– Był pan członkiem AK?
– Byłem. Zaprzysiężono mnie w styczniu 1944 roku.
– Miał pan pseudonim?
– „Siekiera”.
– Jakie były pana poglądy polityczne?
Aktualizacja: 16.01.2010 14:03 Publikacja: 16.01.2010 14:00
Polska samoobrona z Toustego, powiat Skałat
Foto: Archiwum bolesława Mieczkowskiego/repr. rafał guz
– Był pan członkiem AK?
– Byłem. Zaprzysiężono mnie w styczniu 1944 roku.
– Miał pan pseudonim?
– „Siekiera”.
– Jakie były pana poglądy polityczne?
– Byłem wychowany w bardzo patriotycznym domu. Moją maksymą były słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna.
– Jaki był pana stosunek do Związku Sowieckiego?
– Bardzo krytyczny.
– Dlaczego więc służył pan w sowieckich Istriebitielnych Batalionach?
– Służba w oddziale była moim obowiązkiem – mówi Szczepan Siekierka, znany działacz środowisk kresowych. Mieszka obecnie we Wrocławiu, ale pochodzi z miejscowości Toustobaby w byłym województwie tarnopolskim. Tam spędził całą wojnę i tam, podobnie jak wielu jego rodaków, w 1944 roku wstąpił do formacji zorganizowanej przez sowieckie służby specjalne.
Problem udziału Polaków, w tym wielu żołnierzy AK i członków Szarych Szeregów, w Istriebitielnych Batalionach NKWD do dziś nie został gruntownie zbadany przez historyków. Chociaż zjawisko miało charakter masowy, nie funkcjonuje w zbiorowej świadomości Polaków. Okrywa je wstydliwe milczenie. Temat uznawany jest za niewygodny, wymykający się patriotycznym schematom i uproszczonej, czarno-białej wersji historii najnowszej.
[srodtytul]Niemowlęta na sztachetach[/srodtytul]
Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że mieszkańcy Kresów – najbardziej antysowiecka część polskiego społeczeństwa – poszli na współpracę z Moskwą? Wszyscy żyjący dziś członkowie batalionów odpowiadają zgodnie: to była konieczność. Wytworzyła ją specyficzna, niewystępująca nigdzie indziej poza ziemiami południowo-wschodnimi, sytuacja. W regionie tym istniała bowiem trzecia siła. Tą trzecią siłą była Ukraińska Powstańcza Armia.
– Zdejmowałem niemowlęta nabite na sztachety płotów. Widziałem ciała ludzi zamęczonych przy użyciu najbardziej wymyślnych metod. Spalonych, pokłutych widłami, z odrąbanymi kończynami i głowami. Mężczyzn, którym oderżnięto genitalia i wsadzono w usta. Kobiety, którym obcięto piersi lub żywcem wyrwano dzieci z brzuchów. Wszyscy zostali zamęczeni tylko dlatego, że byli Polakami. Między innymi wielu członków mojej rodziny – wspomina Siekierka.
Gdy w 1944 roku tereny Tarnopolskiego, Stanisławowskiego i Lwowskiego dostały się spod okupacji niemieckiej pod okupację sowiecką, rzezie dokonywane przez Ukraińców przybrały apokaliptyczne rozmiary. W trakcie akcji „Burza” polskie podziemie ujawniło się przed Sowietami i zostało przez nich natychmiast rozbite, a resztę mężczyzn w wieku poborowym wcielono do Armii Czerwonej. W efekcie ludność cywilna pozostała bez żadnej ochrony.
– Pyta pan, jak polscy patrioci mogli wstąpić do sowieckich batalionów szturmowych? Oto odpowiedź. Uważaliśmy, że to jedyny sposób na uchronienie naszych rodzin przez straszliwą śmiercią. Dla nas liczyło się to, że bolszewicy wydali nam karabiny i dzięki temu mogliśmy bronić naszych wsi i naszych rodzin. Wielką politykę odsunęliśmy na bok. My musieliśmy działać tu i teraz – mówi Siekierka.
Istriebitielnyje (od ros. słowa „niszczyć”) Bataliony zostały utworzone na mocy rozkazu Rady Komisarzy Ludowych z 24 czerwca 1941 roku. Zadaniem tych paramilitarnych jednostek złożonych z lokalnych mieszkańców była pomoc regularnym oddziałom NKWD w „czyszczeniu” terenów zafrontowych z elementu antysowieckiego. Liczba batalionów wzrastała wraz z postępami sowieckiej ofensywy.
