennikarze – mówi Barbara Giertych, prywatnie żona Romana Giertycha.
Parę miesięcy temu arcybiskup Kazimierz Nycz oficjalnie zatwierdził ją jako adwokata kościelnego działającego przy Sądzie Metropolitalnym w Warszawie. – Prowadzenie sprawy kosztuje równowartość jednej pensji – mówi mecenas Giertych. – To standardowa stawka. Oczywiście suma może się różnić znacznie, bo klientem jest na przykład prezes spółki giełdowej, ale zdarza się ktoś, kto zarabia mniej niż średnią krajową.
Tak się składa, że również prezes dużej firmy dostaje stwierdzenie nieważności związku małżeńskiego z najczęstszego powodu, z jakiego orzeka się je w sądach kościelnych, czyli niedojrzałości emocjonalnej. – Czy można uznać za dojrzałego życiowo mężczyznę, który w wieku 40 lat właściwie nie odpępowił się psychicznie od mamusi? – pyta retorycznie Barbara Giertych.
Brzmi to sugestywnie, jednak minusem tego rozumowania jest, że orzeczona przez sąd kościelny niedojrzałość emocjonalna mężczyzny nie przeszkadza mu z sukcesem zarządzać dużą firmą.
Każdy rasowy prawnik, a kanonista nie jest tu wyjątkiem, wychodzi z założenia, że jeśli na coś prawo pozwala, to należy z tej możliwości skorzystać. Na sugestię, że teologom nie podoba się łatwość, z jaką sądy kościelne stwierdzają nieważność związków małżeńskich, kanoniści wzruszają ramionami i dodają, że na prawie kanonicznym teolodzy się nie znają.
Jak mówi mecenas Barbara Gietrych, patrząc na znajome pary małżeńskie, myśli często, że połowie z nich mogłaby napisać pozew o stwierdzenie nieważności małżeństwa.
A jednak jej znajomi żyją w błogiej nieświadomości faktu, że ich związki można uznać za nieważne.
— Ludzie, którzy są zadowoleni z małżeństwa do trybunałów kościelnych nie przychodzą. Przychodzą ci, którzy chcą wyprostować swoje sprawy, by żyć zgodnie z własnym sumieniem i szczęśliwie. Każdy ma prawo do szczęścia.
Patrzę na ludzi, którzy nie mogą w pełni uczestniczyć w życiu Kościoła i widzę w nich ból. Tęsknota za udziałem w sakramentach bywa dojmująca. Kiedy znów mogą przystępować do komunii, widzę ich radość i wdzięczność Bogu i Kościołowi – opowiada ks. Jan Pałyga, pallotyn prowadzący duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych.
Nie ma wątpliwości, że sposób, w jaki Kościół podchodzi do związków niesakramentalnych, i procesy o stwierdzenie nieważności związków małżeńskich to naczynia połączone.
– Trudno wejrzeć w ludzkie sumienia. Ale z moich rozmów z rozwiedzionymi wynika, że wielu chce być po prostu tak jak inni – uważa ks. Pałyga. – Nie chodzi im wcale o sferę duchową, ale o to, by się nie wyróżniać. W kościele wstać z ławki i iść ostentacyjnie do komunii, mieć drugi ślub kościelny. Jeśli ludzie są w separacji lub tylko rozwiedzeni, ale nie w nowym związku, mogą przystępować do komunii. Nawet gdy zdarzają się im upadki, dostaną rozgrzeszenie, bo ludzi idealnych nie ma – dodaje ks. Pałyga.
W swej praktyce duszpasterskiej ks. Pałyga styka się z ludźmi, którzy po walce wewnętrznej rezygnują z życia seksualnego w małżeństwie cywilnym.– Księża czasem mówią wiernym, że mogą iść do komunii, nawet jeśli nie mają ślubu kościelnego, ale zrezygnowali w małżeństwie świeckim z intymności – opowiada inny warszawski ksiądz. – Prosimy ich tylko, by byli dyskretni i robili to w innej parafii. By nie gorszyć ludzi, że przyjmują komunię, a żyją na kartę rowerową.
Tak jak innym księżom ludzie opowiadają mu często o tym, że chcą wystąpić o stwierdzenie nieważności swego małżeństwa.
Czasem chcą tego nawet nie małżonkowie, ale ich bliscy. Zdarzają się teściowe, które wywierają presję, by syn złożył pozew, bo z żoną nie doczekał się dzieci. Wielu panów w średnim wieku nagle zaczyna doszukiwać się błędów formalnych w zawartym kilkanaście lat temu ślubie.
Czasem ksiądz popiera pomysł starania się o stwierdzenie nieważności małżeństwa, a czasami stanowczo go odradza.
– Starszym ludziom mówię: niedługo staniecie przed sądem bożym, nie myślcie już o kościelnym. Tłumaczę: w waszym wieku aspekt fizyczny związku nie jest już istotny. Możecie chodzić do spowiedzi – opowiada jeden ze znanych warszawskich księży. – Ale ostatnio pewna para niemal obrzuciła mnie obelgami. – Jak to strona fizyczna nie jest ważna? Wręcz przeciwnie, jest bardzo ważna – denerwował się 80-letni mężczyzna, a przytakiwała mu kilka lat młodsza żona.
Sentencja wyroku sądu kościelnego, przesądzająca o nieważności od początku związku małżeńskiego, wywołuje u wielu zakłopotanie. Przez lata wierzą, że „małżeństwo zawarte dopełnione nie może być rozwiązane żadną ludzką władzą i z żadnej przyczyny, oprócz śmierci”. Potem muszą intelektualnie i emocjonalnie zmierzyć się z tym, że wprawdzie małżeństwa nie można rozwiązać, ale można uznać, że właściwie go nie było.
– W moim środowisku rozwody są wielką rzadkością. Jestem w tej dziedzinie niemal pionierką – mówi 40-letnia Maria wywodząca się z jednej z najbardziej arystokratycznych rodzin polskich i skoligacona z innymi z tego samego kręgu.
Stara się o stwierdzenie nieważności związku, by zawrzeć ślub kościelny z drugim mężem. Stwierdzenie nieważności ma opierać się na niechęci męża do posiadania potomstwa, a także jego depresji leczonej farmakologicznie, ale ukrywanej przed żoną.
– Czy tego małżeństwa nie było? Trudno mi tak to określić. Było. Przecież zostanie nawet w genealogii – mówi Maria.