Papież, który służył diabłu

Fenomen kultu, jakim Marcel Reich-Ranicki otoczony jest w Niemczech, analizować trzeba nie w kategoriach społecznych, ale teologicznych. Kiedy o nim mowa, prawie wszyscy Niemcy zapominają o standardach, które sami kiedyś ustalili w toku dyskusji nad schedą totalitaryzmów

Publikacja: 02.05.2009 15:00

Papież, który służył diabłu

Foto: Associated Press

Red

Niemcy zwą go papieżem krytyki literackiej. 89-letni dziś Marcel Reich-Ranicki bez wątpienia trafi do historii jako najbardziej wpływowy krytyk, jakiego znała niemiecka literatura. Na jego 70. urodziny dziennik „Frankfurter Allgemeine” (gazeta, na której życzliwość może liczyć) pisał, że największym jego osiągnięciem jest wprowadzenie literatury do powszechnej świadomości Niemców i uczynienie z niej „faktu społecznego”.

[srodtytul]„Władca książek”[/srodtytul]

W Republice Federalnej prawie każdy wie, kim jest. Także dzięki telewizji, gdzie w latach 1988 – 2001 prowadził „Kwartet literacki”. Jak to ktoś ujął: jedyny program literacki w niemieckiej telewizji, który odniósł sukces i przyciągał miliony widzów pragnących popatrzeć na talk-show o rzeczach wyższych. Ten czas to punkt kulminacyjny kariery krytyka. Potem jego wyroki nie miały już takiej mocy. Ale wcześniej jego apodyktyczne opinie nie tylko towarzyszyły literaturze. Bez tego „władcy książek” (tak też go nazywano) wiele literackich wzlotów i upadków wyglądałoby inaczej. W tym tych najwybitniejszych. W każdym razie długa była lista jego wrogów: niektórzy pisarze wyznawali, że śnili, iż Reich-Ranicki umarł; i dodawali, że były to piękne sny.

Jeden Martin Walser, kiedyś jego przyjaciel – poświęcił mu powieść z kluczem „Śmierć krytyka” (z 2002 r.). Opowieść o morderstwie na słynnym krytyku literackim (którego to mordu, jak się potem okazało, nie było) to osobisty rozrachunek Walsera z Reichem-Ranickim, w książce przedstawionym jako postać odrażająca. Dziennik „FAZ”, zwykle publikujący w odcinkach nowe książki Walsera, odmówił druku tej powieści, argumentując, że to „dokument nienawiści” z podtekstami antysemickimi.

Taki zarzut – o antysemityzm adwersarzy – pojawia się, gdy mowa o Reichu-Ranickim, późno, mniej więcej po 1989 r. Wcześniej on sam, deklarując się jako niewierzący, unikał tożsamościowego „szufladkowania” jako Żyd

– obojętne, polski czy niemiecki. Potem jednak pisał, że nawet odnosząc sukcesy jako krytyk, czuł się w Niemczech (gdzie żyje od 1958 r.) outsiderem i zastanawiał, czy w grę nie wchodził aby antysemityzm. Obruszył się, gdy pewien młody dziennikarz zapytał go z prostotą: czy nigdy nie przyszło mu do głowy, że to swym postępowaniem mógł działać wielu ludziom na nerwy? Ale obecnie takie literackie boje to już historia niemieckiej literatury. Jeśli dziś coś budzi emocje, gdy o Reichu-Ranickim mowa, to przeszłość – jego własna.

[srodtytul] Dwa spojrzenia[/srodtytul]

Od roku 1994 – to znaczy od chwili, gdy po raz pierwszy zaczęto dyskutować o „białych plamach” w jego biografii – w Niemczech napisano o Reichu-Ranickim wiele książek, jeszcze więcej artykułów; kręcono też filmy dokumentalne. Wspólne jest im to, że ich autorzy w zdecydowanej większości przyjęli jego własną interpretację tych „białych plam”. Większość, ale nie wszyscy. Do polskich księgarń trafia przekład książki, której autor postanowił szukać własnego klucza do Reicha-Ranickiego i pierwszych 38 lat jego życia (Gerhard Gnauck, „Marcel Reich-Ranicki. Polskie lata”, wyd. WAB).

Książka Gnaucka to owoc paroletniej pracy. Autor – dziennikarz z rodziny polsko-niemieckiej, od lat mieszkający w Polsce jako korespondent dziennika „Die Welt” – zbierał dokumenty w archiwach, a także rozmawiał z żyjącymi jeszcze świadkami. Efektem jest historyczny reportaż: uzupełniający luki w biografii człowieka Reicha-Ranickiego i proponujący nową interpretację jego „polskich lat”.

Przypadek sprawił, że niemal równocześnie, w połowie kwietnia, niemiecka telewizja publiczna ARD wyemitowała biograficzny film fabularny „Marcel Reich-Ranicki: Mein Leben” (Marcel Reich-Ranicki: Moje życie), oparty na jego autobiografii. I film, i książka opowiadają nie tylko o tym samym człowieku, ale też o tych samych momentach z jego życia (o jego pierwszych 38 latach), z finałem w chwili, gdy ich bohater opuszcza komunistyczną Polskę i wyjeżdża do RFN.

Dzięki tej niezamierzonej równoczesności oba spojrzenia stają się wyraźniejsze. Z jednej strony film: opowieść hagiograficzna, czarno-biała, mająca utrwalić pomnik Reicha-Ranickiego. Narracja, która u niemieckiego widza wywołuje bez wątpienia takie emocje, jak wzruszenie czy wdzięczność. I spojrzenie drugie, szukające odpowiedzi na pytanie: jak naprawdę było z „polskimi latami” człowieka, który stał się – pisze Gnauck – „najważniejszym działającym po dziś dzień w Niemczech świadkiem i nauczycielem historii XX wieku”.

[srodtytul]Film, czyli apokryf[/srodtytul]

Ponieważ film ARD jest jakby lustrzanym odbiciem tego, w jaki sposób Marcel Reich-Ranicki postrzegany jest w Niemczech, zatrzymajmy się najpierw przy nim. Jest to przykład, do czego może prowadzić zrytualizowane podejście do historii. Wszystko, co może rzucić cień na bohatera, zostało z tej opowieści wyłączone.

Reich-Ranicki zostaje przedstawiony jako ofiara dwóch totalitaryzmów: najpierw nazistowskiego, potem sowieckiego (konkretnie: polskich komunistów, którzy też prześladują Żydów).

Z kłopotu, jaki sprawiać mogło wykreowanie na ofiarę komunizmu kogoś, kto przez pięć lat był etatowym pracownikiem komunistycznego aparatu terroru, twórcy wybrnęli dzięki zabiegowi konstrukcyjnemu: ramą organizującą film jest dwutygodniowy pobyt Reicha-Ranickiego w celi UB na Koszykowej w 1950 r. Z perspektywy przesłuchań prowadzonych przez ubeka-Polaka Reich-Ranicki opowiada dramatyczne etapy swego życia (okres 1944

– 1949 scenariusz pomija), aż ubek, początkowo chamski i chyba niezbyt lubiący Żydów, przeobraża się na naszych oczach i na koniec wykazuje wobec przesłuchiwanego szacunek i sympatię, czynności śledcze kończąc słowami: „Dziękuję za pańską opowieść”.

A jak było naprawdę? Reich-Ranicki spędził dwa tygodnie w areszcie UB, ale nie był przesłuchiwany; przesiedział ten czas w celi. Areszt był prawdopodobnie karą za to, że zbyt gwałtownie protestował, gdy wyrzucano go z Ministerstwa Bezpieczeństwa i PZPR (oficjalne uzasadnienie brzmiało: „obcość ideologiczna”; co do faktycznych przyczyn Gnauck przedstawia kilka hipotez).

W kontekście tego, co w 1950 r. przeżywali w stalinowskich aresztach inni więźniowie, zabieg reżyserski wydaje się, oględnie mówiąc, dwuznaczny. Ale tego nie zauważy przeciętny niemiecki widz; jego wiedza o epoce stalinowskiej w Polsce jest zerowa.

Opuszczając areszt UB, Reich-Ranicki podpisuje oświadczenie, że będzie milczeć; inaczej grożą mu „ostre konsekwencje”, w domyśle

– śmierć. Widz rozumie przesłanie: żyjąc już w RFN, bohater filmu musiał milczeć o swej mrocznej przeszłości.

[srodtytul]Rzecz o wdzięczności[/srodtytul]

Nie wszyscy Niemcy są źli” – mówi filmowy Reich-Ranicki do brata, gdy w 1939 r. w Warszawie zostają poniżeni przez niemieckiego żołnierza. Wtedy i później – już w getcie, gdy wokół śmierć i groza – on rozpaczliwie usiłuje dostrzec w Niemcach coś dobrego.

Kolejna scena. Warszawa, rok 1952 r. Reich-Ranicki jako lektor wydawnictwa przekonuje swego opornego szefa, że trzeba wydawać niemieckie książki, bo niemiecki to nie „język Hitlera”. I jeszcze raz Warszawa, rok 1956: bohater organizuje spotkanie z pisarzami z RFN; polscy pisarze postanawiają je zbojkotować, gdy dowiadują się, że jeden z gości, Heinrich Böll, był w Wehrmachcie. Mimo to Reich-Ranicki doprowadza do tego spotkania.

Spróbujmy spojrzeć na ten film oczami widza niemieckiego. Wyobraźmy sobie, co mógł czuć, oglądając takie sceny. Czy poruszenie? Bez wątpienia. Współczucie i solidarność z ofiarą? Zapewne, skoro bohater to podwójna ofiara, nazistów i komunistów, a o przetrwanie walczyć musi także po 1945 r. Wstyd? Także. Zwłaszcza sceny z getta, choć znane, nie zostawiają obojętnym. A wdzięczność? Za to, że Marcel Reich-Ranicki wybaczył Niemcom. Że nie stracił wiary w naród niemiecki.

Film uzasadnia wszystkie jego życiowe wybory, także te po 1945 r. Co nie daje się wpisać w czarno-biały schemat, tego nie ma: nie tylko pięcioletniej pracy w UB, ale też zaangażowania w socrealizm w latach 50., co znajdowało wyraz w tekstach prasowych (o „faszyzującej” literaturze z RFN) albo w książce „Z dziejów literatury niemieckiej 1871 – 1954”, gdzie odwoływał się do „genialnych słów” Stalina (pół wieku później wyzna, że na myśl o tym dziele pała rumieńcem wstydu). Ponieważ do schematu nie pasuje też fakt, że zabiegał o ponowne przyjęcie do PZPR, co uwieńczone zostało sukcesem tuż przed jego wyjazdem na Zachód – w filmie nie ma i tego.

Skoro o wdzięczności mowa, odnotujmy coś jeszcze. Sposób przedstawienia ludzi, którzy uratowali życie Marcela i Teofili po ich ucieczce z getta, ryzykując własnym. Małżeństwo Gawinów z warszawskiej Pragi jest nieustannie pijane. We wspomnieniach Reich-Ranicki pisze, że Gawinowie ostro pili. Ale ponieważ nie jest to opowieść o tym, jak ta historia wyglądała, lecz jak powinna zostać zapamiętana, widz – ten polski – ma prawo czuć niesmak.

[srodtytul]Przesłanie dla Niemców[/srodtytul]

Jak wygląda na tym tle książka Gnaucka? Co nowego dowiadujemy z niej o „polskich latach” Reicha-Ranickiego? I jak na tę wiedzę zareagowali jej recenzenci w Niemczech?

