Ale za to, ręczę, powstałaby rzecz fascynująca. Zachęcam do sprzątnięcia mi tego tematu sprzed nosa, bo sam się nim zajmę Bóg jeden wie kiedy i czy w ogóle.
Myślę o historii zwalczania przez ochranę polskiej XIX-wiecznej emigracji. Niestety, jest to historia smutna. W starciu z perfidną, świetnie zorganizowaną i hojnie uposażoną przez carat tajną policją Polacy nie mieli żadnych szans, tym bardziej że często „po linii służbowej” wspierały ją służby krajów, w których żyli, szczególnie policja francuska. Rosyjski wywiad bez trudu więc lokował swych szpicli w głównych emigracyjnych środowiskach i instytucjach, ci zaś nie tylko donosili natychmiast o każdej inicjatywie „firmie” księcia, nomen omen, Dołgorukowa, ale też bezustannie rodaków skłócali, prowokowali do różnych fatalnych w skutkach działań i wykorzystywali zdobytą wiedzę do pisania zohydzających paszkwili zarówno do polskojęzycznych zaborczych gadzinówek w kraju, jak i na użytek chętnie podchwytującego wszelkie antypolskie oszczerstwa Zachodu.
Co charakterystyczne, wspólną cechą ruskich szpicli był radykalizm. Konfidentami okazywali się z reguły najbardziej radykalni z radykalnych, patrioci, dla których nikt nie był dość patriotyczny, i wrogowie caratu, przy których wszyscy zdawali się ugodowcami. Swą nieprzejednaną postawą szantażowali skutecznie wszystkich i z pozycji niezłomnej walki rozwalali każdą inicjatywę, w szczególności zaś skutecznie szkodzili uważanemu przez ochranę za najbardziej niebezpieczny Hotelowi Lambert.
?
Ciekawe zresztą, że najużyteczniejsi agenci rekrutowali się spośród prawdziwych radykałów z młodych spiskowców, którzy przygotowywali powstanie styczniowe, szli na czele patriotycznych demonstracji. Szczególny, wart zbadania, mechanizm czynił z takich właśnie „pistoletów”, w momencie załamania, ludzi najszczerzej oddanych wczorajszym wrogom.