W rozmowie z Czou En-lajem wyjawiłem, że mieszkam w Berlinie. A on zaczął mnie wypytywać, jak tam Berlin wygląda. Mówiąc: „ja w latach 20. studiowałem na politechnice berlińskiej”. Wówczas w kierownictwie partii chińskiej były mniej więcej trzy grupy: jedna berlińska – to byli studenci, którzy studiowali w Berlinie i byli faktycznie założycielami partii komunistycznej. Druga grupa była w Paryżu, a trzecia – w Chinach z Mao Tse-tungiem na czele. Ta rozmowa o Berlinie zrobiła widocznie takie wrażenie, że Czou En-laj wyciągnął wizytówkę, coś tam napisał i powiedział: to będzie panu pomocne, jak pan przyjedzie do Chin.
Po kilku miesiącach otrzymałem zaproszenie na przyjazd do Pekinu i tam z inicjatywy Czou En-laja wygłosiłem przed kierownictwem chińskim referat o polityce narodowościowej Moskwy.
Z tego spotkania wyszła cała podróż po Chinach z referatami na uniwersytetach, a nawet w komunach wiejskich. Właśnie w takiej komunie wystąpił jakiś chłop i coś tam mruknął pod nosem. Zapytałem tłumacza, o co chodzi. Ten człowiek pyta pana, ilu Ukraińców jest na świecie. Ja powiedziałem – tak gdzieś 50 mln z czymś. Na to on pyta, dlaczego tak mało ich jest? Nawiasem mówiąc, podobne pytanie zadał mi pasterz owiec w górach szwajcarskich i kiedy powiedziałem mu, że Ukraińców jest gdzieś ok. 50 mln, wykrzyknął: – Jezus Maria, tak dużo!
Wracając do Chin. Największym kłopotem dla chińskich komunistów były problemy związane ze Stalinem. Na jednym z zebrań w Szanghaju nieopatrznie zapytałem sekretarza komitetu rewolucyjnego (to było tuż po rewolucji kulturalnej i rektoraty uniwersyteckie były rozwiązane), co on myśli o Stalinie. Na co on się podrapał w głowę i w końcu powiedział: – Stalin miał 70 proc. słuszności, a 30 proc. błędów. Ja na to: – Może pan mi powie, jakie to były błędy. Na co obalony profesor politologii, który siedział koło mnie, szepnął mi do ucha: – Po co go pan pyta, przecież on panu nigdy nie da odpowiedzi, bo on sam nie wie. To Mao Tse-tung raz powiedział i wszyscy to powtarzają jak pacierz.
Z czasem Chińczycy nabrali tyle zaufania do mnie, że mi pokazali to, czego dotychczas żaden cudzoziemiec nie widział. A mianowicie, jak wyglądają przygotowania na wypadek agresji radzieckiej w stolicy Chin. Otóż zjechali ze mną chyba 4 albo 5 pięter w dół jakąś ogromną windą, a tam zobaczyłem całe miasto ze szpitalami, z łóżkami, z restauracjami oraz fabrykę broni.Zaprowadzili mnie do tej fabryki broni i zapytali: – Czy pan myśli, że bomby sowieckie nie dosięgną nas tutaj? Ja powiedziałem: – Myślę, że nie, ale mimo wszystko te uchwyty wentylacyjne ze stali wydają mi się za słabe. Tym samym wywołałem zamieszanie. Natychmiast zebrał się komitet obrony i po dwóch godzinach oznajmiono mi, że partyjny działacz, który był za to odpowiedzialny, został zdjęty ze stanowiska. Była to dosyć młoda, sympatyczna Chinka, mnie się zrobiło nieswojo, chciałem jej bronić, mówiąc: – A może ja się pomyliłem. Za co ona wsiadła na mnie z pyskiem, że słusznie ją zdjęto, bo ona popełniła błędy i co ja się teraz wtrącam do tej sprawy. Od tego czasu powiedziałem sobie, że nigdy się nie będę wdawał w wewnętrzne spory chińskie.