Podolski: Nie śpiewam niemieckiego hymnu

Łukasz Podolski zdobywa bramki dla Niemiec, ale mówi, że jego serce bije po polsku

Publikacja: 19.12.2008 23:34

Podolski: Nie śpiewam niemieckiego hymnu

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

Jedziemy z fotoreporterem „Rzepy” Bartkiem Sadowskim na spotkanie z Łukaszem do Monachium. Pierwsza próba się nie powiodła. FC Bayern nie odpowiedział na nasze faksy.

Tak jakby nieobecność Poldiego w składzie monachijskiej drużyny, w czasie kiedy strzela bramkę za bramką w reprezentacji Niemiec – była dla Bawarczyków wstydliwą sprawą. On zaś – persona non grata. Dzięki Piotrkowi Koźmińskiemu z „Super Expressu” udało nam się dotrzeć bezpośrednio do zawodnika. Musimy znowu napisać oficjalne pismo do klubu i powołać się na zgodę Łukasza. Wysyłamy pismo po angielsku. Cisza. Piszemy po niemiecku. Jest zgoda. Jedziemy!

Na echa problemów, jakie Podolski ma w Monachium, natykamy się już w Ratyzbonie. W kawiarni na rynku, przed katedrą przeglądamy „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. W sekcji sportowej najważniejszy – całokolumnowy – materiał poświęcony jest Łukaszowi. Kiedy już w Monachium wjeżdżamy na ulicę prowadzącą do siedziby Bayernu, radio podaje, że Podolski chce opuścić klub. Newsa zaserwował na śniadanie dziennik „Bild”, najpoczytniejszy za naszą zachodnią granicą. Nie mogło być lepiej, bo oprócz wywiadu z Łukaszem czeka nas konferencja z udziałem Jürgena Klinsmanna, trenera Bayernu. Będzie o czym rozmawiać.

[srodtytul]Poldi ucieka audikiem[/srodtytul]

O, Podolski! – pokazują na Polaka fani Bayernu, tłocząc się przed bramą klubu. Łukasz, który pokazał się na chwilę w oknie na pierwszym piętrze, rozmawia właśnie z lekarzem o kontuzji pleców. Mija czas, robi się zimno, a mimo to fani nie rejterują. Liczą, że po treningu piłkarze podejdą do nich, dadzą autograf, podpiszą piłki i koszulki, które można kupić w klubowym sklepie nieopodal.

Ale łatwo nie jest. Piłkarze nie idą przecież po treningu na przystanek tramwajowy, nie wracają do domu rowerem. Drzwi podziemnego garażu unoszą się i z piskiem opon wyjeżdżają najnowsze modele Audi. Mignęło nam już przed oczami kilkanaście luksusowych limuzyn, vanów i kombi. Wyjechali chyba wszyscy, tylko Łukasz nie. Zaczynamy się czuć jak kibice. Zero szansy na spotkanie? Wtedy dostajemy SMS od Poldiego: „Za 30 minut przy bramie garażu”.

Jeśli liczy, że kiedy większość piłkarzy pojechała do domów, wszyscy fani się rozeszli – jest w błędzie. Czekają na niego. My też. Minęło 30 minut. Drzwi garażu się podnoszą, z piskiem opon wyjeżdża audi Łukasza. Rusza ku niemu grupa fanów. Poldi otwiera okno i krzyczy do nas:

– Udam, że odjeżdżam, i za kilka minut wracam, OK?

Może sobie pozwolić na przekazanie całkiem głośno poufnej informacji, bo choć znajduje się blisko grupki niemieckich fanów – krzyczy po polsku. Przypomina się nam trener Klinsmann, który prosi, by nie porozumiewał się na boisku z Mirosławem Klose po niemiecku, tylko w swoim ojczystym języku.

Kibice, widząc znikające światła audi, nie kryją zawodu. My go tylko udajemy. Oni się rozchodzą. My zostajemy. Mija pięć minut i w monachijskiej alei pojawiają się przednie światła audika. Ucieczka ze zmyłką się udała.

– Kiedyś próbowali mnie gonić paparazzi. Ale nie dali rady, wcisnąłem gaz i jechałem, ile fabryka dała! – cieszy się Podolski.

Chcemy, żeby pozował do zdjęcia z „Frankfurt Allgemeine Zeitung”.

– E, lepiej pożyczcie mi gazetę, bo jeszcze nie czytałem – przekonuje i w zamian proponuje serię popisów z piłką. Piłkę mam, bo zrobiłem upominek synowi. Niezły będzie miała piłkarski chrzest, pomyślałem i rzuciłem futbolówkę w stronę Poldiego. Zaczyna ją podbijać głową. Widać, że mógłby to robić w nieskończoność. Mamy kameralny pokaz piłkarskiego mistrzostwa. Tylko dla przypadkowych przechodniów sytuacja może wyglądać nieco absurdalnie. Jedna z największych gwiazd reprezentacji Niemiec pokazuje swoje sztuczki w ciemnej monachijskiej alei. Robi ujęcie „na wampira” – pochylając twarz nad promieniem światła z reflektora zatopionego w chodniku. Jest coraz chłodniej, ale Łukasza na widok piłki rozpiera energia. Wchodzi w futbolowy trans. Zapomniał, że od dwóch tygodni bolą go plecy i nie wystąpi w kolejnym meczu Ligi Mistrzów.

[srodtytul]Smutek zwycięzcy[/srodtytul]

Siedzimy w barze Bayernu z widokiem na murawę treningowego boiska. Trawa perfekcyjnie odśnieżona. Za godzinę rozpocznie się trening. Łukasz przychodzi ubrany w kostium Bayernu. Z bliska wygląda jeszcze młodziej niż w telewizji. Wita się po polsku: „Cześć”.

Tematów mamy wiele, trzeba jednak zacząć od tego, że oto kończy się rok 2008, w którym dla większości fanów futbolu w Polsce największym powodem do dumy miały być sukcesy orłów Beenhakkera na mistrzostwach Europy. Miały, bo znowu było jak w dowcipie o buldogu, który zakwalifikował się do finałowego wyścigu chartów i przegrał w nim, a kiedy go zapytano, dlaczego obiecywał zwycięstwo, odpowiedział z głupią miną: „Nie wiem”.

Z piłką jest prościej. Wszystko jest jasne. Znowu trafiliśmy na reprezentację Niemiec. Tym bardziej było nam przykro, że musieliśmy porównać grę Polaków występujących w reprezentacji Polski i Polaków urodzonych u nas, ale występujących w niemieckiej drużynie. Najgroźniejszy wśród nich był Łukasz Podolski, który strzelił nam dwie bramki.

– Przed meczem z Polską było dla mnie jasne, ustaliłem to sam z sobą, że jeśli strzelę gola – a wiedziałem, że jestem w dobrej formie – nie będę się cieszył – wyjaśnia Podolski kulisy występu na Euro 2008. – Nie potrafiłbym.

Dwa gole Łukasza dały drużynie niemieckiej zwycięstwo, ale koledzy musieli go pocieszać, bo minę miał niewesołą. Tym bardziej że na trybunie zasiadła rodzina. Tata przyjechał z Kolonii, a wujek Wiesiek i dwóch kuzynów, Damian i Marek – z Polski. Z jednej strony życzyli piłkarzowi jak najlepiej, z drugiej – marzyli, by Polska awansowała z grupy.

– To nie było tak, że strzeliłem Polsce dwie bramy i pomyślałem: „Do widzenia, nic się nie stało”. Byłem zadowolony z dobrze wykonanego zadania, a jednocześnie smutny. Musiałem pocieszać kuzyna Marka, bo po moich golach jego ukochana reprezentacja Polski przegrała.

Kuzyn Marek się popłakał, a my byliśmy wściekli, że utalentowany piłkarz, który mógł grać dla naszego kraju – występuje w reprezentacji Niemiec.– To był trudny wybór, bo urodziłem się w Polsce, mam tam rodzinę, moje serce bije po polsku – komentuje Łukasz. – Dzwonili do mnie ludzie kierujący polską piłką, ale było za późno. Klamka zapadła.

Mówi Maryla Rodowicz: – Podolski to dowód na to, że mamy nie mniej zdolnych piłkarzy niż Niemcy, ale zawodzą szkolenie i dyscyplina. Na pewno wolałby grać dla kraju, ale tu nie było dla niego warunków do rozwoju. Kiedy strzelał nam bramki, rzucałam na niego gromy. Ale to w emocjach. Panie Łukaszu, jest pan bardzo przystojny, ma pan delikatne słowiańskie rysy. Bardzo pana lubię za to, że jest pan świetnym piłkarzem i nie zapomniał pan polskiego, choć wyjechał pan z kraju jako dziecko. Wesołych świąt i dalszych sukcesów!

[srodtytul]Duch zwycięstwa[/srodtytul]

Strata Podolskiego to jeden z wielu dowodów na katastrofę, jaką przeżywała Polska w ostatniej dekadzie PRL.

– Moi rodzice wyjechali ze mną, kiedy miałem dwa lata, bo warunki życia w kraju stawały się coraz trudniejsze. Nie było im łatwo, gdy decydowali się na Niemcy. Na szczęście teraz miejsce zamieszkania nie stanowi większego problemu. Można być Polakiem, mieszkając w Niemczech. Na granicy nie ma szlabanu. Pytania, skąd kto pochodzi i gdzie mieszka, nie mają sensu. Ważne jest, kto się kim czuje. A ja zawsze podkreślam, że jestem Polakiem.

Łukasz tego nigdy nie ukrywał, a spektakularnym momentem próby są mecze reprezentacji Niemiec, kiedy wszyscy zawodnicy – poza Łukaszem – śpiewają niemiecki hymn.

– Taki jest mój wybór i wszyscy muszą go uszanować – podkreśla. – Nie potrafiłbym udawać kogoś, kim nie jestem. I chcę dodać, że w związku z hymnem nie mam problemów. Spotykam się ze zrozumieniem.

– Szanuję Podolskiego za to, że wykańczając nas na Euro, powściągnął radość – mówi Wojciech Kuczok, pisarz, kibic Ruchu Chorzów. – Futbol przynosi dziś coraz mniej gestów o wymiarze ponadsportowym, a to był PR-owski majstersztyk, jakiś przebłysk geniuszu – strzelić dwa gole do polskiej bramki i jednocześnie podbić serca polskich kibiców. Podolski dał nadzieję, że czasy, kiedy Polacy wyzbywają się swojej tożsamości i starają się być bardziej niemieccy od rodowitych Niemców, minęły bezpowrotnie.

Przełomowy moment w karierze Łukasza nastąpił w czerwcu 2004 r., kiedy zadebiutował w reprezentacji Niemiec w meczu z Węgrami. Dwa lata temu na mundialu w Niemczech został wybrany na najlepszego piłkarza młodego pokolenia, pokonując takie sławy jak Cristiano Ronaldo, Lionel Messi i Wayne Rooney.

– Nigdy nie powiedziałem: hurra, stałem się gwiazdą i już nic nie muszę. Piłką, jak całym życiem, rządzą proste zasady – trzeba nad sobą pracować. Każdy mecz musi być lepszy od poprzedniego. Inaczej zaczynamy się cofać.

Sportową pasję odziedziczył po rodzicach. Jego mama uprawiała piłkę ręczną i występowała w drużynie Piasta Sośnica Gliwice. Tata grał w Górniku Knurów, ROW Rybnik i Szombierkach Bytom.

– Od dzieciństwa chodziłem, a kiedy było trzeba, jeździłem z tatą na mecze i patrzyłem, jak się gra. Ojciec nigdy mi nie mówił: skoro ja jest piłkarzem – to i ty nim będziesz. Całkiem poważnie zacząłem myśleć o karierze, kiedy miałem 16 – 17 lat. Pokazałem, co potrafię, i trenerzy postawili na mnie. Dlatego jestem tu, gdzie jestem.

Trzeba poruszyć kardynalną kwestię, która nurtuje wszystkich polskich kibiców: dlaczego piłkarze urodzeni w Polsce, tacy jak Łukasz Podolski czy Mirosław Klose, osiągnęli w Niemczech najwyższy poziom profesjonalizmu, są skuteczni, walczą zawsze do końca. Tymczasem ich rówieśnicy z polskich klubów nie wykazują takich cech.

Jeśli chodzi o Łukasza, zazwyczaj uważa się, że wszystko zawdzięcza niemieckiemu systemowi szkolenia.

– To prawda, że w Niemczech miałem zawsze dobrych trenerów – przyznaje. – Ale nie mogą powiedzieć, że tylko dzięki nim wygrywam. Ducha zwycięstwa uczył mnie w domu tata. I nie przesadzajmy z porażkami polskich drużyn. W Polsce też są chłopaki, które nie wychodzą na boisko tylko po to, żeby przegrać.

Podolski podkreśla też różnice cywilizacyjne między Niemcami a Polską.

– W Niemczech są dla dzieci i młodzieży boiska, po treningu można coś zjeść, wykąpać się, pójść na siłownię czy do sauny, a w Polsce zdarza się, że na boisku trawa rośnie po kostki i nie ma nawet baru.

[srodtytul]Monika z Legnicy[/srodtytul]

Chociaż od dzieciństwa mieszka za naszą zachodnią granicą, życie dzieli między Niemcy a Polskę.

– W Niemczech gram, zarabiam, pracuję, ale co najmniej trzy razy w roku jeżdżę do mojej rodziny w kraju. Zawsze ciągnie mnie do Polski. Tęsknię do ludzi – serdecznych, otwartych. Bardzo lubię rynek w Gliwicach i polską kuchnię. Odwiedzam moją ukochaną babcię, która pysznie gotuje. Jej kompot jest pycha. U wujka na kolacji fajnie się siedzi, gada, żartuje. Grillujemy. Gra muzyka. We Wrocławiu mam kuzyna i chrześniaka. Rośnie jak na drożdżach. Ale kiedy jestem w Polsce, po jakimś czasie chcę wracać do domu, który jest teraz pod Monachium.

I tam jednak Łukasz może czuć się jak w Polsce. Robi zakupy w polskich sklepach, polskie przysmaki przywozi z Kolonii mama. A żona Podolskiego jest Polką pochodzącą z Legnicy. Jesienią niemieckie media publikowały zdjęcia pary w bawarskich strojach na tradycyjnym monachijskim Oktoberfeście.

– Z Moniką poznaliśmy się przez przypadek, na ulicy – opowiada. – Spytała mnie o drogę. Wpadła mi w oko, a co? – śmieje się. – Potem było kilka spotkań, no, a teraz idziemy przez życie razem.

Monika nie zainteresowała się Łukaszem Podolskim – słynnym piłkarzem. To był czas, kiedy był juniorem, nie rozpoznawano go na ulicy.

– Teraz często nie ma mnie w domu, co 3 – 4 dni jest przecież mecz, mamy zgrupowania. Monika przyzwyczaiła się do moich wyjazdów. Mnie też nie jest łatwo, zwłaszcza po urodzinach syna Louisa.

Gwiazdy futbolu dedykują swoim dzieciom bramki, kiedy strzelą gola, pokazują do kamer podkoszulki z ich zdjęciami czy imieniem. Łukasz na wewnętrznym przegubie prawej ręki ma tatuaż z imieniem syna i datą jego urodzin. 14.04.2008.

– Wożę też na każde zgrupowanie zdjęcia Louisa, mam go na tapecie telefonu komórkowego. Bez rodziny jest ciężko. Na razie pocieszam się, że nikt mi nie zadaje najtrudniejszego dla każdego ojca pytania: „Tata, a dlaczego ciebie nie ma w domu?”.

Kontakt z Polską umożliwia rodzinie Podolskiego również telewizja satelitarna.

– Włączam synowi polskie bajki. Kiedy się urodził, mniej oglądam filmów i wiadomości, wolę się z nim pobawić. Ale zawsze staram się obejrzeć, jak gra mój ukochany Górnik Zabrze.

Sympatia do śląskiego klubu trwa od dzieciństwa.

– Urodziłem się niedaleko stadionu i zawsze, jak odwiedzałem rodzinne okolice, starałem się tam pójść. Od tamtych czasów nic się nie zmieniło. Jestem w Bayernie, gram w reprezentacji Niemiec, ale kiedy goszczę u babci w Gliwicach, zawsze znajdę chwilę, żeby pojechać do firmowego stoiska Górnika, kupić sobie koszulkę, flagę albo szalik.

Gdyby ktoś obejrzał playlistę w iPodzie Łukasza, mógłby zobaczyć nagrania polskich hiphopowców. W tym rapera Mezo.

– Lubię też Spoko i Pożo. To jest fajna muzyka. Zawsze słucham jej przed meczem. Daje mi dużo energii.

– Od Piotra Koźmińskiego dowiedziałem się, że Łukasz Podolski słucha mojej muzyki – mówi Mezo. – Złapaliśmy esemesowy kontakt, a kiedy się okazało, że Łukasz będzie w rodzinnych stronach podczas festiwalu opolskiego, kiedy miałem koncert, przyjął zaproszenie i przyjechał z dziewczyną Moniką oraz wujkiem. Uderzyło mnie, że jest fajnym, skromnym, bezpośrednim facetem. Cieszył się, że nikt go w Polsce nie zaczepia, co w Niemczech jest normą, a nawet w Azji czy Ameryce Łacińskiej.

Łukasz miał też spotkanie z jednym z najsłynniejszych raperów na świecie – Snoop Doggiem.

– Po koncercie chciał się ze mną zamienić na koszulki. No, to się zamieniliśmy! – śmieje się Łukasz.

O znaczeniu piłkarza świadczy nie tylko liczba strzelonych bramek w reprezentacji Niemiec – ponad 30 na 6O występów, ale i udział w reklamach. Łukasza można było oglądać z największymi – z Zidane’em, Beckhamem, Ronaldo.

– Chociaż często kręcimy filmy reklamowe osobno, bo trudno zgrać nam terminy – i wtedy tylko na ekranie jesteśmy razem, ostatnio spotkaliśmy się z Messim. Jest fajnym, normalnym chłopakiem. W reklamie liczy się dobre towarzystwo, no i żeby nie promować byle czego. Odmówiłem wielu koncernom. Ale nie miałem żadnych propozycji z Polski. Jakby było coś fajnego, chętnie bym skorzystał z propozycji – mówi piłkarz.

[srodtytul]Polskie święta[/srodtytul]

Zbliża się czas treningu.– Najlepszymi kolegami są Ribery, Schweinsteiger. Relaksujemy się, grając na PlayStation. Z Mirem Klosem zawsze gadamy po polsku.

Zabawny był jesienny mecz Bayernu z Arminią Bielefeld. Najpierw gola strzelił Artur Wichniarek. Potem Łukasz Podolski, a na koniec Mirosław Klose. Zrobił się polski mecz. Ale to już wspomnienia. Problem polega na tym, że kiedy Łukasz wychodzi na boisko w barwach niemieckiej reprezentacji – strzela co najmniej jedną bramkę. Tymczasem Jürgen Klinsmann, trener Bayernu, sadza go na ławie.

– Tak dalej być nie może. Chcę grać. W reprezentacji mam szansę pokazać swoje możliwości. Jak nie strzelę bramki, to zaliczam asystę. Ogłosiłem, że chcę odejść z Monachium, i mam nadzieję, że kluby będą do mnie dzwonić.

Ledwo to powiedział, podchodzi do nas dyrektor medialny klubu Marcus Hörwick. Przybija Łukaszowi piątkę niczym najlepszy kumpel. Uśmiecha się, pyta o zdrowie. Gra pozorów? A skąd. Na konferencji Klinsmanna przed meczem ze Steauą Bukareszt pytanie o przyszłość Łukasza to pierwszy temat. Trener Bayernu mówi twardo, że Łukasz ma być wiosną jednym z najważniejszych piłkarzy Bayernu.

Większość zawodników, trenerów, jak i kibiców, myśli, że Łukasz Podolski marzy, by pod choinkę otrzymać wymarzony od dawna kontrakt w nowym klubie. Tymczasem Łukasz zaskakuje swoim dystansem do futbolu.

– Najbardziej liczy się dla mnie to, by rodzina była zdrowa, żeby nasz syn chował się dobrze. Reszta jest nieważna – mówi. – Święta Bożego Narodzenia są dla mnie okazją do nieczęstego spotkania z rodzicami.

Łukasz pomaga im. Mama już nie pracuje, zajmuje się domem, ale tata dalej chodzi do pracy, do fabryki Veilanta. Coraz go ktoś pyta, co u syna, czy można załatwić autograf.

Na co dzień nie ma czasu, żeby podjechać autem albo polecieć samolotem do rodziców. Łukasz cieszy się, że w święta mama ugotuje coś z polskiej kuchni. Uwielbia ryby i mógłby zjeść ich cały staw.

– No, jest ich trochę na moim talerzu podczas Wigilii – śmieje się. – Świeże, zapiekane. Pycha! Uwielbiam też zupę grzybową. A nawet zwykłe ziemniaki.

Szczególny sentyment ma do słodkiego śląskiego przysmaku, jakim są makówki.

Łukasz kolęd nie śpiewa.

– Najlepiej jest, jak wszystko robią fachowcy. Dlatego kolęd posłuchamy w telewizji Polonia albo jak pójdziemy do kościoła.

Jeszcze kilka lat temu podczas bożonarodzeniowych wizyt u rodziców potrafił wstać od świątecznego stołu, wyjść na podwórko i zrzucić nadmiar kalorii, grając z dawnymi kolegami z dzieciństwa i młodości.

– Miałem też więcej czasu, żeby pójść do kościoła, nacieszyć się prezentami – wspomina. – Teraz go brakuje. Dlatego, kiedy mam wolne chwile w Kolonii, w całości poświęcam je rodzinie. Na sylwestra wypijam lampkę szampana i więcej mi nie trzeba. Nie lubię alkoholu. Na parkiecie trudno mnie zobaczyć, wolę domową atmosferę, porozmawiać, pośmiać się.

Łukasz ma dopiero 23 lata. Podczas Euro 2012 w Polsce będzie miał 27.

– To świetny wiek dla zawodnika. Miło będzie grać w Polsce. Może na stadionie w Chorzowie?

[ul][li]**[/li][/ul]W miniony piątek w południe Karl-Heinz Rummenigge, szef zarządu Bayernu Monachium oznajmił, że klub zgadza się na odejście Łukasza Podolskiego. – Czekamy na propozycję z Kolonii i jeśli taka przyjdzie, niezwłocznie sfinalizujemy transfer – powiedział. Co na to europejskie kluby? Czy sprawią Łukaszowi prezent pod choinkę?

Jedziemy z fotoreporterem „Rzepy” Bartkiem Sadowskim na spotkanie z Łukaszem do Monachium. Pierwsza próba się nie powiodła. FC Bayern nie odpowiedział na nasze faksy.

Tak jakby nieobecność Poldiego w składzie monachijskiej drużyny, w czasie kiedy strzela bramkę za bramką w reprezentacji Niemiec – była dla Bawarczyków wstydliwą sprawą. On zaś – persona non grata. Dzięki Piotrkowi Koźmińskiemu z „Super Expressu” udało nam się dotrzeć bezpośrednio do zawodnika. Musimy znowu napisać oficjalne pismo do klubu i powołać się na zgodę Łukasza. Wysyłamy pismo po angielsku. Cisza. Piszemy po niemiecku. Jest zgoda. Jedziemy!

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą