Klatka po klatce

Piotr Dumała wziął od swoich mistrzów przede wszystkim przeświadczenie, że animacja to niekoniecznie Kaczor Donald albo Bolek i Lolek. Że za pomocą tej techniki można mówić rzeczy ważne

Aktualizacja: 02.03.2010 09:22 Publikacja: 27.02.2010 14:00

Klatka po klatce

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Czy jest pan człowiekiem cierpliwym? – pytam Piotra Dumałę.

– Kiedy pracuję – bardzo. Potrafię robić coś naprawdę długo, nie czekając na efekt. Mogę na przykład przez cały dzień zbierać wiśnie w sadzie i nie zjeść ani jednej. Ale emocjonalnie potrafię być cholerykiem, prawie niepanującym nad emocjami. Są sytuacje międzyludzkie, które doprowadzają mnie do stanu wrzenia – mówi.

Dumała jest jednym z najwybitniejszych twórców polskiej animacji, następcą Jana Lenicy i Waleriana Borowczyka, uczniem Daniela Szczechury. Wziął od nich przede wszystkim przeświadczenie, że animacja to niekoniecznie Kaczor Donald albo Bolek i Lolek. Że za pomocą tej techniki można mówić rzeczy ważne. Zawsze je mówił – w surrealistycznych, groteskowych bajkach, w których człowiek okazuje się groźną bestią („Lykantropia”) albo dziecko zjada w lesie wilka („Czarny Kapturek”), w studium klaustrofobii „Ściany” odczytywanym przez niektórych widzów jako kino polityczne, antypeerelowskie. A także w adaptacjach prozy Dostojewskiego – „Łagodnej” czy „Zbrodni i karze”, wreszcie w „Kafce” – filmie opartym na dziennikach pisarza.

[srodtytul]Miasto napiętnowane[/srodtytul]

Teraz na ekrany wchodzi „Las” – pierwsza aktorska fabuła Piotra Dumały. Czarno-biały traktat o odchodzeniu, śmierci, poświęceniu, o relacji ojciec – syn. Wielkie kino dla niewielkiej widowni.

– Od dawna myślałem o zrobieniu filmu aktorskiego – mówi reżyser. – Jeszcze w Se-Ma-Forze w połowie lat 90. napisałem scenariusz surrealistycznego obrazu, ale nie zrealizowałem go. Tekst nie spodobał się redaktorom studia. Ja zresztą chyba też nie byłem jeszcze gotowy. „Lasem” zamknąłem jakiś etap mojego życia. Potrzebowałem się rozliczyć z minionego czasu, pożegnać z młodością... Może też z moim domem na Woli.

Ten dom stał w miejscu bardzo szczególnym. Przed I wojną znajdowało się ono 100 metrów za rogatkami. Gdy miasto zaczęło się rozszerzać, wyrosły tam domy z czynszowymi mieszkaniami, ale również stolarnie, wozownie, warsztaty. Kamienica, w której zamieszkali rodzice Piotra, została zbudowana tuż przed wybuchem wojny, w 1939 roku. Po powstaniu warszawskim oddziały niemieckie przeszły przez Wolę, zabijając mieszkańców. Pozostał tylko ten jeden budynek.

– Do dzisiaj Wola utkana jest kamieniami: „Tu zostało rozstrzelanych 200 – 300 – 600 Polaków” – mówi Dumała. – Podwórko mojego domu było jednym z miejsc masowych egzekucji. Już jako dziecko miałem poczucie, że to miejsce jest naznaczone, napiętnowane. Co oczywiście nie przeszkadzało mi cieszyć się życiem.

Z dzieciństwa Piotr (rocznik 1956) pamięta mnóstwo ruin. Odbudowane Śródmieście tętniło już normalnym życiem, ale na Woli ciągle były powypalane, zniszczone kamienice. Jeszcze pod koniec lat 60. kręcono tu „Kolumbów”.

– Mieszkanie w domu na Wolskiej wyremontował mój ojciec – opowiada reżyser. – Ale potem dokwaterowano nam ludzi. W efekcie mieszkaliśmy z ojcem, mamą i dziadkiem w jednym małym pokoju. W tej ciasnocie spędziłem całe dzieciństwo. Paliło się węglem, nie było ciepłej wody ani gazu.

Z wczesnej młodości pamięta też Piotr warsztaty, stolarnie, lakiernie, złomownie. Zaczęły się odradzać zaraz po wojnie. Były wszędzie: wzdłuż ulicy Towarowej, od Wolskiej i Chłodnej aż do Dworca Głównego, do pl. Zawiszy. – To był mój świat – wspomina. – Mieszkały w nim często typy spod ciemnej gwiazdy. W naszym domu mieściła się kawiarnia Kolorowa, a naprzeciwko knajpa Pekin, gdzie można było wejść na setę i golonkę. W tych dwóch lokalach zbierał się kwiat wolskiej przestępczości. Prawie codziennie widziałem w dzieciństwie bijatyki i krew na trotuarze.

W podwórku, a potem nieopodal, na Chłodnej, mieścił się też warsztat tokarsko-ślusarski ojca. – Ojciec był klasycznym przedwojennym majstrem, miał też na koncie wiele wynalazków. Zgłaszał je do Urzędu Patentowego; do dzisiaj mam jego dyplomy: opatentowywał różne rzeczy, np. nowy typ silnika 3-suwowego na wzór silnika Wankla, ale jednocześnie własnego pomysłu maszynkę do obierania jarzyn, temperówkę, klakson rowerowy. Niemal codziennie miał jakiś nowy pomysł, siedział zamyślony i rozrysowywał projekty na kratkowanym papierze.

[srodtytul]Odnaleźć siebie w szkicowniku[/srodtytul]

Stary mistrz, który warsztat przejął po ojcu, widział syna w zawodzie tokarza. Czuł się zawiedziony, gdy Piotr poszedł do liceum plastycznego, a potem zdał na ASP. – Nie bardzo wiedział, po co komu artysta – przyznaje Dumała. – Bał się, że będę klepał biedę.

Ale Piotr odziedziczył talent i zainteresowania po wuju budowniczym, świetnym akwareliście.

– Podobało mi się życie z wyobraźnią – mówi. – Nie godziłem się z tym światem krwi na chodniku.

Na ASP wybrał konserwację zabytków kamiennych. – Nauczyciele z liceum plastycznego mówili, że za słabo rysuję i o grafice nie ma mowy. Ale właśnie na konserwacji odkryłem nowy świat. Studiowałem chemię, geologię, mikrobiologię. Uczyłem się usuwania warstw przemalowań czy brudu, żeby dotrzeć do oryginału albo go odtworzyć. To była praca wymagająca cierpliwości i spokoju, odsłanianie tajemnicy.

Marzył o animacji. Od najmłodszych lat wymyślał rozmaite historie. Przez cały okres liceum i studiów pisał: wiersze, powieści, opowiadania, dramaty na śmiesznie i na poważnie. Rysunek był wizualizacją tego pisania. Rozumiał, że animacja może być adresowana również do dorosłych, że można się w niej wadzić ze światem. Pierwszy film „Przemiana” zrobił jeszcze w klasie maturalnej. Na ASP zaczął chodzić na zajęcia prowadzone na Wydziale Grafiki przez Daniela Szczechurę.

– Profesor najpierw nie chciał mnie wpuścić do swojej pracowni – wspomina. – Ale potem to on dał mi najlepszą wskazówkę w zawodowym życiu. Próbowałem wtedy naśladować różne style plastyczne, robiłem coś w rodzaju wycinanki ludowej albo rysunek realistyczny oparty na wewnętrznej konstrukcji geometrycznej. Zaniosłem Szczechurze projekty do etiudy, a on uznał, że wszystkie są do kitu. I wtedy przez przypadek zobaczył mój szkicownik, w którym czasem sobie bazgrałem. Dość realistycznie, trochę niemodnie. Spytał: „Dlaczego pan tak nie rysuje, tylko przynosi mi jakieś wycinanki?”. Zrozumiałem. Kazał mi być sobą.