Do jednostek tych należeć mogło nawet 30 tysięcy Polaków. W 80 procentach byli to nastolatkowie poniżej 18. roku życia, zbyt młodzi, aby trafić do regularnych oddziałów frontowych, oraz osoby niewcielone do Armii Czerwonej ze względów zdrowotnych. Dowodzeni przez sowieckich oficerów, w większości przypadków zostali podzieleni na mniejsze pododdziały, które rozlokowano po ich rodzinnych wsiach.
Opowiada Tadeusz Banasiewicz ze wsi Cegielnia w powiecie kowelskim. Obecne miejsce zamieszkania: Warszawa.
– To była klasyczna wiejska samoobrona. Siedzieliśmy po kilku we wsi i czekaliśmy na Ukraińców. Mieliśmy opracowany system alarmowy. Jedna raca oznaczała niebezpieczeństwo, a trzy – poważne kłopoty. Wtedy członkowie batalionów z sąsiednich wsi powinni przybyć z odsieczą.
– Jak wyglądał werbunek do Istriebitielnych Batalionów?
– Wezwali nas do stawienia się w miasteczku. Tam oznajmili nam, że stworzą z batalion.
– Umundurowano was?
– Nie, przez całą moją służbę w batalionie byłem w cywilnym ubraniu. Z tego co wiem, tak było we wszystkich batalionach.
– Jaką wydano wam broń?
– Wpuścili nas do magazynu pełnego rozmaitego wojskowego sprzętu. Część broni została po Niemcach, była też broń sowiecka. Ja wybrałem automat SWT-10. Każdy mógł do tego wziąć kilka granatów i amunicję. Potem przez cztery dni pod okiem sowieckiego podoficera połowicznie nas przeszkolono.
– Wypłacano wam żołd?
– Nie, nie dostaliśmy żadnych pieniędzy. Żywić także musieliśmy się we własnym zakresie.
– Jaki był stosunek Polaków do służby w batalionie?
– Nie będę ukrywał: byliśmy zachwyceni, że ktoś dał nam do ręki broń. Kto to zrobił, nie miało dla nas znaczenia. Gdy dostałem karabin, wiedziałem już, że nie zostanę zarżnięty jak prosię. Od razu zdecydowałem, że ostatni pocisk zostawiam dla siebie. Że nie dostanę się w ich ręce żywcem.
– Czy z rąk Ukraińców zginął ktoś z pańskiej rodziny?
– Tak, oboje rodziców. Ja z bratem w ostatniej chwili uciekliśmy do lasu.
[srodtytul]Z AK do NKWD[/srodtytul]
W większości przypadków złożone z Polaków Istriebitielnyje Bataliony były formowane za pomocą poboru. Do IB zgłaszało się również wielu ochotników. W nielicznych przypadkach, gdy lokalne oddziały AK przetrwały akcję „Burza”, bataliony tworzono, opierając się na ich strukturach. Na stronę Sowietów przechodziły całe plutony lub kompanie. Od oficerów po kucharzy polowych i sanitariuszy.
Tak było między innymi w Kołomyi, gdzie na układ z bolszewikami poszło tamtejsze kierownictwo AK. Oddział polskiego podziemia został przemianowany na Istriebitielnyj Batalion, podporządkowany Sowietom i skoszarowany w budynku przedwojennego 49. Huculskiego Pułku Piechoty. Nad bramą wejściową do koszar umieszczono nawet napis „Wojsko Polskie”.
– Umowa była prosta. AK zobowiązała się do zaprzestania wszelkich działań wymierzonych w Sowiety, a bolszewicy pozwolili nam zachować broń i bronić ludności cywilnej przed Ukraińcami. To była transakcja wiązana. Oni nie mieli ludzi, żeby panować nad sytuacją na zapleczu frontu, a my chcieliśmy położyć kres rzeziom naszych rodaków – opowiada członek oddziału z Kołomyi Bolesław Mieczkowski, który obecnie mieszka w Warszawie i przewodniczy organizacji skupiającej weteranów batalionów.
– Co by się stało, gdybyście na ten układ nie poszli?
– Oznaczałoby to dla nas ponowne zejście do podziemia i konfrontację z Sowietami. W walce z tą potęgą zostalibyśmy starci na proch. Wszyscy wylądowalibyśmy w piachu albo w najlepszym wypadku na Syberii. Zresztą mniejsza o nas, przecież bez ochrony batalionów polska ludność cywilna zostałaby wyrżnięta do nogi! Na naszych ziemiach nie było miejsca na romantyczną walkę z nowym okupantem, jak to miało miejsce w zachodniej, zamieszkanej tylko przez Polaków, części kraju. Trzeba było myśleć realnie.
– Są jednak ludzie, którzy uważają, że bataliony były jednostkami kolaboracyjnymi.
– Co mieliśmy zrobić? Dać się wymordować, żeby dziś osoby, o których pan mówi, miały dobre samopoczucie? Wszystkim, którzy wysuwają przeciwko nam takie zarzuty, przypominam starą maksymę: postępowanie ludzi powinno się oceniać tylko w kontekście czasów, w których żyli...
– Żyliście też w latach 1939 – 1941.
– Nie musi mi pan o tym przypominać. W wielkiej fali deportacji w 1940 roku Sowieci wywieźli wielu członków mojej rodziny. Doskonale pamiętaliśmy tamtą okupację. W roku 1944 sytuacja była jednak zupełnie inna. Żyliśmy pod świeżym wrażeniem ukraińskich rzezi. To z tej strony groziło nam i naszym rodzinom największe niebezpieczeństwo. Musieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc.
– Czy wasze działania bojowe rzeczywiście miały tylko charakter defensywny?
– Bolszewicy wykorzystywali nas też do pilnowania mostów, stacji kolejowych i innych strategicznych obiektów. Pomagaliśmy w szpitalu polowym Armii Czerwonej.
– Czy w pańskim batalionie doszło do jakichś nadużyć w stosunku do ukraińskich cywilów lub jeńców?
– Nie, nic takiego nie miało miejsca.
Historycy mają w tej sprawie inne zdanie. Według Tomasza Balbusa – wrocławskiego badacza, który kilka lat temu napisał szkic na temat batalionów w „Biuletynie IPN” (nr 6/2002) – jednym z motywów, którymi kierowali się ich polscy członkowie, była żądza zemsty za ukraińskie zbrodnie. Dlatego zdarzały się przypadki upokarzania, bicia, a nawet zabijania schwytanych Ukraińców. Polskie IB miały również dokonywać odwetowych pacyfikacji ukraińskich wiosek.
Na przykład dowodzeni przez Sowietów członkowie polskiego batalionu z Nadwórnej 28 sierpnia 1944 roku mieli wziąć udział w spaleniu 300 gospodarstw we wsi Grabowiec. 85 Ukraińców miało zostać zabitych, a kolejnych 70 aresztowanych. Poza tym, jak dowodzi historyk IPN Polacy z batalionów, doskonale znający ludzi i topografię terenu, używani byli do rozpracowywania i niszczenia struktur ukraińskiego podziemia niepodległościowego.
Mieli działać, opierając się na szerokiej sieci tajnych agentów, jaką dysponowały sowieckie służby bezpieczeństwa zarówno wśród polskiej, jak i ukraińskiej społeczności. „Dostrzegając liczne przejawy antypolskiej współpracy Ukraińców z władzami nazistowskimi w latach 1941 – 1944, często zapominamy o antyukraińskiej współpracy części Polaków z władzami sowieckimi w latach 1944 – 1945” – napisał Balbus.
[wyimek]Bez ochrony Istriebitielnych Batalionów polska ludność cywilna zostałaby wyrżnięta do nogi przez UPA! – mówi Bolesław Mieczkowski, były członek tej formacji[/wyimek]
Ukraińcy polskich członków IB traktowali właśnie jako stanowiących poważne zagrożenie sowieckich kolaborantów. „Polacy poszli na bezkrytyczną współpracę i służbę dla NKWD. Dlatego przeciwko nim przyjmujemy te same działania co wcześniej. Należy przeprowadzić zwiad, gdzie i jakie siły wroga są skupione, a następnie je zniszczyć” – pisał w rozkazie jeden z dowódców UPA na Wołyniu „Hryć”.
W efekcie wielu polskich członków Istriebitielnych Batalionów zginęło nie tylko podczas leśnych potyczek z ukraińską partyzantką, ale zostało skrytobójczo zamordowanych. Na przykład Kazimierz Litwin z tarnopolskiej wsi Ihrowica – spacyfikowanej zresztą przez UPA w Wigilię 1944 roku – który został porwany przez nacjonalistów. Młodemu chłopakowi żywcem obcięto głowę za pomocą tępej, ręcznej piły do drewna. Ciało znalazł jego ojciec.
[srodtytul]Żelazna dyscyplina[/srodtytul]
Byli członkowie Istriebitielnych Batalionów zdecydowanie zaprzeczają stawianym im zarzutom. Zapewniają, że w ich oddziałach nie dochodziło do żadnych nadużyć lub że zaczęło do nich dochodzić po wiośnie 1945 roku. Wtedy bowiem rozpoczęły się wysiedlenia Polaków z Galicji Wschodniej do okrojonej komunistycznej Polski i Sowieci zdemobilizowali polskich żołnierzy batalionów.
Mówi Szczepan Siekierka, człowiek, który ściągał nabite na sztachety niemowlęta:
– Czy nigdy nie korciło mnie, żeby nacisnąć spust czy wyrżnąć któregoś z Ukraińców kolbą? Odpowiem szczerze: myślałem o tym wielokrotnie! Zapewniam, że nie byliśmy aniołami. Ludzie o słabym charakterze nie przeżyliby tam długo. Wielu z nas chciało wyrównać rachunki. Mimo to nigdy tego nie zrobiliśmy.
– Dlaczego?
– Po prostu nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Sowieci utrzymywali nasze bataliony w żelaznej dyscyplinie. Tylko czekali na takie wyskoki ze strony Polaków. Cały czas mieli nas na oku. Najmniejsza niesubordynacja oznaczała sąd wojenny, który wydawał zawsze takie same wyroki. Kula w łeb. Raz zaskoczyliśmy upowców w leśnym bunkrze. Było nas 16, a wydłubaliśmy ich spod ziemi około 100. Nawet przez myśl nam nie przyszło, żeby tych ludzi zabić.
– To co z nimi zrobiliście?
– Przekazaliśmy ich Sowietom. Po drodze dwóch próbowało uciec i rzeczywiście zostało zastrzelonych. Reszcie jednak nie spadł włos z głowy. Dotarli bez problemów na posterunek.
– Co z nimi zrobili Sowieci?
– Nie wiem.
[srodtytul]Obławy i konwoje[/srodtytul]
O swojej służbie w Istriebitielnych Batalionach chętnie opowiada Stanisław Drzewiecki ze wspomnianej wyżej, spacyfikowanej przez UPA, miejscowości Ihrowica. Od kwietnia 1944 roku należał do około
30 -osobowego oddziału, którego kwatera znajdowała się w miejscowości Hłuboczek. Również on zapewnia, że walczył jedynie z uzbrojonymi mężczyznami, z którymi stawał do równej walki. Przyznaje jednak, że brał udział w obławach na cywilów.
– Celem jednej z takich akcji było wyłapanie zdrowych kobiet, które następnie były wywożone na roboty przymusowe do kopalń Donbasu. Brano wtedy każdą babę, która się nawinęła. Ukrainki, ale również Polki. Jednak w nocy, gdy pilnowaliśmy ich w wielkiej stodole przy stacji kolejowej, po cichu, pojedynczo wypuszczaliśmy nasze dziewczyny na wolność. Pojechały tylko Ukrainki.
– Jakie jeszcze zadania wykonywaliście?
– Ukraińcy uchylali się od służby wojskowej. Często trzeba więc było pojechać po takiego faceta do wsi. Sprawdzić, czy rzeczywiście jest chory, a jeżeli nie, to pod konwojem doprowadzić do komisji poborowej. Większość naszych akcji była jednak akcjami bojowymi.
– Jak one wyglądały?
– Sowieci mieli wszędzie swoich agentów i gdy tylko gdzieś pojawili się banderowcy, natychmiast o tym wiedzieliśmy. Wsiadaliśmy na furmanki i pędziliśmy do takiej wsi. Pamiętam jedną taką historię. Otoczyliśmy osadę w nocy i rano, gdy zrobiło się widno, wkroczyliśmy do niej ze wszystkich stron. Zobaczyliśmy wisielców na każdym drzewie. Zwisali prosto jak świece. To byli Ukraińcy, którzy nie chcieli dołączyć do nacjonalistów. Dziś Ukraińcy mówią, że również ich społeczność poniosła wielkie straty. Problem tylko w tym, że większość zginęła z rąk rodaków.
[srodtytul]Złamani żołnierze[/srodtytul]
Sprawa Polaków służących w Istriebitielnych Batalionach ma jeszcze jeden nieprzyjemny wątek. Otóż dla niektórych ich członków taktyczne współdziałanie z NKWD zakończyło się współdziałaniem agenturalnym. Dotyczy to szczególnie byłych akowców, czyli ludzi, na których Sowieci mieli haki. Były przypadki, że zostali oni złamani przez swoich nowych zwierzchników i zwerbowani do tajnej współpracy.
Ludzie ci nie tylko współdziałali z Sowietami przy likwidacji podziemia ukraińskiego, ale również szkodzili Polakom. Ich doświadczenie w zwalczaniu leśnej partyzantki i struktur antysowieckiej konspiracji bolszewicy wykorzystali po wojnie już na terenie komunistycznej Polski. Tym razem przeciwko żołnierzom polskich formacji niepodległościowych. Były przypadki, że członkowie batalionów zostali wcieleni do KBW lub przystąpili do MO.
– Słyszałem, że próbowali skłonić naszych do takiej roboty, ale to był całkowity margines. Nie sądzę żeby wielu na to poszło. W każdej społeczności znajdą się czarne owce, które szły z komunistami na współpracę. Nawet wśród księży. To, że ktoś z IB służył później w KBW, nie powinno więc rzutować na wszystkich żołnierzy tych formacji. Na przykład ja, choć służyłem w batalionach, w Polsce nigdy nie miałem nic wspólnego z komunistami. Nigdy nie zapisałem się do partii – mówi Tadeusz Banasiewicz.
Podobnego zdania jest Szczepan Siekierka: – Dwóch chłopaków z moich okolic po zdemobilizowaniu z batalionów zostało wcielonych do LWP. Myśleli, że będą bić Niemców, ale wysłali ich do zwalczania polskiego podziemia gdzieś pod Hrubieszowem. I co? Obaj uciekli do lasu i potem komuniści wlepili im za to po 25 lat więzienia. Przestrzegam więc przed generalizowaniem ocen członków IB. Ludzkie losy układają się w bardzo różny sposób.
Oskarżenia wysuwane wobec batalionów sprawiły, że w 1991 roku członkom tych formacji odebrano uprawnienia kombatanckie. Po pięciu latach, w wyniku działań podjętych przez środowiska byłych żołnierzy AK, Sąd Najwyższy uchylił tę decyzję. W wyroku wyraźnie zaznaczono jednak, że za osoby zasłużone dla walki o Polskę można uznać tylko członków IB z województw: tarnopolskiego, lwowskiego, wołyńskiego i stanisławowskiego.
Czyli tylko z mieszanych polsko-ukraińskich terenów, gdzie polskie bataliony NKWD chroniły ludność cywilną przed UPA. Istriebitielnyje Bataliony, które powstały na północnych terenach Rzeczypospolitej – Białorusi i Wileńszczyźnie – miały bowiem diametralnie inny charakter. Ich głównym celem było niszczenie antysowieckich polskich organizacji niepodległościowych. A w szeregach tych Istriebitielnych Batalionów służyli głównie... Białorusini i Litwini.
[srodtytul]Bolszewicka gra[/srodtytul]
Sowieci, tworząc bataliony, w mistrzowski sposób stosowali zasadę „dziel i rządź”. Antagonizmy pomiędzy narodami podbijanych terenów wykorzystywali do własnych celów. Na przykład w rejonie Gródka Jagiellońskiego NKWD sformowało Istriebitielnyje Bataliony złożone z Ukraińców, które były używane do... wyłapywania „wrogów ludu” w polskich wsiach i osadach.
Ostatecznie tereny, z których pochodzili Polacy służący w batalionach, zostały wcielone do Związku Sowieckiego. Nie pozostały przy Polsce i nie weszły również w skład niepodległej Ukrainy, o czym marzyli ukraińscy nacjonaliści. Oba narody poniosły klęskę. Mimo to o żadnej poważnej współpracy pomiędzy Polakami a Ukraińcami przeciwko wspólnemu wrogowi nie mogło być wówczas mowy.
Jak zgodnie mówią byli żołnierze batalionów: zbyt dużo polskiej krwi zostało przelane. Tym bardziej że nawet w obliczu wkraczającej Armii Czerwonej, gdy los spornych terytoriów był już przesądzony, Ukraińcy nie zaprzestali „oczyszczać ich z Lachów”. To UPA pchnęła Polaków w ramiona Sowietów, co nie zmienia faktu, że ludzie ci – broniąc rodzin w szeregach formacji NKWD – jednocześnie przyczyniali się do sowietyzacji swoich stron rodzinnych. Na tym polegał tragiczny paradoks ich historii.
Z drugiej strony, choć polskie Istriebitielnyje Bataliony były niewątpliwie narzędziem w rękach Sowietów, potrafiły mimo to sprawić im „nieprzyjemną niespodziankę”. Wiadomo, że w jednej z polskich wiosek Istriebitielnyj Batalion wystąpił zbrojnie przeciwko regularnemu oddziałowi NKWD rabującemu ludność cywilną. Według historyków takich przypadków było więcej. ?
[i]Wszyscy występujący w tekście rozmówcy
– byli członkowie Istriebitielnych Batalionów
– podczas służby w tych formacjach byli nastolatkami.[/i]
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Rzeczpospolita
– Był pan członkiem AK?
– Byłem. Zaprzysiężono mnie w styczniu 1944 roku.
Gdy wokół hulają polityczne emocje związane z pierwszą rocznicą powołania rządu, z głośników w supermarketach sączą się już bożonarodzeniowe przeboje, a my w popłochu robimy ostatnie zakupy, warto pozwolić sobie na moment adwentowego zatrzymania. A nie ma lepszej drogi, by to zrobić, niż dobra lektura.
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej” Grażyny Bastek jest publikacją unikatową. Daje wiedzę i poczucie, że warto ją zgłębiać.
Dzięki „The Great Circle” słynny archeolog dostał nowe życie.
W debiucie reżyserskim Malcolma Washingtona, syna aktora Denzela, stare pianino jest jak kapsuła czasu.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Jeszcze zima się dobrze nie zaczęła, a w Szczecinie już druga „Odwilż”.
Wszyscy już się przyzwyczailiśmy, że fatalnie długi jest czas oczekiwania na rozpatrzenie skargi kasacyjnej od wyroku WSA w sprawach podatkowych zwykłych obywateli, bo to prawie 3 lata(!). Taka sytuacja – gdy skarga podatnika finalnie okaże się zasadna, co nie jest zjawiskiem rzadkim - jest nie tylko krzywdząca dla obywateli ale również generująca zbędne koszty po stronie budżetu. Można odnieść wrażenie, że państwo z jakąś dziwną premedytacją nie pilnuje wpłacanych przez wszystkich obywateli podatków, bo przecież w budżecie innych pieniędzy nie ma.
Na łamach Rzeczpospolitej 6 listopada nawoływałem, aby kompetencje nadzoru sztucznej inteligencji (SI) oddać Prezesowi Urzędu Ochrony Danych Osobowych (PUODO). 20 listopada ukazał się tekst polemiczny, autorstwa mecenasa Przemysława Sotowskiego, w którym Pan Mecenas powołuje kilkanaście tez na granicy dezinformacji, bez uzasadnienia, oprócz „oczywistej oczywistości”. Tak jakby autor był bardziej politykiem niż prawnikiem. Niech mottem mojej repliki będzie to, co 12 sierpnia 1986 roku powiedział Ronald Reagan “Dziewięć najbardziej przerażających słów w języku angielskim to „Jestem z rządu i jestem tu, aby pomóc”
W dniu 4 grudnia 2024 r. na łamach dziennika "Rzeczpospolita" ukazała się publikacja „Sankcja kredytu darmowego – czy narracja parakancelarii jest zasadna?” autorstwa mecenasa Wojciecha Wandzela, przedstawiająca tezy i argumenty mające przemawiać za możliwością skredytowania kosztów kredytu i pobierania od tego odsetek, które w ocenie autora publikacji są pewnym wyjściem naprzeciw konsumentom, którzy chcą pozyskać kredyt.
Rafał Trzaskowski zachwycił swoich sympatyków rozmową po francusku z Emmanuelem Macronem. Jednak w kontekście kampanii, która miała odczarować jego elitarny wizerunek, pojawia się pytanie, czy to nie oddala go od przeciętnego wyborcy.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas