– Chciałbym, żeby pan na to spojrzał – z kieszeni kamizelki Press wyciąga niewielkie zdjęcie. Hłasko jest w białym T-shircie i dżinsach. Włosy rozjaśnione i zaczesane do góry. Papieros. Na odwrocie nagryzmolone: „Jurkowi, który dał mi dom, i spokój, i wiele życia. Zawsze kochający Jurka Marek. 15 VI 59”. – Proszę pomyśleć: to było pół wieku temu.
Jesteśmy na Krakowskim Przedmieściu, gdzie otwarto wystawę „Legenda życia i twórczości Hłaski”. Ze ścian, z dziesiątków fotografii patrzy człowiek, który stał się symbolem odwilży połowy lat 50. Mówił, że w literaturze poza donosem policyjnym interesuje go jedyna tylko sprawa – miłość kobiety do mężczyzny i jej klęska. „Pierwszy krok w chmurach” otworzył młodym oczy. „To był cios w nos – wspominał Henryk Grynberg. – Jajko Kolumba: wszystko nagle stało się oczywiste i wszyscy się dziwili, że nie wiedzieli. Urzekał cyzelowaną, ascetyczną prozą, jaką po polsku się jeszcze nigdy nie pisało. Stał się naszym głosem, naszym Jamesem Deanem, Elvisem Presleyem – nikt nie miał takiego wpływu na młodzież. Chwytaliśmy za piórka, każdy chciał być Hłaską”. Odwilż szybko się skończyła. Cenzura zatrzymała Hłasce dwie książki: „Następnego do raju” i „Cmentarze”. Jak sam mówił, pierwszy krok w chmurach okazał się też ostatnim. Zdążył jeszcze odebrać Nagrodę Wydawców, po czym wyjechał do Paryża na zaproszenie Jerzego Giedroycia.
„Wysiadając z samolotu na lotnisku Orly myślałem, że najpóźniej za rok będę z powrotem w Warszawie – pisał w „Pięknych dwudziestoletnich”. – Dzisiaj wiem, że nie wrócę do Polski już nigdy; pisząc to jednak wiem także, że chciałbym się omylić. Przez wiele lat nie mówiłem po polsku; żona moja jest Niemką; wszyscy moi przyjaciele są Amerykanami lub Szwajcarami i z przerażeniem zauważyłem, że począłem myśleć w obcym języku i tłumaczyć to sobie na polski. Wiem, że to oznacza mój koniec; moi grabarze z Warszawy nie pomylili się. W tym zawodzie człowiek myli się najrzadziej”.
[srodtytul]Twoja sprawa jest zamknięta[/srodtytul]
Agnieszka Osiecka uważała, że w życiu Hłaski kobiety nie odgrywały większej roli: „Jeżeli kogoś naprawdę uwielbiał, to Hankę Golde. To była taka znana piękność warszawska jeszcze z okresu Tyrmanda. Znacznie później, „po mnie”, była dziewczyna opisana jako Esther. Nazywał ją „Kaczor Donald”. Tak się śmiesznie złożyło, że wyszła potem za mąż za jakiegoś amerykańskiego oficera, który serio miał na nazwisko Donald”. Esther Steinbach przyjaźni się z Jerzym Pressem i razem z nim przyszła zobaczyć wystawę poświęconą Hłasce. Chętnie zgadza się na rozmowę.