Zic Zac, który wydał „Acoustic”, nie chciał opublikować mojej kolejnej płyty na warunkach fifty-fifty. Dziugieł był piratem, ale działał w majestacie dziurawego, ale jednak, polskiego prawa. Podpisał umowę z Zaiksem. Nie miałem powodu, żeby zrezygnować z dobrej oferty i dystrybucji. „Neopositiv” sprzedał się w 300 tys. kaset i CD.
[b]Jak znosił pan gigantyczną popularność, którą przyniósł przebój „Tolerancja”.[/b]
Mimo moich usiłowań prowadzenia się zgodnie z zasadą chrześcijańskiej pokory przyszedł taki moment, że uderzyła mi do głowy pycha. Myślałem o nas, że jesteśmy nietykalni, przyzwyczaiłem się do tego, że na mój widok wszyscy salutują. Tak znalazłem się w sytuacji o ułamek sekundy od utraty życia. Mieliśmy poważny wypadek. Wylądowaliśmy na drzewie. Ale byliśmy cali i zdrowi. Pomyślałem, że życie można łatwo stracić, ale my dostaliśmy je po raz drugi. Zamiast to uszanować, dalej żyliśmy w trasie, nie wracając do domu. Pamiętam wiele mówiący o mnie moment we Wrocławiu, gdzie graliśmy z tydzień. Wyszedłem z hotelu i proszę sobie wyobrazić, że dla zabicia nudy kupiłem sobie kapiszony. I rzucałem nimi o chodnik. Tak sobie strzelałem jak kompletnie rozbestwiony gwiazdor. Jak gówniarz! A naprzeciwko mnie szła wycieczka licealistów. Usłyszałem śmiech. – Hi, hi, ha, ha! Staszek Soyka strzela sobie z kapiszonów! W tym momencie napotkałem wzrok pani profesor, człowieka z charyzmą widoczną już na pierwszy rzut oka. Złapała mnie spojrzeniem, przeszyła od góry do dołu i powiedziała tym spojrzeniem: „Uważaj”. Zmroziło mnie. Spochmurniałem, a tak mi było wesoło. Zamyśliłem się nad sobą.
[b]W „Zaczepce platonicznej” napisał pan: „Mordercze dni, mordercze noce, nieustanne/(...) Tak jakbym stał na skraju drogi i dokąd pójść dalej, nie wiedział/Włosy na moim grzebieniu, skazy na moim sumieniuWojna domowa i jakaś dziwna rozmowa telefoniczna”.[/b]
„Znaki wyryte w kamieniu, zorza poranna na niebie/I ciebie, w potrzebie, zaczepiam platonicznie”. To refleksja o samotności. Ważną rzeczą był wtedy odwrót od lekkomyślnego poczynania sobie z dziewczętami. Nie do końca, bo innym nurtem mojego rozpasania przyszła burza w moim życiu rodzinnym, gdy podążyłem za obcą kobietą... [b]... G. T...[/b]
… co spowodowało turbulencje niewyobrażalne. Nie miałem pojęcia, w co się pakuję. Na szczęście byłem na tyle uformowany, że dosyć szybko wyklarowałem priorytety, sobie i G. T. Wtedy okazało się, że jesteśmy z innych parafii. Słono zapłaciłem za tę lekcję, ale dużo się nauczyłem.
[b]Magda Umer czuła chyba, co się z panem dzieje, i przewidziała wszystko w piosence „Tak jak w kinie”:„Mam cichy dom, mam dobry dom,/Mam życie tak jak w kinie/I żonę mam i dzieci mam,/Ale bez pani ginę/Tak jak w kinie, tak jak w kinie”.[/b]
Magda mnie znała, obserwowała. Ale nie spodziewałem się, że przyjdzie moment, kiedy życie przerośnie kino. Lekko sobie śpiewałem o romansie, a tu nagle się stało. Zrezygnowałem z tej piosenki, kiedy zrozumiałem, że to nic śmiesznego.
[b]„Radical Graża” to płyta nagrana na totalnym haju. Śpiewał pan: „Jesteś moją kokainą. Fa na na na na”. A Wojciech Cejrowski na znak protestu przeciwko śpiewaniu o narkotykach podeptał pana płytę.[/b]
Jego argumenty dotarły do mnie, kiedy się spotkaliśmy po roku. Oczywiście nie śpiewałem „weź kreskę koki”, ale jako lubiany i popularny artysta pojawiałem się w takim kontekście, co mogło działać jak reklama. Dlatego do dziś, chociaż jestem palaczem, i to hardcorowym, unikam publicznych zdjęć z papierosem. A wspomnianego przeboju nie gram, stanowi nieprzyjemne wspomnienie trudnego okresu.
[b]Jak zaczęło się pana spotkanie z Szekspirem?[/b]
Henryk Barański poprosił mnie o skomponowanie muzyki do dwóch sonetów. Jego spektakl nigdy nie powstał, a mi zostały w domu dwa maszynopisy. Zająłem się nimi z poczucia niemocy. Słuchacze czekali, a ja nie miałem od siebie nic do powiedzenia. Zachwyciła mnie melodia sonetu 75 w przekładzie Macieja Słomczyńskiego – „Jesteś dla myśli jak dla życia jadło”. Kiedy ktoś napisał „Ręce precz od Szekspira”, Słomczyński replikował w telewizji: „Ręce precz od Soyki. Właśnie sprzedałem 30 tysięcy egzemplarzy wznowionego tomiku!”. Poprowadził mnie za rękę poeta. To treść jego wiersza okazała się współkompozytorem melodii. Jeszcze mocniej poczułem to, pracując nad „Tryptykiem”. Kiedy się wczytałem w słowa, muzyka sama się komponowała, podążając za frazą. Tak doszedłem do punktu, w którym mógłbym się określić sługą poetów.
[b]Co pan myśli o „Tryptyku rzymskim”?[/b]
Nie jest utworem liturgicznym, pracą encykliczną czy teologiczną. To poetycka medytacja, która zawiera cząstki prywatne, a nawet intymne, mądrego i wrażliwego człowieka. Pomyślałem, że to rodzaj relikwii nowej generacji – nie skrawek szaty z krwią świętego męczennika, tylko słowo. Kiedy gramy „Tryptyk”, nie ja jeden mam uczucie, że Karol jest w pobliżu. Mam dreszcze, gdy śpiewam: „Co mi mówisz, górski strumieniu?/ W którym miejscu się ze mną spotykasz?/ Ze mną, który także przemijam/ Podobnie jak ty. Czy podobnie jak Ty?”.
[b]W 2004 r. roku wystąpił pan z „Tryptykiem” przed papieżem w dniu jego imienin.[/b]
A kiedy mogłem ucałować pierścień papieża, mówiłem chyba z dziesięć razy: „Dziękuje Ojcze, dziękuje Ci”, bo tyle miałem do powiedzenia. Przewodnik mówił mi, że dzień wcześniej pytał się przy śniadaniu: „Czy przyjedzie ten Soyka, czy będzie bluesował?”.
[b]„Soyka no 17” to dla mnie przede wszystkim „Tango Memento Vitae”.[/b] Wzięło się z refleksji memento mori – pamiętaj o śmierci, pytania, co będzie, kiedy przyjdzie odejść? Pomyślałem, że nie doceniamy najprostszych aspektów naszej codziennej egzystencji, że jesteśmy szczęśliwi, zdrowi i mamy dach nad głową. Nie pamiętamy, że jesteśmy syci, a świat ma tyle smaków i barw. W każdym razie ja zapominałem. Zawsze pisałem piosenki trochę do siebie, w formie pobożnych życzeń. Żeby nie wypaść na mentora, podkładałem lżejszą muzyczkę. Tym razem z muzyczką zdarzyło się tak, że rozmawiałem z rodzicami. Ojciec mówił: „Fajnie komponujesz, ale byś tak coś do tańca napisał, żebyśmy sobie mogli z mamą zatańczyć”. Pomyślałem, co rodzice mogą zatańczyć? Tango!
[b]I zatańczyli w teledysku „Memento vitae”.[/b]
W kuchni rodzicielskiego domu. Zatańczyli i byli bardzo szczęśliwi. Mamie podobało się najbardziej stwierdzenie, że mam modę gdzieś. Powtarzała z radością: „Ty tę modę masz gdzieś! To mi się podoba!”.
[b]„Soykanova” również mówi o pogodzeniu się z życiem.[/b]
To jest płyta z przeczuciem babiego lata. Zaśpiewałem „Życie to krótki sen”. Byłem już po 40. urodzinach, po wszystkich trudnych lekcjach i turbulencjach. Siedziałem na tarasie domu na Warmii. Lato, ciepły sierpień. Wokół biegały moje dzieci, gadały ze mną. Herbatka. Jesteśmy zdrowi, wszystko się zgadza. Pomyślałem: „O co ci jeszcze chodzi? Ciesz się!”. Chciałem sobie to nazwać. Stąd piosenka, która jest podszyta żalem, że to wszystko może się skończyć, a jednocześnie zgodą na naturalne koleje ludzkiego losu, skoro powstała w chwili szczęścia niezwykle namacalnego.
[b]Na tej samej płycie zauważył pan, że spadła panu z nieba Ewa, towarzyszka życia, muza, menedżerka.[/b]
I do dziś nie wiem, czym sobie zasłużyłem na tę Ewę!
[b]Jak uczci pan swoją pięćdziesiątkę w przyszłym roku?[/b]
Będzie nowy album świeżaczek nagrany przez mój sekstet i gości.
rozmawiał Jacek Cieślak
[i]Stanisław Soyka wydał kolekcję 16 albumów pt. „Stanisław Soyka rocznik’59”. Rarytasem jest anglojęzyczna płyta nagrana w 1986 r. dla koncernu RCA, wydana teraz po raz pierwszy na CD. W boksie znalazł się też „Tryptyk Rrzymski” do poematu Jana Pawła II, płyty z kolędami, pieśniami wielkopostnymi oraz dwa kompakty z sonetami Szekspira. „Bootlegs Chronology” to zbiór wcześniej niepublikowanych nagrań live.[/i]