Erudycja znużenia

W dziejach polskiej kultury nikt nigdy nie napisał o Brzozowskim tak dużo, wiedząc o nim tak mało jak Cezary Michalski

Aktualizacja: 19.07.2008 08:40 Publikacja: 19.07.2008 05:52

Erudycja znużenia

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek Mirosław Owczarek

Red

Podczas gdy każde pokolenie polskiej inteligencji na zmianę oskarżało Brzozowskiego lub wzywało na swego świadka, dotąd nie zdarzyło się jednak, by wzywało go środowisko, dla którego sam Brzozowski jest oskarżeniem.

Porzucając na chwilę rolę komentatora „Dziennika”, Cezary Michalski opatrzył klasyczne dzieło Stanisława Brzozowskiego „Głosy wśród nocy” swoim wstępem. Tytuł „Wyrastanie z Polski” mówi w zasadzie wszystko. Oto Michalski, tym razem w towarzystwie autora „Idei”, po raz kolejny wyrusza na krucjatę przeciw Polsce „bezrefleksyjnej”, „naiwnej”, „coraz słabszej i bardziej zdemoralizowanej”, „puszącej się, na wpół istniejącej i nierzeczywistej”, „pozbawionej kryteriów samooceny”. To bez wątpienia najlepszy od kilku lat esej autora legendarnego „Powrotu człowieka bez właściwości”. Nie oznacza to jednak, że jest to tekst dobry.

Jaka jest wiedza Michalskiego na temat autora „Głosów wśród nocy”? Sądząc po „Wstępie”, niepogłębiona. Mimo potoczystego stylu i erudycyjnych odwołań, całość sprawia wrażenie dość pośpiesznej analizy, w której mieszają się wspomnienia dawnych lektur i własne przesądy, a autor, czując się niepewnie w pismach Brzozowskiego, próbuje przejść na jakiś bardziej bezpieczny dla siebie teren.

Pierwszym sygnałem ostrzegawczym jest już fakt, że Michalski w ogóle nie cytuje Brzozowskiego – tak, jakby przeszkadzał mu w prowadzeniu własnego wywodu. Mimo że we „Wstępie” chce „oddać mu ostatnie słowo”, to nie usłyszymy tu ani ostatniego, ani nawet pierwszego słowa – bo w istocie Brzozowskiego nie usłyszymy w ogóle. Jedynie kilka razy Michalski czyni wyjątek dla swego bohatera i przytacza na trzech linijkach jego „mordercze aforyzmy”.

Drugie ostrzeżenie przychodzi w chwili, gdy okazuje się, że fragmenty, na które powołuje się Michalski, znaleźć możemy w „Aforyzmach” Brzozowskiego, zbiorku wydanym w 1979 r. przez Andrzeja Mencwela, i to na pierwszych ich stronach. Trzeba przyznać, że to dość skromna baza źródłowa jak na tekst, który ma wprowadzić czytelnika do fundamentalnego dzieła polskiej humanistyki.

Taka strategia ma jednak tę zaletę, że pozwala autorowi przedstawiać swe własne pomysły na temat Brzozowskiego, zupełnie nie troszcząc się o to, co powiedziałby o nich sam Brzozowski. Współgra z nią doskonale praktyka powoływania się nie tyle na dzieła, ile na ich tytuły. Częściej usłyszymy więc, że Brzozowski jest autorem „Legendy Młodej Polski” i „Głosów wśród nocy”, niż to, o czym one traktują. Na podobnej zasadzie recepcja fundamentalnej pracy Andrzeja Walickiego („Brzozowski – drogi myśli”) sprowadza się w wydaniu Michalskiego do pogłębionych analiz tytułu. Analogicznie rzecz ma się z pracą Marii Janion „Do Europy – tak, ale razem z naszymi umarłymi”, która służy autorowi do sformułowania tym razem własnego „aforyzmu”: „Nie da się wejść do Europy przede wszystkim bez własnych współczesnych”.