Na koniec zajęć z rysunku na Wydziale Konserwacji Dumała przygotował komiks według „Zbrodni i kary”, który został bardzo wysoko oceniony. To był już wpływ Szczechury. – On nie był nauczycielem plastyki, lecz filmowcem. Człowiekiem, który rozumiał kino, czuł jego język i rozumiał rolę obrazu w filmie animowanym.

Po studiach Szczechura wprowadził Dumałę do Se-Ma-Fora. Z budżetu własnego filmu wykroił pieniądze na jego debiut. Dumała nakręcił pięciominutowy film w dwa tygodnie. – Do tej pory nie wiem, jak udało mi się go tak szybko zrobić – śmieje się. Ale przecież wciągnęło go. Dalej już poszło.

[srodtytul]Różaniec sekund[/srodtytul]

W 1985 roku Piotr Dumała pokazał „Łagodną”. – Chciałem zrobić animowany dramat psychologiczny – mówi. – Myślałem nawet o „Zbrodni i karze” Dostojewskiego, ale jeszcze nie czułem się na siłach. A „Łagodna” wydawała mi się idealna na początek.

Stworzył przejmujące studium miłości, zazdrości, obcości, wykorzystując nową, przez siebie wymyśloną, technikę wydrapywania obrazów na płytach gipsowych.

– Ona rodziła się stopniowo. W animacji wszystkie techniki są trudne. Nawet to osławione 3D. A ja nie czułem się specjalnie ani plastykiem, ani animatorem. Byłem raczej wizjonerem filmowym, który chciał wizualizować literackie pomysły.

Dumała utrzymał obraz w podkreślających smutek ciemnych brązach, ugrach, bieli i czerwieni, dodał muzykę Zygmunta Koniecznego. W filmie ważną rolę odegrał powracający później w jego twórczości motyw: zegar – czasem chodzący do tyłu, zegar jako narrator, jako demiurg, który cofa czas lub przyspiesza, który towarzyszy bohaterom. Czas – obok miłości, samotności, wreszcie śmierci – przewija się przez jego filmy.

– Mam poczucie, że z jednej strony czas nie istnieje, jest czymś zmyślonym, a z drugiej to on porządkuje nasze postrzeganie świata – mówi artysta. – Czas pomaga zrozumieć nasze istnienie, jego początek i koniec. W fabule on ma wymiar rzeczywisty, taśma leci, nie zastanawiasz się nad tym. W animacji można go pokazać wręcz wizualnie. Animacja jest różańcem, który klatka po klatce przepuszczasz przez palce, przez umysł. Myślisz kategoriami klatki filmowej. Ciągle masz to kretyńskie poczucie, że pracujesz od rana do wieczora, cały dzień, i wyrobiłeś sekundę czy półtorej.

W 1991 roku powstał „Franz Kafka” – 16-minutowa opowieść o autorze „Procesu”, „Zamku”, „Ameryki”. Dziewięć lat później – „Zbrodnia i kara”. Pracował nad nią ponad trzy lata.

– To mi się mogło przydarzyć raz w życiu – mówi. – Nie warto się tyle lat męczyć dla półgodzinnego filmu. Może zresztą tak mówię, bo „Zbrodnia i kara” nie spełniła moich oczekiwań. Popełniłem przy niej błąd. Wydawało mi się, że wystarczy sam pomysł: duża powieść Dostojewskiego animowana. A to za mało. Położyłem scenariusz. Szkoda, bo byłem u szczytu formy w swojej technice gipsu. Dzisiaj myślę, że ten film mógł być wybitny, gdybym był wtedy mądrzejszy.

„Zbrodnia i kara” znalazła się na tzw. krótkiej liście oscarowej, wśród dziesięciu najlepszych animacji z całego świata. Ale Piotr Dumała jest szalenie krytyczny wobec własnej twórczości.

– Lubię moje filmy bardziej lub mniej, ale żaden nie wydaje mi się idealny. Najwyżej cenię „Kafkę”. „Łagodna” jest w porządku. Mogłaby być lepiej zrobiona technicznie, ale jest w niej pewna emocja, której zabrakło w „Zbrodni i karze”. „Kafkę” i „Łagodną” przygotowywałem z miłością, w ogóle nie licząc się z czasem. Przy „Zbrodni i karze” zacząłem patrzeć na zegarek. To był film graniczny, który obudził mnie ze snu.

Myślał o rzuceniu animacji. Przez dziewięć lat nie zrobił żadnego filmu. Poczuł, że musi spróbować sił w kinie aktorskim. Na pierwszy ogień poszedł właśnie „Las”. – Ojciec umarł dziesięć lat temu. Ze starości. Powoli gasł, znikał. Opowiedziałem o odchodzeniu. O doświadczeniu, przez które trzeba przejść. Śmierć, rozpacz, żałoba są częścią świata, w którym uczestniczymy. Nie epatuję w tym filmie dramatem i cierpieniem. Życie jest jak książka: czytamy jej ostatnią stronę i ze smutkiem musimy ją zamknąć.

„Las” ma powolny rytm, kamera długo pokazuje codzienne mycie coraz bardziej niedołężnego, umierającego człowieka. Potem pustkę, jaka po nim zostaje.

– Hitchcock powiedział, że film to życie, z którego wycięto chwile nudy – żartuje reżyser. – Mój film to życie, z którego wycięto wszystko co ciekawe, zostawiając tylko nudę. Ale nuda ma swoją siłę. Kino posługuje się przyspieszeniem, stosuje skróty. Ktoś wsiada do pociągu, a w następnej scenie już z niego wysiada. Ja zrobiłem film o tym, jak jedzie i jedzie, i nic się nie dzieje. Czy to jest filmowe? To jest tak jak z medytacją. Człowiek siedzi i myśli, że coś ma się stać, a tu nic się nie dzieje. Aż wreszcie to nic zaczyna być czymś. „Las” zmusza widza do pewnego rodzaju medytacji. To jest trwanie w czasie rzeczywistym. Bezwiednie zaprzeczyłem filmowym schematom i pozwoliłem, by „Las” opowiadał się sam.

Przyznaje, że jego pierwsza fabuła aktorska swój ascetyzm zawdzięcza doświadczeniu wieloletniej pracy przy animacji. – Tam każda sekwencja ruchu kosztuje dziesiątki godzin. Dlatego wszystko upraszczam, redukuję. Człowiek siedzi i mruga oczami. Jak poruszy ręką, będzie mnie to kosztowało więcej czasu niż drgnienie palca. Animacja nauczyła mnie kondensacji ruchu, by ukazać maksymalny wyraz. Przeniosłem to do fabuły.

Z filmem aktorskim wiązał nadzieje, że wreszcie dotrze do szerszej publiczności. Tymczasem „Las” jest trudniejszy w odbiorze niż jego animacje. – Wcześniej byłem przyzwyczajony do pochwał. A „Las” podzielił widzów. Okazał się bardzo hermetyczny, to dla mnie przykre. Zawsze wiedziałem, że fabuła aktorska wymaga dobrze zawiązanej akcji, ale świadomie z niej zrezygnowałem. Miałem nadzieję, że mój film będzie się bronił samym obrazem. Trudno znaleźć widzów, którym to wystarcza. Podałem jakby danie bez przypraw. Film instant. Jak wsypiemy go do gorącej wody, to będziemy mieli zupę. Jak do zimnej, wszystko opadnie na dno i nic z tego nie wyjdzie. Niektórzy widzowie są wkurzeni: „Panu Dumale wydawało się, że będzie Bergmanem czy Tarkowskim! A to jest po prostu nudne”. Ale pojawiają się też inne głosy. Tych ludzi poszukiwałem, wierzyłem, że istnieją, a film miał ich odszukać.

[srodtytul]Koniec z dokładnością[/srodtytul]

Po „Lesie” Piotr Dumała zdecydował się wrócić do animacji. – Teraz już nie muszę tworzyć iluzji rzeczywistości. Zostałem wyręczony przez 3D. Mogę się animacją bawić, robić filmy montażowe, muzyczne, abstrakcyjne, eksperymentować.

Jest w trakcie prac nad serialem „Doktor Charakter przedstawia” – to rodzaj komediowego talk-show, jego pierwsza animacja dialogowa. Ale część ambicji przeniósł też do fabuły. Już pracuje nad następną. – To obraz współczesny, ale nawiązujący do moich ulubionych wątków kina dawnego, np. z Fernandelem. Taka pozornie ciepła komedia, w której jednak czasem powieje chłodem, śmiercią, mroczną zagadką. Z dużą liczbą aktorów i dialogów, szybką akcją. Nie będę już męczył widza naturalnym czasem. Roboczy tytuł to „Ederly” – nieistniejące słowo, które mi się wiele lat temu przyśniło.

„Ederly” to także tytuł jego niedokończonej powieści, bo Piotr Dumała stale pisze. Wydał zbiór opowiadań „Gra w żyletki”. Robił też scenografię do filmów, m.in. swojego przyjaciela Jerzego Łukaszewicza, czołówki programów telewizyjnych (w tym słynny początek „Miliarda w rozumie”). Wykładał na Wydziale Animacji w szwedzkiej akademii Konstfack i na amerykańskim Uniwersytecie Harvarda, dziś prowadzi zajęcia w łódzkiej PWSFTViT.

– Myślę, że animacja poleciała ostatnio w stronę, gdzie mnie nie ma – mówi. – Technologia zdeterminowała i tematykę, i obraz. Dlatego nie ciągnie mnie technika 3D. Ale używam komputera jak nożyczek, trochę przyspiesza mi to pracę, trochę też uprymitywnia obraz filmu, co mnie bawi. Czasem nawet decyduję się, by zostawić jakiś błąd. Bo w animacji zawsze objawiała się moja upierdliwa potrzeba dokładności. To mnie niemal zabiło, zacząłem być tak pedantyczny, że nie mogłem się już posuwać do przodu. Teraz uczę się cieszyć dekonstrukcją.

Mówi, że zmienił się jego stosunek do życia. – Kiedyś się z animacją utożsamiałem stuprocentowo. Mogłem spędzić kilka lat, nie wychodząc z piwnicy w studiu filmowym. Nie było mi szkoda tracić miesięcy dla kilku minut filmu. A teraz mi szkoda.

Ma 53 lata. I niespełna czteroletnią córeczkę.

– Ja się urodziłem, kiedy ojciec miał 46 lat. Olenka pojawiła się, gdy skończyłem pięćdziesiątkę. Czuję, że zaczynam wszystko od nowa. Jestem niewyspany, mam mniej czasu dla siebie. Olena przemeblowała mój świat. Dała mi drugie życie. Faceci w moim wieku mają 30-letnich synów, mogą pobawić się z wnukiem, ale są już wolni. A moje rodzicielstwo dopiero się zaczyna. Więc patrzę na świat z innej perspektywy.

Kiedy pytam Piotra Dumałę o zawodowe marzenia, odpowiada: – Chciałbym zrobić kultowy serial, tęsknię za tym, żeby znaleźć swoją grupę widzów, których potrafię rozbawić, którzy chcieliby moje filmy oglądać i czekać na następne. Wierzę więc w „Doktora Charaktera”. Może też w powrót „Czarnego Kapturka”.

A prywatnie? – Za wcześnie nie wysiąść. Jeszcze w tym życiu pobyć. Tyle mam do zrobienia.

Czy jest pan człowiekiem cierpliwym? – pytam Piotra Dumałę.

– Kiedy pracuję – bardzo. Potrafię robić coś naprawdę długo, nie czekając na efekt. Mogę na przykład przez cały dzień zbierać wiśnie w sadzie i nie zjeść ani jednej. Ale emocjonalnie potrafię być cholerykiem, prawie niepanującym nad emocjami. Są sytuacje międzyludzkie, które doprowadzają mnie do stanu wrzenia – mówi.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy