Po kilku miesiącach pracy sejmowej komisji śledczej „do spraw nacisków”, którą kieruje, trudno powiedzieć, by na piastowaniu funkcji przewodniczącego wiele zyskał. Jeden z najdzielniejszych ludzi opozycji, wraz z posłami PO, PSL i Lewicy szuka dziś dowodów na naciski na prokuraturę i służby specjalne, jakie mieli wywierać rządzący w poprzedniej kadencji politycy PiS. To druga, obok wyjaśniającej śmierć Barbary Blidy, komisja śledcza, która ma zrealizować hasło rozliczenia z PiS czy, jak określił to Radek Sikorski, „dorżnięcia watahy”. Czuma twierdzi wprawdzie, że w żadnym szukaniu haków na PiS uczestniczyć nie chce i że kierowana przez niego komisja nigdy nie będzie „lawetą pod armatę” strzelającą do PiS. Trudno jednak, oglądając obrady komisji, uznać, że chodzi tylko o bezstronne wyjaśnienie ewentualnych nieprawidłowości w działaniu procedur demokratycznych. Takie wątpliwości Andrzeja Czumę lekko irytują. Chce, by uważano, że przedmiotem prac komisji ma być nie to, czy agent CBA podstępnie uwiódł byłą posłankę PO, tylko, jak mówi, czy było uzasadnienie do zastosowania tzw. pułapki policyjnej. Czyli, jak określają to w Ameryce, „entrapment” – lubi powtarzać.
[srodtytul]Nie walnął pięścią w stół[/srodtytul]
Trudno jednak się oprzeć wrażeniu, że posłowie PiS są w komisji, mówiąc delikatnie, spychani do kąta. Większość PO – PSL –SLD nie pozwoliła przedstawicielowi PiS wejść do prezydium komisji, a każdy wniosek obu PiS-owskich posłów komisji jest przez tę większość zgodnie odrzucany. Nawet gdy dotyczył obecności w gronie ekspertów komisji rekomendowanego przez Jana Widackiego byłego oficera SB. Przeciw wyłączeniu go z prac komisji, podobnie jak przeciw wyłączeniu samego Jana Widackiego z komisji, rękę w głosowaniu podnosił i Andrzej Czuma.
– Przecierałem oczy ze zdumienia – mówi eurodeputowany Ryszard Czarnecki, który poznał Czumę w 1981 roku (choć Czuma temu zaprzecza) już jako absolutną legendę opozycji. – Myślałem, że raczej walnie pięścią w stół, powie, że z pewnymi osobami porządnym ludziom nie może być po drodze. A on nic, głosuje za utrzymaniem esbeka jako eksperta i za pozostawieniem Jana Widackiego w komisji. Tego Widackiego, który bronił esbeków i utrzymywał, że Stanisław Pyjas zginął, bo sam spadł ze schodów. Hańba! – irytuje się Czarnecki.
– Pan roztrwania swoje nazwisko – od tamtych głosowań często na taką publiczną uwagę pozwala sobie poseł PiS i członek komisji Jacek Kurski. I chyba ta sprawa – współdziałania i opowiedzenia się po stronie Jana Widackiego i pułkownika Stachowicza – zaszkodziła Andrzejowi Czumie najbardziej.