Co gorsza, autor systematycznie pomija prace, które mogłyby zrewidować głoszone przez niego opinie. Weźmy dwa drobne, ale wiele mówiące szczegóły. Gdy pisze o fundamentalnym problemie religijności autora „Głosów”, jest rzeczą zadziwiającą, że nie tylko nie sięga po „Pamiętnik”, „Idee” i „Listy”, lecz także pomija ostatnią i najważniejszą pozycję na ten temat: „Przyświadczenie wiary” Johna H. Newmana, przetłumaczone przez Brzozowskiego i opatrzone przez niego w 1915 r. podwójnym wstępem. Kiedy zaś mimochodem rzuca uwagę, że „Brzozowski nie jest kompletnie pozbawiony dowcipu”, sugeruje nieznajomość cyklu portretów satyrycznych „Widma moich współczesnych”, który do dziś nie stracił na świeżości.

Z nieuważną lekturą Michalskiego związany jest bezpośrednio fakt, że trudno przychodzi mu wypowiadanie sądów nawet już nie odkrywczych, lecz tylko prawdziwych. I tak, utrzymując, że „Legenda Młodej Polski” jest atakiem na przybyszewszczyznę i Polskę Przybyszewskiego, myli kampanię przeciw Miriamowi i „Chimerze” z walką z autorem „Dzieci Szatana”. Brzozowski bowiem przeciwstawiał filisterstwo Miriama głębi Przybyszewskiego (zob. np. „Kultura i życie”), który od samego początku do samego końca pozostawał dla niego mistrzem. Oprócz pojedynczych negatywnych wypowiedzi, które trzymał dla siebie (do nich się jednak Michalski nie odnosi), nigdy i nigdzie nie wypowiadał się o nim krytycznie. Przeciwnie, „Idee”, które powstały po „Legendzie”, są spłatą intelektualnego długu wobec niego za to, że dał Brzozowskiemu „samo życie duchowe” (por. np. „Idee”, s. 74). Natomiast w samej komentowanej przez Michalskiego książce w jednej z kluczowych deklaracji Brzozowski z aprobatą powtarza i rozwija słowa z „Requiem aeternam”: „Na początku była chuć”.

Z kolei określanie za innymi autorami autora „Głosów” jako zwolennika katolickiego modernizmu wynika najprawdopodobniej z nieznajomości pism Newmana i Chestertona. Ani Newman, który towarzyszy Brzozowskiemu do ostatnich stron „Pamiętnika”, ani Chesterton modernistami nie byli. Przeciwnie, ten pierwszy stał się głównym w Anglii przeciwnikiem religijnego liberalizmu, którego tezy dosłownie powtarzał modernizm w następnych latach. Owszem, moderniści, tacy jak Loisy i Tyrrell (o nich jednak Michalski nie pisze), powoływali się na Kardynała, lecz brali sobie jedynie to, co było im wygodne („aforyzmy”).

Na usprawiedliwienie Michalskiego można jednak zauważyć, że również naukowi redaktorzy „Głosów” o Newmanie nie wiedzą nic. Gdy Brzozowski parafrazuje św. Ambrożego (Non in dialectica complacit Deo sacrum facere populum suum), to mozolnie tłumaczą tę frazę na polski: „Nie dialektyką podobało się Bogu uczynić lud swój świętym”, ale już nie dodają, że jest to motto z Newmanowskiego „Przyświadczenia wiary”. Nie rozumieją więc, dlaczego w następnym akapicie Brzozowski pisze o Kardynale.

Ich religijna ignorancja osiąga szczyt, gdy wyjaśniają, co oznacza gnostyckie pojęcie „eon”. Oto Brzozowski wdziera się na szczyty patosu, gdzie dusza już prawie dosięga „abstrakcyjnej, rozwijającej się poprzez eony prawdy”, gdy redaktorzy w przypisie puentują: „eon – w geologii jednostka czasu, dzieląca się na ery”.

Wreszcie, o brakach wiedzy Michalskiego świadczy fakt, że powołuje się na fragmenty prac Brzozowskiego, których nie ma. Zapewnia nas na przykład, że „całe strony” „Pamiętnika” poświęcone są sądowi Brzozowskiego nad jego domniemaną współpracą z Ochraną, tymczasem w „Pamiętniku” co najwyżej znajdziemy na ten temat kilka enigmatycznych linijek. Michalski pisze dalej o tym, że z „Legendy Młodej Polski” Brzozowskiego pochodzi „słynny obraz […] »cierpienia na pluszowym krzyżu«”. To prawda, nie z „Legendy”, tylko z „Balu u prezydenta”, nie Brzozowskiego, ale Szpotańskiego. W oryginalnym wydaniu „Legendy” takiego obrazu po prostu nie znajdziemy.

Michalski od samego początku poszukuje po omacku jakiegoś klucza do życia autora „Idei” i za każdym razem jego wybór najwięcej mówi o nim samym.Najpierw znajduje go w Nietzschem, a mówiąc dokładniej – w „jednym z najlepszych aforyzmów” Nietzschego: „nowoczesny człowiek” to „armia metafor w marszu”, który „pochodzi z późnego eseju »O prawdzie i kłamstwie w sensie pozamoralnym«”. Jak nas zapewnia Michalski, to właśnie ten aforyzm miał być szczególnie bliski Brzozowskiemu. W tych twierdzeniach widzę przynajmniej trzy problemy. Po pierwsze, esej „O prawdzie” nie jest „późnym esejem” Nietzschego, lecz przeciwnie – jednym z pierwszych, jakie w ogóle napisał (1872/1873).

Po drugie, sam aforyzm w oryginale nie dotyczy „współczesnego człowieka”, lecz „prawdy”.

U Nietzschego to nie człowiek, lecz prawda jest „armią metafor”. Po trzecie, trudno uznać to zdanie za bliskie Brzozowskiemu, gdyż nie pojawia się w żadnym z jego pism.

Wbrew samemu Brzozowskiemu, Michalski czyni zeń dalej wielbiciela Nietzschego jako „najciekawszego i najbardziej pogłębionego” „chrześcijańskiego teologa”, który „wykonał bez porównania głębszą niż cały polski katolicyzm pracę badawczą nie tylko nad historycznymi, teologicznymi i filozoficznymi, ale także psychologicznymi konsekwencjami Wcielenia”. A jakie jest zdanie Brzozowskiego na ten temat? Po przezwyciężeniu marksowskiego redukcjonizmu w ostatnich latach życia Nietzschego albo unikał, albo krytykował jako przedstawiciela „radykalizującej, rewolucyjnej psychologii” i stawiał obok autorów literatury „pseudonaukowej i pseudofilozoficznej”. Nie miał też złudzeń, że to Nietzsche powinien uczyć się katolicyzmu, a nie katolicyzm Nietzschego. „To, co jest dzisiaj filozofią, jest dziecinnym bełkotem wobec katolicyzmu […]. Są w katolicyzmie myśli, które śmiałością przerastają wszystkie bunty Nietzschego” (por. np. „Listy”, t. II: s. 162, 245, 449).

Skoro Nietzsche nie bardzo do Brzozowskiego pasuje, Michalski sięga po drugi klucz: modernizm. Ten trop z pewnością mógłby poprowadzić nas daleko, gdyby nie zginął w wielosłowiu i braku myślowego rygoru. Podczas gdy autor „Idei” powtarzał za Blakiem, że „abstrakcyjne myśli należą do oszustów”, Michalski nie widzi żadnych problemów z pojęciem „modernizm”. Cóż z tego, że z powodzeniem można znaleźć kopę jego definicji – tak, że w rezultacie nie bardzo wiadomo, czym on jest, gdyż Michalski wciąż powtarza z uporem: „modernizm”, „modernizm katolicki”, „modernistyczny nacjonalizm”, „modernistyczny marksizm”, ba – dorzuca do tego jeszcze „wysoki modernizm” (którego Brzozowski ma być jedynym polskim reprezentantem).

Trudno oprzeć się wrażeniu, że w jego wywodzie „modernizm” pełni rolę tajemniczego flogistonu, który ma wytłumaczyć wszystko. Tłumaczy więc naraz faszyzm i stalinizm, zainteresowanie Schopenhauerem i sprzeciw wobec niego, fascynację Przybyszewskim i przezwyciężenie jej. Tłumaczy nawet fakt, że autor „Idei”, by zmobilizować swą wolę, sięga poprzez pisma Newmana po tomizm. Tu okazuje się, że modernizm odpowiedzialny jest już nie tyle za wzajemnie wykluczające się fakty, ile za fakty, które w ogóle nie miały miejsca. Newman nie mógł bowiem uczyć Brzozowskiego tomizmu, po pierwsze dlatego, że inspiracje św. Tomaszem odgrywały u niego marginalną rolę (poza odwołaniami do Ojców Kościoła), po drugie dlatego, że Brzozowski tomizmem w ogóle nie był zainteresowany; sam nie bardzo lubił i znał św. Tomasza. A po trzecie dlatego, że w XIX wieku tomizmu po prostu nie było – scholastyka umarła, a Leon XIII nie dokonał jeszcze przełomu w zainteresowaniu Akwinatą. O tragicznej sytuacji tej szkoły świadczy anegdota, że w Rzymie można było wtedy wystrzelić z działa, a kula nie trafiłaby w żadnego tomistę.

Gdy wszystkie klucze do Brzozowskiego zawiodły, Michalski postanowił przynajmniej użyć samego Brzozowskiego jako klucza. Mówiąc konkretniej, jako klucza francuskiego – zgrabnego narzędzia, którym może walić po głowie swych adwersarzy. Jakoś nie daje mu do myślenia, że dziwnym trafem pod jego piórem przeciwnikami autora „Idei” stają się ci sami publicyści, których na co dzień atakuje w swych wstępniakach. Może nawet Michalski nie miałby ochoty na tego typu osobiste wycieczki, w końcu pisze „Wstęp” do fundamentalnego dzieła polskiej humanistyki, ale skoro Brzozowski zrobiłby na jego miejscu to samo…

A zatem dostaje się obrońcom IV RP, ze Zdzisławem Krasnodębskim na czele, a także – dla równowagi, i trochę z przyzwyczajenia, Michnikowi i „snobistycznemu inteligenckiemu salonowi”. W rękach autora Brzozowski stał się spreparowaną kukłą, którą wali po głowie tych, których nie lubi. Dopiero tutaj rozwija skrzydła. Podczas gdy wcześniej poza jednym wyjątkiem nie dopuszczał autora do głosu, teraz raczy nas obszernymi cytatami z Krasnodębskiego i Rymkiewicza. A więc o to chodziło!

Ale Brzozowski nie służy jedynie do bezceremonialnych ataków, jest także pretekstem do dyskretnej autoreklamy. A to Michalski od niechcenia wspomina o „»Europie«, dodatku do »Dziennika«”, który publikuje najważniejsze publicystyczne teksty, a to napomyka o „najświeższej inscenizacji” „Szewców”. Taktownie nie wspomina przy tym, że sam jest redaktorem „Europy”, a rzeczona inscenizacja opiera się m.in. na opowiadaniu science fiction jego autorstwa. Jakiż subtelny product-placement. Czy właśnie na tym miała polegać dziś sztuka nowoczesnego eseju?

Michalski z pewnością znalazłby wiele bliskich mu myśli u Brzozowskiego, ale nie u tego Brzozowskiego, którego komentuje; nie u Brzozowskiego piszącego „Głosy wśród nocy”. Przeciwnie. Dojrzały Brzozowski nie zgodziłby się z większością ocen autora, który na niego się powołuje. Jak bowiem twórca, który na ostatnich stronach „Pamiętnika” zapisywał: „człowiek jest niezrozumiałą zagadką bez Kościoła. Życie ludzkie jest szyderstwem i igraszką, jeżeli Kościoła nie ma”, mógłby odnaleźć się w słowach autora, który nie potrafi wyjść poza stwierdzenie, że Kościół jest „trudnym partnerem modernizacji”?

Brzozowski poprzedzał swe prace gruntownym poznaniem życia i dzieła twórców, o których pisze; Michalski nie wychodzi poza poziom prywatnych porachunków, zapamiętanych tytułów i niezapamiętanych aforyzmów. Nie próbuje nawet zdawać sprawy z treści „Głosów wśród nocy”. Powołuje się na fragmenty, których nie ma, i przytacza myśli, których autor nie wypowiedział. Nie wie nic o mistrzach swego bohatera: Nietzschem, Przybyszewskim, Newmanie. Przy omawianiu każdego z nich popełnia kardynalne błędy. Jego uwagi o XIX-wiecznym tomizmie (i nacjonalizmie, które ze względu na „chrześcijańskie miłosierdzie” pominąłem) zdradzają istnienie kolejnych poważnych obszarów niekompetencji.

Brzozowski dbał, by wciąż do głosu dochodził wyłącznie sam autor, a nie nasze wyobrażenia o nim lub – co gorsza – my sami; Michalski dba tylko o to, by do głosu dochodził wyłącznie Michalski, a nie nasze wyobrażenia o nim lub – co gorsza – Brzozowski.

Na tle tak niefrasobliwego podejścia do tekstu świadectwo Brzozowskiego brzmi jak oskarżenie. Dziwne, że pisząc wstęp do jednego z najważniejszych dzieł polskiej humanistyki, tak inteligentny autor jak Michalski nie poczuł żadnego dysonansu między lichym dziennikarstwem a wielką literaturą. Dziwne też, że nie dostrzegł, że dążąc do wyrwania z niedojrzałej polskości swoich rodaków, dostarczył aż nadto dowodów, że sam pozostaje tym samym, krytykowanym przez siebie „zdziczałym” Polakiem: „bezrefleksyjnym”, „naiwnym”, „bez podejrzliwości”, „coraz słabszym i bardziej zdemoralizowanym”, „puszącym się, na wpół istniejącym i nierzeczywistym”, „pozbawionym kryteriów samooceny”.

Najsmutniejszym paradoksem jest jednak fakt, że tekst, który nawołuje do tego, by w Polsce żyło się choć „trochę uczciwiej”, sam okazuje się paradygmatycznym przykładem intelektualnej nieuczciwości. Może właśnie dlatego modernizacja pozostaje dla nas niedościgłym ideałem, bo nie potrafimy rzetelnie robić tego, co do nas należy – i budujemy autostrady tak, jak piszemy eseje?

Autor jest socjologiem i psychologiem, pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego Przygotowuje książkę na temat przemian polskich ideologii narodowych

Podczas gdy każde pokolenie polskiej inteligencji na zmianę oskarżało Brzozowskiego lub wzywało na swego świadka, dotąd nie zdarzyło się jednak, by wzywało go środowisko, dla którego sam Brzozowski jest oskarżeniem.

Porzucając na chwilę rolę komentatora „Dziennika”, Cezary Michalski opatrzył klasyczne dzieło Stanisława Brzozowskiego „Głosy wśród nocy” swoim wstępem. Tytuł „Wyrastanie z Polski” mówi w zasadzie wszystko. Oto Michalski, tym razem w towarzystwie autora „Idei”, po raz kolejny wyrusza na krucjatę przeciw Polsce „bezrefleksyjnej”, „naiwnej”, „coraz słabszej i bardziej zdemoralizowanej”, „puszącej się, na wpół istniejącej i nierzeczywistej”, „pozbawionej kryteriów samooceny”. To bez wątpienia najlepszy od kilku lat esej autora legendarnego „Powrotu człowieka bez właściwości”. Nie oznacza to jednak, że jest to tekst dobry.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Vincent V. Severski: Notatki na marginesie Eco
Plus Minus
Dlaczego reprezentacja Portugalii jest zakładnikiem Cristiano Ronaldo
Plus Minus
„Oszustwo”: Tak, żeby wszystkim się podobało
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli
Plus Minus
„Projekt A.R.T. Na ratunek arcydziełom”: Sztuka pomagania
Plus Minus
Jan Maciejewski: Strategiczne przepływy