[b] Zanim maszynopis „Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza” – po wydaniu eksponowany w księgarniach w dziale political fiction – trafił do druku, usiłował pan zapoznać z nim Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Z jakim skutkiem?[/b]
Byłem przekonany, ze prokuratura po odcedzeniu tego, co w książce literackie, będzie w stanie ustalić, czy napotkany przeze mnie w Arizonie w roku 2005 mężczyzna twierdzący, iż zamordował Jaroszewiczów z polecenia Wojciecha Jaruzelskiego, mówił prawdę. Od dwóch lat nie dostałem jednak żadnej odpowiedzi. Nawet w rodzaju: „Nie widzimy podstaw do wszczęcia śledztwa”. Wkrótce potem w zagadkowych okolicznościach zaginęły materiały dowodowe w tej sprawie. Na klasyfikację książki autor nie ma wpływu, decydują księgarze.
[b]Niedawno udowodniono, że Jaruzelski wydał w roku 1975 rozkaz zestrzelenia nad Czechosłowacją uciekającego z PRL do Austrii pilota.[/b]
Jeszcze kilka lat temu, gdyby ktoś utrzymywał, że Adam Ważyk brał udział w próbie aresztowania Ferdynanda Goetla, Milan Kundera złamał donosem życie Miroslava Dvoraczka, Günther Grass był członkiem Waffen-SS, a Zygmunt Bauman rozpoczynał karierę jako siepacz na usługach NKWD, uznano by go – eufemistycznie mówiąc – za mitomana. Dzisiaj już na szczęście tak nie jest. Celem mojej książki jest wznowienie śledztwa w sprawie Jaroszewiczów.
[b]Rozmawia pan z N.N. także o innych nierozliczonych sprawach z najnowszej historii Polski.[/b]