Wizytówka Czou En-laja

Upalnym latem 1955 roku w Genewie odbywała się seria spotkań międzynarodowych. Pewnego dnia przyjechał do Genewy również minister spraw zagranicznych komunistycznych Chin Czou En-laj. Zaprosił on kilku wybitnych dziennikarzy zachodnich – amerykańskich i angielskich, szwajcarskich, w tym redaktora polityki zagranicznej „Neuer Zürcher Zeitung” Alberta Muellera. Mueller wziął mnie na to spotkanie.

Publikacja: 09.08.2008 01:55

Wizytówka Czou En-laja

Foto: PAP/DPA

Red

W rozmowie z Czou En-lajem wyjawiłem, że mieszkam w Berlinie. A on zaczął mnie wypytywać, jak tam Berlin wygląda. Mówiąc: „ja w latach 20. studiowałem na politechnice berlińskiej”. Wówczas w kierownictwie partii chińskiej były mniej więcej trzy grupy: jedna berlińska – to byli studenci, którzy studiowali w Berlinie i byli faktycznie założycielami partii komunistycznej. Druga grupa była w Paryżu, a trzecia – w Chinach z Mao Tse-tungiem na czele. Ta rozmowa o Berlinie zrobiła widocznie takie wrażenie, że Czou En-laj wyciągnął wizytówkę, coś tam napisał i powiedział: to będzie panu pomocne, jak pan przyjedzie do Chin.

Po kilku miesiącach otrzymałem zaproszenie na przyjazd do Pekinu i tam z inicjatywy Czou En-laja wygłosiłem przed kierownictwem chińskim referat o polityce narodowościowej Moskwy.

Z tego spotkania wyszła cała podróż po Chinach z referatami na uniwersytetach, a nawet w komunach wiejskich. Właśnie w takiej komunie wystąpił jakiś chłop i coś tam mruknął pod nosem. Zapytałem tłumacza, o co chodzi. Ten człowiek pyta pana, ilu Ukraińców jest na świecie. Ja powiedziałem – tak gdzieś 50 mln z czymś. Na to on pyta, dlaczego tak mało ich jest? Nawiasem mówiąc, podobne pytanie zadał mi pasterz owiec w górach szwajcarskich i kiedy powiedziałem mu, że Ukraińców jest gdzieś ok. 50 mln, wykrzyknął: – Jezus Maria, tak dużo!

Wracając do Chin. Największym kłopotem dla chińskich komunistów były problemy związane ze Stalinem. Na jednym z zebrań w Szanghaju nieopatrznie zapytałem sekretarza komitetu rewolucyjnego (to było tuż po rewolucji kulturalnej i rektoraty uniwersyteckie były rozwiązane), co on myśli o Stalinie. Na co on się podrapał w głowę i w końcu powiedział: – Stalin miał 70 proc. słuszności, a 30 proc. błędów. Ja na to: – Może pan mi powie, jakie to były błędy. Na co obalony profesor politologii, który siedział koło mnie, szepnął mi do ucha: – Po co go pan pyta, przecież on panu nigdy nie da odpowiedzi, bo on sam nie wie. To Mao Tse-tung raz powiedział i wszyscy to powtarzają jak pacierz.

Z czasem Chińczycy nabrali tyle zaufania do mnie, że mi pokazali to, czego dotychczas żaden cudzoziemiec nie widział. A mianowicie, jak wyglądają przygotowania na wypadek agresji radzieckiej w stolicy Chin. Otóż zjechali ze mną chyba 4 albo 5 pięter w dół jakąś ogromną windą, a tam zobaczyłem całe miasto ze szpitalami, z łóżkami, z restauracjami oraz fabrykę broni.Zaprowadzili mnie do tej fabryki broni i zapytali: – Czy pan myśli, że bomby sowieckie nie dosięgną nas tutaj? Ja powiedziałem: – Myślę, że nie, ale mimo wszystko te uchwyty wentylacyjne ze stali wydają mi się za słabe. Tym samym wywołałem zamieszanie. Natychmiast zebrał się komitet obrony i po dwóch godzinach oznajmiono mi, że partyjny działacz, który był za to odpowiedzialny, został zdjęty ze stanowiska. Była to dosyć młoda, sympatyczna Chinka, mnie się zrobiło nieswojo, chciałem jej bronić, mówiąc: – A może ja się pomyliłem. Za co ona wsiadła na mnie z pyskiem, że słusznie ją zdjęto, bo ona popełniła błędy i co ja się teraz wtrącam do tej sprawy. Od tego czasu powiedziałem sobie, że nigdy się nie będę wdawał w wewnętrzne spory chińskie.

Wkrótce potem zostałem zaproszony przez Czou En-laja, który mi przy tej okazji zdradził sekret, że w czasie rewolucji kulturalnej pozdejmował z zaufanymi ludźmi w nocy wszystkie historyczne postacie prowadzące ze stolicy do grobów dynastii Ming. I postawił na ich miejsce fałszywe dublety. Mrugając do mnie, powiedział: – Zrobiłem niezły kawał hunwejbinom. Moim towarzyszem przy stole był dawny ambasador chiński w Warszawie Wang Ping-nan, który też kiedyś studiował w Berlinie i mówił dość płynnie po niemiecku.

Wywiązała się ciekawa rozmowa. Ja chciałem koniecznie wiedzieć, jakie są prawdziwe przyczyn tego głębokiego konfliktu z Moskwą. A on mrużąc oczy, powiedział: – Młody człowieku (różnica wieku była mniej więcej 30 lat) powiem panu całą prawdę. A mianowicie, że taki młody naród jak naród rosyjski zdobył się na niesłychaną obrazę starego narodu chińskiego. Dopóki Rosja nas nie przeprosi za tę obrazę, nie ma mowy o pojednaniu.

Istotnie Gorbaczow pewnego dnia pojechał do Pekinu i przeprosił Chińczyków. Tak się zakończył ten ostry spór.

Ale były jeszcze inne historie, a mianowicie powieziono mnie raz do tzw. strefy wojennej, czyli do Mandżurii, gdzie były skoncentrowane trzy armie chińskie na wypadek agresji sowieckiej. Ja tam miałem kilka referatów dla żołnierzy chińskich. Ale mieszkając w Charbinie, szukałem Ukraińców, którzy tam niegdyś tworzyli dosyć pokaźną grupę.

Chodziłem w dzień, nikogo nie widziałem. Zacząłem chodzić nocą. Pewnego dnia wezwali mnie na bezpiekę chińską i zaczęli mi perswadować: – Co pan robi po nocach? A jak pana kropną „nasi przyjaciele”, to prasa napisze, Chińczycy zamordowali Osadczuka. Niech pan śpi spokojnie w hotelu, a nie wałęsa się.

Ale ja nie dałem za wygraną i postanowiłem pójść na dworzec. Dworzec w Charbinie jest jedną z kluczowych arterii, tylko dostać się na dworzec trudno, bo trzeba mieć specjalne zezwolenie. Jakby miliard Chińczyków runął na koleje, to by był koniec świata. Ja miałem taki zielony trencz, trochę podobny do mundurów chińskich, i miałem czapkę chińską. Zauważyłem, że cywile, którzy przychodzą, walą w dechę, a im prezentują broń i przepuszczają. Ja zrobiłem to samo. Podszedłem do żołnierza, przyłożyłem rękę do czapki, zasalutowałem, on zaprezentował broń i byłem w środku.

Tam się zaczęła wtedy straszna historia. Jak Chińczycy zobaczyli, że jest długonosy, zaczęli podchodzić do mnie, oglądać mnie i robić grymasy. Zachęcali mnie, żebym ja też robił takie rozmaite ruchy twarzą. To ja oczywiście robiłem. Oni się zaśmiewali z uciechy, ale żadnego ziomka nie spotkałem.

I wracałem już zdetonowany, gdy usłyszałem nagle po rosyjsku: – Wy nawierno nie otsiuda (pan widocznie nie stąd). Obróciłem się, a to Chińczyk. Wyszliśmy przed dworzec. On mówi dalej po rosyjsku. Tu jest ławeczka, usiądziemy i pogadamy. Okazało się, że to był pół Chińczyk, pół Rosjanin. Matka Chinka, ojciec Rosjanin. Zauważyłem, że miał zniekształcone ręce. On to zobaczył i mówi: – To z więzienia chińskiego, bo ja po wojnie uwierzyłem w przyjaźń chińsko-sowiecką i byłem nawet sekretarzem takiego towarzystwa. Kiedy wybuchł konflikt z Moskwą, aresztowano mnie jako szpiega sowieckiego i strasznie mnie maltretowano. Pracował w nadleśnictwie tuż przy sowieckiej granicy i patrząc na zegarek powiedział: – Muszę jechać. Za pół godziny mam pociąg. Niech pan przyjedzie do mnie. Dam panu zaraz adres. Na co ja powiedziałem: – No dobrze, ale co ja powiem na kolei? – Powie pan, że pan jest specjalistą od rozwoju dęba. Ja mówię: – Ale ja nie mam zielonego pojęcia o tym. – Przezimuje pan u nas. A jak lody ruszą na Sungari, to wróci pan z powrotem. Ale później się połapał, że oni mają strasznie maleńkie mieszkanie.

Powiedział: – U nas będzie strasznie ciasno. Ja pana poznam z Tamarą. – A kto to jest Tamara? – zapytałem. – Tamara jest Tatarką, ale umie po chińsku. Ma dwa konie i dwie rusznice. Jest samotna, bo męża niedawno rozszarpały wilki. Będzie pan z nią mieszkał, polował, tylko niech pan nie strzela do tygrysów, bo tego nie wolno. Ale musi pan jej przywieźć jakiś prezent, jak pan chce z nią żyć. A ja mówię: – Jaki prezent? – Przynajmniej jedwabną chustkę. No ale ja do Tamary nie pojechałem, a ona może jeszcze czeka na mnie.

W rozmowie z Czou En-lajem wyjawiłem, że mieszkam w Berlinie. A on zaczął mnie wypytywać, jak tam Berlin wygląda. Mówiąc: „ja w latach 20. studiowałem na politechnice berlińskiej”. Wówczas w kierownictwie partii chińskiej były mniej więcej trzy grupy: jedna berlińska – to byli studenci, którzy studiowali w Berlinie i byli faktycznie założycielami partii komunistycznej. Druga grupa była w Paryżu, a trzecia – w Chinach z Mao Tse-tungiem na czele. Ta rozmowa o Berlinie zrobiła widocznie takie wrażenie, że Czou En-laj wyciągnął wizytówkę, coś tam napisał i powiedział: to będzie panu pomocne, jak pan przyjedzie do Chin.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą