„Piętnastego sierpnia 1940 roku, przełamawszy opór w rejonie lotniska Wnukowo, czołgi generała Maczka wjechały do centrum miasta. Kreml bronił się jeszcze trzy dni, ale skapitulował ostatecznie 19 sierpnia. Premier Władysław Sikorski uczestniczył osobiście w ceremonii wystawienia wart w moskiewskiej fortecy. Po 338 latach od czasów Żółkiewskiego polski garnizon znów znalazł się na Kremlu”.
Wbrew pozorom nie jest to sen pijanego maturzysty, jedynie fragment mojej nowej powieści pod roboczym tytułem „Wallenrod”, kolejnej przymiarki do historii alternatywnej. Historie alternatywne! Są stosunkowo młodym gatunkiem powieści, choć ich elementy występują w literaturze chyba od zawsze. Nie sposób stwierdzić, czy „Iliada” była alternatywną historią autentycznych zdarzeń, na pewno jednak w ogromnej mierze wynikała z fantazji autora (lub autorów). Powieść historyczna stanowi zawsze mieszaninę faktów i wplecionej w nią fikcji. Proporcje zależą od autora, od jego wiedzy i talentu.
Tradycyjna powieść historyczna nie zmieniała zasadniczego biegu dziejów, choć traktowała prawdziwe zdarzenia ze znaczną dowolnością (autentyczny d’Artagnan w chwili oblężenia La Rochelle był dzieckiem, Baśka Wołodyjowska – „hajduczek”, w chwili ślubu z Małym Rycerzem to podstarzała starucha, która pochowała paru mężów, podobnie próżno by szukać w średniowiecznych kronikach klasztornych mnicha – detektywa Wilhelma z Baskerville, sławnego dzięki „Imieniu róży” Eco. Owszem, proza historyczna po swojemu interpretowała fakty, wpisywała dodatkowe wątki, mieszała mity z faktami (przykładem „Żelazna maska” czy „Józef Balsamo” Dumasa), pozostawała jednak posłuszna oficjalnemu wynikowi procesów dziejowych.
Mógł Klaudiusz Gravesa robić ze swej babci Livii morderczynię, a z Kaliguli małoletniego truciciela – były to wprawdzie hipotezy naciągnięte, ale w świetle dostępnej wiedzy – możliwe.
[srodtytul]***[/srodtytul]