W końcu jedynie na tym najbardziej oczywistym poziomie można było odczytywać również poprzednią książkę tej autorki – „Kaję od Radosława, czyli historię Hubalowego krzyża”.
Jak się okazało, rację miałem tylko o tyle, że rzeczywiście zapoznałem się z historią konia Hubala – Demona, będącą częścią opowieści o stadninie, z której pochodził, powstałej w latach 30. XX wieku we dworze Antoniego Jaxy Bąkowskiego w Kraśnicy pod Opocznem. To jednak zaledwie jeden z wielu wątków książki będącej rodzajem reportażu z przeszłości. W reportażu tym znalazło się miejsce i dla rozdziału poświęconego lotnictwu – pasji innego bohatera „Dworu w Kraśnicy...”, Janusza Krasickiego – i dla wzruszającej historii ocalenia w obozie oświęcimskim dziecka, francuskiej Żydówki, czego dokonała Wanda Ossowska.
Dwór w Kraśnicy, niestety nieistniejący, jest spoiwem wszystkich tych opowieści. To w nim głównie splatają się losy trzech rodzin, o których traktuje ta książka: Bąkowskich, Krasickich, Ossowskich. Ale w tych familijnych dziejach pojawiają się węzły tragiczne. Takie jak ten z wiosny 1940 roku, gdy wśród 3809 oficerów Wojska Polskiego z obozu w Starobielsku i 500 Polaków z innych obozów zamordowani zostali w Charkowie Jerzy Jaxa Bąkowski i Witold Krasicki. Przez długie lata rodziny nie wiedziały, co się z nimi stało, ich nazwisk nie było przecież na liście katyńskiej. Łudzono się więc... do czasu. Tablica upamiętniająca zamordowanych odsłonięta została w miejscu kaźni zaledwie rok temu, ale dużo wcześniej pojawiły się na polskich cmentarzach i w kościołach symboliczne mogiły i tablice. Januszowi Krasickiemu bardzo zależało wtedy, by przy nazwisku ojca pojawiła się informacja: „zamordowany w Charkowie”, a nie „zamordowany przez NKWD”. Jest zdania bowiem, że NKWD było jedynie wykonawcą wyroku, który wydały najwyższe władze Związku Sowieckiego – prawdziwi sprawcy zbrodni.
Są w tej książce i inne tragiczne strony: oczywiście, te łączące się z historią Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, a także z męczeństwem Wandy Ossowskiej, cudem niezakatowanej na śmierć przez niemieckich oprawców w alei Szucha. Nie jest to jednak wcale historia martyrologiczna, lecz wielki fresk mający za sobą cztery różne tła. Pierwsze: wyidealizowaną Polskę przedwojenną, tak piękną jak pomieszczone w książce fotografie utrzymane w szlachetnej sepii; drugie: powstałe 1 września 1939 roku, a ledwie po paru miesiącach okupacji synek zadawał przebywającemu w niewoli ojcu listowne pytanie: „Czy nie umierasz z głodu jak my tutaj?”; trzecie: zaanonsowane przez pijanych żołnierzy z czerwonymi gwiazdami na czapkach, z wszechwładnym Urzędem Bezpieczeństwa aresztującym także Wandę Ossowską, która powiedziała potem, że było to dla niej najcięższe więzienie – po piekle Pawiaka, alei Szucha, Majdanka i Oświęcimia – choć jej akurat nie bito; wreszcie czwarte – najzwyczajniejsze w świecie, z codzienną pracą, nauką, przychodzącymi na świat dziećmi i wnukami wychowywanymi zgodnie z dewizą Wandy Ossowskiej, że w życiu najważniejsze są: Bóg, Honor i Ojczyzna.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm wyznaje we wstępie, nawiązując do swoich wcześniejszych książek: „Dla mnie to zaszczyt, że mogłam napisać książki i o Romanie Rodziewiczu, i o Kai”. Dla mnie jako czytelnika lektura tych książek była niesłychanie ważna, podobnie jak tej najnowszej książki autorki mieszkającej na stałe w Stanach Zjednoczonych, ale piszącej w języku arcypolskim. Jak arcypolski był tamten dwór w Kraśnicy, którego – psiakrew – nie ma.