[wyimek]Güntera Grassa i Marcela Reicha-Ranickiego zawsze coś łączyło. To apodyktyczność, niemal rygoryzm w ocenianiu innych[/wyimek]

Zanim odpowiemy na to pytanie, cofnijmy się do roku 1994. Wtedy to telewizja ARD wyemitowała film dokumentalny, w którym po raz pierwszy w Niemczech opisano ubecki epizod biografii Reicha-Ranickiego. Jego autor, dziennikarz Tilman Jens (wcześniej autor filmu o socrealistycznych recenzjach Reicha-Ranickiego w PRL-owskich mediach lat 50.), ujawnił, że był on funkcjonariuszem UB. Jens twierdził, że w latach 1948 – 1949 Reich-Ranicki, jako szef ubeckiej siatki szpiegowskiej w Anglii (oficjalnie: konsul w Londynie), uczestniczył w działaniach, których celem było skłonienie Polaków do powrotu z Anglii do kraju, co mogło skończyć się więzieniem czy śmiercią.

Dla opinii publicznej Niemiec był to szok, gazety zapełniły spekulacje. Reich-Ranicki najpierw zaprzeczał, twierdząc, że w Londynie miał jedynie „kontakty” z UB. Potem, w miarę jak na jaw wychodziły kolejne fakty, przyznawał, że było inaczej. Ale zawsze tyle, ile dowiedzieli się wcześniej dziennikarze, zaprzeczając innym faktom, po to, by za chwilę się do nich przyznać.

Zagrożona była jego wiarygodność i Reich-Ranicki wybrał obronę przez atak: jesienią 1994 r. opublikował we „Frankfurter Allgemeine” tekst pod tytułem „Rede über das eigene Land” (Przemówienie na temat własnego kraju). Sprowadzał się on do przesłania: przeżyłem Holokaust, więc nie muszę usprawiedliwiać się przed wami, Niemcami, z moich wyborów po 1945 r. (dziennikarzy, którzy opisali jego ubeckie dossier, porównał do szmalcowników).

Takie zinterpretowanie przez Reicha-Ranickiego jego własnej biografii – aby wpisała się „w powojenny niemiecki dyskurs o winie” (jak ujął to autor „Neue Zürcher Zeitung”) – oraz zarazem jego autokreacja na ofiarę nazistów i komunistów zostały zaakceptowane przez niemieckie elity. A nawet – patrząc z dzisiejszej perspektywy – umocniły jego pozycję.

Czy udałoby mu się narzucić własną interpretację lat 1944 – 1950, gdyby już w 1994 r. wiedziano to, co dziś? Faktem jest, że choć oskarżenie o współpracę ze Stasi zaciążyło po 1989 r. na karierze wielu pisarzy z b. NRD, on wyszedł obronną ręką. Choć stracił przyjaciela: Wolfa Biermanna, z rodziny niemieckich Żydów; poetę, legendę opozycji w NRD. W 1994 r. Biermann bronił Reicha-Ranickiego, wierząc mu; potem uznał, że przyjaciel go oszukał.

Wtedy, w 1994 r., Reich-Ranicki wymysłem nazwał zarzut, jakoby w Londynie namawiał polskich emigrantów do powrotu do kraju. Powtarzał: „Gdybym wtedy, jeszcze w czasie wojny przeciwko narodowosocjalistycznym Niemcom, nie odpowiedział na wezwanie i nie wstąpił do tajnych służb – uważałbym to dziś za plamę na mojej biografii. Dziś jeszcze musiałbym spuszczać oczy ze wstydu. I nie bardzo wiem, dlaczego ja, Żyd, który z Niemiec został wypędzony do Polski i tam przez wiele lat cierpiał pod niemieckim bestialstwem, zatem dlaczego miałbym tłumaczyć się i być winnym jakieś wyjaśnienia niemieckiej opinii publicznej na temat tego, co robiłem podczas wojny przeciw III Rzeszy i w pierwszych latach powojennych, jako polski obywatel w polskiej armii i polskich służbach”. Tego trzyma się do dziś.

[srodtytul]Kryptonim „Platon”[/srodtytul]

Czego zatem dowiadujemy z książki Gnaucka?

W największym skrócie: że działalność Reicha-Ranickiego jako etatowego funkcjonariusza UB od jesieni 1944 r. do stycznia 1950 była poważniejsza, niż sam dotąd przyznawał. Do przedstawicielstw komunistycznej Polski w Berlinie (styczeń – kwiecień 1946) i w Londynie (1948 – 1949) trafiał zawsze w podwójnej roli (Reich-Ranicki i sympatyzujący z nim biografowie nigdy nie używają określenia UB czy opisowo „polskie Stasi”; piszą o „tajnej służbie” czy „polskim wywiadzie”).

Gnauck dowodzi, że Reich-Ranicki nie był płotką. Przeciwnie: w 1947 r. nadzorował wywiad UB m.in. na Niemcy, Anglię i USA. Mieszkał w kamienicy przy alei Przyjaciół, za sąsiada mając ministra bezpieczeństwa Stanisława Radkiewicza. Także potem, jako szef siatki szpiegowskiej w Wielkiej Brytanii, nie był pionkiem, ale pełnił jedną z ważniejszych funkcji w ubeckim wywiadzie – zważywszy że Anglia była siedzibą rządu RP na emigracji i tu zebrała się 160-tysięczna społeczność polska. Z książki Gnaucka dowiadujemy się, że podczas pobytu w Londynie Reich-Ranicki założył kartotekę obejmującą ok. 2100 osób z emigracji, które interesowały komunistyczne służby. Na pewno w jednym przypadku osobiście próbował zwerbować agenta (nieskutecznie); ofiarą był Stanisław Cat-Mackiewicz.

Wcześniej, w 1946 r., Reich-Ranicki przebywał w Berlinie, w biurze zajmującym się rewindykacją polskiego mienia. Także tam w podwójnej roli. W archiwach UB (obecnie w IPN) zachowały się donosy ludzi z UB pracujących pod przykrywką w berlińskiej misji; ich zadaniem było np. pilnowanie kolegów – czy są lojalni, czy nie planują uciec na Zachód? Wyróżniają się tu donosy pisane przez człowieka o pseudonimie „Platon”. Poszlaki wskazują, że „Platonem”, który donosił centrali na kolegów, mógł być Reich-Ranicki. Pewne jest natomiast, że po powrocie do Warszawy Reich-Ranicki założył „sprawę operacyjną” przeciw swoim byłym kolegom z Berlina (niemiecki wydawca książki Gnaucka przesłał manuskrypt Reichowi-Ranickiemu, wskazując m.in. na fragment o „Platonie”, z prośbą o komentarz, ten odparł, że manuskryptu nie przeczytał).

Gnauck stwierdza: „W tej biografii zawarta jest cała wyjątkowość stosunków polsko-żydowsko-niemieckich. Kiedy pisałem tę książkę, przyświecały mi przede wszystkim dwa cele: wydobyć, udokumentować jego [Reicha- -Ranickiego] styczność z Polską, z Polakami – jak on ją przeżył i, co równie ważne, jak inni, polscy świadkowie epoki go wspominają. Opowiedzieć kawałek historii Polski przez pryzmat jego biografii. I po drugie – zweryfikować jego opowieść o własnym życiu, o tym, jak przeżył najciemniejsze rozdziały historii Europy XX wieku”.

Czytając recenzje, które ukazały się w Niemczech – a z drugiej strony w Austrii i Szwajcarii – można było odnieść wrażenie, że mowa jest w nich o dwóch różnych książkach. Recenzenci austriaccy i szwajcarscy przypominali, że w biografii Reicha-Ranickiego jest kilka momentów wątpliwych, a książka Gaucka, która „rzuca nowe, inne światło na [jego] polskie lata”, pokazuje, iż autobiografia „Mein Leben” to autokreacja, w której autor przemilcza to, co do niej nie pasuje (to recenzent „Neue Zürcher Zeitung”). Inny zauważał, że Reich-Ranicki był w swym życiu zarówno po stronie ofiar, jak i sprawców – jako oficer UB (austriacka „Die Presse”).

Inaczej – recenzenci niemieccy. Dział kultury tygodnika „Focus” ostentacyjnie odnotował książkę w rubryce „Überflüssig” (Zbędne). Recenzent „Frankfurter Rundschau” pisał, że nawet jeśli to, co ustalił Gnauck, jest prawdą, to i tak nie ma problemu: „Młody intelektualista, który ledwie uszedł nazistom, zostaje wyzwolony i staje się komunistą. No i, do diabla, co z tego?” (można by odpowiedzieć: tylko tyle – albo aż tyle – że nie każdy, kto przeżył Holokaust, trafił do „polskiej Stasi”). Kuriozalna była recenzja w „Süddeutsche Zeitung”: jej autorka zauważa (ironicznie?), że skoro Gnauck rzeczywiście dobrze orientuje się w dziejach Polski, to można mieć nadzieję, iż pewnego dnia napisze książkę o tym, jak Polacy obchodzą się ze swą przeszłością (w domyśle: tą mroczną). Tygodnik „Spiegel” i dziennik „Frankfurter Allgemeine” – zwykle szybko reagujące na to, co dotyczy Reicha-Ranickiego – tej książki nie zauważyły.

[srodtytul]Szeregowiec SS i kapitan UB[/srodtytul]

Można zapytać: dlaczego, gdy dyskutuje się o życiowych wyborach Reicha-Ranickiego, (prawie) wszyscy Niemcy zapominają o standardach, które sami ustalili w toku mozolnych, trwających latami, debat nad schedą obu totalitaryzmów – brunatnego i czerwonego?

Dokonajmy pewnego porównania. Gdy w 2006 r. Günter Grass wyznał – po trwającym ponad 60 lat milczeniu – że jako 17-latek trafił do dywizji Waffen-SS, w Niemczech wywołało to gorącą i długotrwałą debatę. Także dlatego, że wyznaniu faktów nie towarzyszyło wyznanie winy.Głos w tej debacie chciał zabrać chyba każdy, kto uważał, że ma coś do powiedzenia w kwestii historii, tożsamości itd. Zastanawiano się więc, czy to wyznanie zmienia cały wizerunek Grassa? Czy deprecjonuje moralną wartość jego dzieł? Jak patrzeć na jego teksty sprzed lat, w których wytykał innym, że milczą o uwikłaniu w brunatny totalitaryzm? I tak dalej... Nie miejsce tu na analizowanie dyskusji o Grassie. W tym miejscu istotne jest, że do niej doszło, że była to kolejna z serii tożsamościowych debat w zjednoczonych Niemczech i że coś po niej zostało.Można założyć – to założenie hipotetyczne, ale przecież nie bezpodstawne – że zła, które mógł popełnić 17-letni szeregowiec Waffen-SS w ciągu paru miesięcy służby, nie sposób nawet porównywać do zła, jakiego mógł się dopuścić funkcjonariusz UB w ciągu trwającej pięć lat pracy w „organach”, gdzie pełnił kierownicze funkcje. A jednak – jak odmiennie zostali potraktowani.

[srodtytul]Idź w pokoju[/srodtytul]

Być może na fenomen niemal religijnego kultu, jakim Marcel Reich-Ranicki otoczony jest dziś w Niemczech, spojrzeć trzeba nie w kategoriach społecznych, ale teologicznych? Uznać go za sygnał, jak głębokie i ciągle niezaspokojone jest pragnienie niemieckiej „duszy”, aby usłyszeć to, co słyszy penitent odchodzący od kratek konfesjonału: „Idź w pokoju”.Inna sprawa, czy za uzyskanie takiej pozycji Reich-Ranicki nie musiał zapłacić pewnej ceny? Nie ma tu prostej odpowiedzi, najwyżej hipoteza, i to sformułowana w trybie przypuszczającym. Brzmiałaby tak: czy występując w roli „spowiednika” uwalniającego niemiecką „duszę” od poczucia winy mocą swej biografii (tego jej etapu, który skończył się szczęśliwie w 1944 r.) – oraz, zarazem, będąc świadomym, iż niemiecka opinia publiczna uznała za nieistotne, że w latach 1944 – 1950 „służył diabłu” – Reich-Ranicki nie staje się więźniem swej roli? Czy ten, który w kwestiach literatury ma wolność absolutną, ma taką wewnętrzną wolność również w sferze dyskusji historyczno-moralnej? W każdym razie jest on powściągliwy w zabieraniu w nich głosu; pytany o opinię, odpowiada, iż nie chce komentować – ostatnio np. polsko-niemieckiego sporu o Erikę Steinbach (na pytanie „Die Welt” odparł, że nie interesuje się polityką).

Gnauck pisze dziś: „W swoich polskich latach Marcel Reich-Ranicki poznał, co to strach. Tego strachu wystarczyłoby na więcej niż jedno życie. (...) Ale Reich-Ranicki stał też po stronie tych, którzy budzili strach – zasmakował władzy. (...) A kiedy w 1958 roku ten były pracownik cenzury wojskowej przyjeżdża do wolnego kraju, do otwartego społeczeństwa – wchodzi w świat mediów. Dołącza do cechu ludzi, których słusznie nazwano »kontrolerami, których nikt nie kontroluje«. (...) Chyba nie ma wątpliwości – to przypadek szczególny. Ale przecież, w pewnym sensie, i dość banalny. Marcel Reich-Ranicki, jak wielu innych świadków XX wieku, bardzo niechętnie mówił i mówi o wszystkim, co mogłoby się wydawać plamą na jego życiorysie”.

W istocie banalnie zabrzmiało już to, co powiedział w 1994 r.: że będąc w UB, nikomu nie zaszkodził. Brzmiało to tak: „Nie, niczego nie żałuję. Cała moja działalność nikomu nie zaszkodziła i prawdopodobnie też nikomu nie przyniosła korzyści. W okresie do 1950 roku działałem tak, a nie inaczej, ponieważ wtedy wierzyłem w komunizm”.

W 2006 r. Günter Grass tak mówił o swym młodzieńczym epizodzie: „Miałem szesnaście lat, gdy zostałem żołnierzem. Siedemnaście, gdy nauczyłem się, co to strach. A mimo to do samego końca, gdy wszystko leżało już w gruzach, wierzyłem w ostateczne zwycięstwo”.Grassa i Reicha-Ranickiego zawsze coś łączyło. To apodyktyczność, niemal rygoryzm – w ocenianiu innych.

[i]Autor jest dziennikarzem „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek o Niemczech i ich najnowszej historii, m.in. „Niemiecka pamięć. Współczesne spory w Niemczech o miejsce III Rzeszy w historii, polityce i tożsamości (1989 – 2001)”.[/i]

Niemcy zwą go papieżem krytyki literackiej. 89-letni dziś Marcel Reich-Ranicki bez wątpienia trafi do historii jako najbardziej wpływowy krytyk, jakiego znała niemiecka literatura. Na jego 70. urodziny dziennik „Frankfurter Allgemeine” (gazeta, na której życzliwość może liczyć) pisał, że największym jego osiągnięciem jest wprowadzenie literatury do powszechnej świadomości Niemców i uczynienie z niej „faktu społecznego”.

[srodtytul]„Władca książek”[/srodtytul]

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą