Spotkania z buddyzmem

Żaden inny przywódca nie spotkał się od dawna w Polsce z takim przyjęciem jak Dalajlama. Rozmawiali z nim najważniejsi politycy, jego wykładów słuchały tysiące, w telewizji oglądały go miliony. Trudno się dziwić. Był to przecież reprezentant kraju podbitego i bezlitośnie uciskanego przez potężnego sąsiada, ktoś, kto mimo braku nadziei na wolność Tybetu nie popada w rozpacz i dodaje otuchy swoim rodakom.

Aktualizacja: 24.12.2008 09:19 Publikacja: 23.12.2008 21:47

Ale myślę, że zainteresowanie Dalajlamą wynikało też z innego powodu: dla wielu Polaków była to szansa, by zetknąć się z buddyzmem, z inną niż chrześcijańska duchowością. A jak twierdzą niektórzy, właśnie buddyzm może być odpowiedzią na pytania i wątpliwości, które coraz częściej dręczą ludzi Zachodu.

To częsty punkt widzenia. Jasno sformułował go choćby Adam Szostkiewicz, który w ostatniej „Polityce” napisał, że „Budda i Jezus stworzyli ruchy, które mogłyby być duchowym filarem XXI wieku, gdyby dostrzegły, jak wiele je łączy”. Zgodnie z tym rozumieniem wielość religii nie jest skutkiem błędu czy braku poznania, różne religie są równoważnymi, w pełni wartościowymi drogami pozwalającymi człowiekowi obcować z tym, co najważniejsze. Dlatego, pisze Szostkiewicz, „jeśli spojrzeć na nich (Jezusa i Buddę) obu okiem współczesnym, bez uprzedzeń, wydają się niemal duchowymi braćmi, a ich przesłania dopełniają się jak skrzydła jednego okna na świat ludzkich wartości”. Pominę nieco wątpliwą metaforę, faktem jest wszakże, że to pełne nadziei spojrzenie ku buddyzmowi nie jest niczym nowym. Kilkanaście lat temu Czesław Miłosz również uznał dialog chrześcijańsko-buddyjski za jeden z głównych znaków obecnych czasów. „ (...) to właśnie, że w buddyzmie nie istnieje pojęcie Boga osobowego, wydaje mi się najbardziej atrakcyjne” – mówił polski poeta. Według niego rezygnacja z osobowego Boga pozwala buddyzmowi znacznie lepiej trafić do świadomości współczesnego człowieka, w tak dużym stopniu poddanej światopoglądowi naukowemu.

Taka intuicja pojawiała się też wcześniej. W „Bogu”, jednej z najważniejszych książek teologicznych XX wieku, Romano Guardini stwierdził: „Istniał jeden jedyny człowiek, który mógłby nasuwać myśl, że jest w pewnym sensie podobny do Jezusa: Budda. Człowiek ten stanowi wielką tajemnicę. Może Budda będzie tym ostatnim, z kim chrześcijaństwo winno się skonfrontować”. Wielkie są zatem widać oczekiwania wobec buddyzmu. A jednak mam poważne wątpliwości, czy mogą one zostać spełnione. Być może najważniejszą, niedającą się przezwyciężyć różnicą, jest stosunek do osoby.

W tradycji chrześcijańskiej jednym z podstawowych pojęć jest osoba. Czym ona jest? Jak stwierdził Boecjusz – warto przypomnieć tę definicję, bo mimo nieco scholastycznego charakteru chwyta to, co najważniejsze – osoba to „indywidualna substancja natury rozumnej”. A więc osoba to byt samoistny, to nie funkcja, nie coś przechodniego, zbywalnego, redukowalnego do ogółu zjawisk i materialnych przyczyn. To byt duchowy, mający wolę i rozum, byt odrębny, niewymienialny. To podstawa świadomości, sumienia, wolnej decyzji. Osoba ma nieporównywalną z innymi bytami godność, jest podmiotem realnym i prawdziwym. Ostatecznie namysł nad osobą skończoną, nad człowiekiem, prowadzi chrześcijańskich teologów do uznania osoby nieskończonej, absolutnej osobowej podstawy świata.

Tymczasem w buddyzmie dla tak rozumianej osoby nie ma miejsca. „Czym przeto j e s t człowiek?” – pyta amerykański filozof John Bowker. I odpowiada, streszczając podejście buddyjskie: „Jest agregatem pięciu kandh, składowych elementów ludzkiej postaci”. W przytoczonym przez niego tekście czytamy: „Ilekroć ktoś mówi «ja», tylekroć ma na myśli albo wszystkie kandhy, albo też którąś z nich z oddzielna, siebie zaś łudzi, iż chodzi mu o jakieś «ja»”. Nie ma nic w człowieku, co opierałoby się zmienności, przechodzeniu z jednej formy w drugą. Nie ma w ścisłym znaczeniu kogoś, kto mógłby zostać zbawiony. Odrębny, autonomiczny podmiot poznania i woli, podmiot pamięci, ten kto chce, pragnie, wybiera i pamięta, musi zostać przezwyciężony.

Jest tylko Cierpienie,

nie ma cierpiącego.

Nie ma tego, kto czyni,

jest tylko uczynek.

Jest Nirwana, lecz

nie ma tego lub tej, kto jej szuka.

Droga istnieje, lecz nie istnieje,

ten lub ta, kto po niej idzie.

W myśli buddyjskiej osoba – taka jak ją rozumie Zachód – może być tylko złudzeniem, iluzją, ba, iluzją niebezpieczną i szkodliwą. W przypadku człowieka poddanie się jej zamyka mu oczy na jedyną drogę do zbawienia, jaką jest przezwyciężenie czy, używając wyrazistego języka japońskiego myśliciela Keiji Nishitani – zniszczenie ego, zniszczenie ja jako osobowego, wolnego i trwałego punktu rzeczywistości.

Trudno powiedzieć, jak będzie wyglądała religijność XXI wieku. I dobrze, że coraz częściej możliwa jest wymiana i spotkanie różnych tradycji religijnych. Choć z takiego spotkania wcale nie musi wynikać dostrzeżenie bliskości czy wręcz tożsamości różnych religii. Przeciwnie: czyż konfrontacja z buddyzmem nie powinna wyraźniej pokazywać wartości tego – godności osoby – co unikalne i niepowtarzalne w tradycji chrześcijańskiej?

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/12/23/pawel-lisicki-spotkania-z-buddyzmem/]blog.rp.pl[/link]

Ale myślę, że zainteresowanie Dalajlamą wynikało też z innego powodu: dla wielu Polaków była to szansa, by zetknąć się z buddyzmem, z inną niż chrześcijańska duchowością. A jak twierdzą niektórzy, właśnie buddyzm może być odpowiedzią na pytania i wątpliwości, które coraz częściej dręczą ludzi Zachodu.

To częsty punkt widzenia. Jasno sformułował go choćby Adam Szostkiewicz, który w ostatniej „Polityce” napisał, że „Budda i Jezus stworzyli ruchy, które mogłyby być duchowym filarem XXI wieku, gdyby dostrzegły, jak wiele je łączy”. Zgodnie z tym rozumieniem wielość religii nie jest skutkiem błędu czy braku poznania, różne religie są równoważnymi, w pełni wartościowymi drogami pozwalającymi człowiekowi obcować z tym, co najważniejsze. Dlatego, pisze Szostkiewicz, „jeśli spojrzeć na nich (Jezusa i Buddę) obu okiem współczesnym, bez uprzedzeń, wydają się niemal duchowymi braćmi, a ich przesłania dopełniają się jak skrzydła jednego okna na świat ludzkich wartości”. Pominę nieco wątpliwą metaforę, faktem jest wszakże, że to pełne nadziei spojrzenie ku buddyzmowi nie jest niczym nowym. Kilkanaście lat temu Czesław Miłosz również uznał dialog chrześcijańsko-buddyjski za jeden z głównych znaków obecnych czasów. „ (...) to właśnie, że w buddyzmie nie istnieje pojęcie Boga osobowego, wydaje mi się najbardziej atrakcyjne” – mówił polski poeta. Według niego rezygnacja z osobowego Boga pozwala buddyzmowi znacznie lepiej trafić do świadomości współczesnego człowieka, w tak dużym stopniu poddanej światopoglądowi naukowemu.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał