„Las” ma powolny rytm, kamera długo pokazuje codzienne mycie coraz bardziej niedołężnego, umierającego człowieka. Potem pustkę, jaka po nim zostaje.
– Hitchcock powiedział, że film to życie, z którego wycięto chwile nudy – żartuje reżyser. – Mój film to życie, z którego wycięto wszystko co ciekawe, zostawiając tylko nudę. Ale nuda ma swoją siłę. Kino posługuje się przyspieszeniem, stosuje skróty. Ktoś wsiada do pociągu, a w następnej scenie już z niego wysiada. Ja zrobiłem film o tym, jak jedzie i jedzie, i nic się nie dzieje. Czy to jest filmowe? To jest tak jak z medytacją. Człowiek siedzi i myśli, że coś ma się stać, a tu nic się nie dzieje. Aż wreszcie to nic zaczyna być czymś. „Las” zmusza widza do pewnego rodzaju medytacji. To jest trwanie w czasie rzeczywistym. Bezwiednie zaprzeczyłem filmowym schematom i pozwoliłem, by „Las” opowiadał się sam.
Przyznaje, że jego pierwsza fabuła aktorska swój ascetyzm zawdzięcza doświadczeniu wieloletniej pracy przy animacji. – Tam każda sekwencja ruchu kosztuje dziesiątki godzin. Dlatego wszystko upraszczam, redukuję. Człowiek siedzi i mruga oczami. Jak poruszy ręką, będzie mnie to kosztowało więcej czasu niż drgnienie palca. Animacja nauczyła mnie kondensacji ruchu, by ukazać maksymalny wyraz. Przeniosłem to do fabuły.
Z filmem aktorskim wiązał nadzieje, że wreszcie dotrze do szerszej publiczności. Tymczasem „Las” jest trudniejszy w odbiorze niż jego animacje. – Wcześniej byłem przyzwyczajony do pochwał. A „Las” podzielił widzów. Okazał się bardzo hermetyczny, to dla mnie przykre. Zawsze wiedziałem, że fabuła aktorska wymaga dobrze zawiązanej akcji, ale świadomie z niej zrezygnowałem. Miałem nadzieję, że mój film będzie się bronił samym obrazem. Trudno znaleźć widzów, którym to wystarcza. Podałem jakby danie bez przypraw. Film instant. Jak wsypiemy go do gorącej wody, to będziemy mieli zupę. Jak do zimnej, wszystko opadnie na dno i nic z tego nie wyjdzie. Niektórzy widzowie są wkurzeni: „Panu Dumale wydawało się, że będzie Bergmanem czy Tarkowskim! A to jest po prostu nudne”. Ale pojawiają się też inne głosy. Tych ludzi poszukiwałem, wierzyłem, że istnieją, a film miał ich odszukać.
[srodtytul]Koniec z dokładnością[/srodtytul]
Po „Lesie” Piotr Dumała zdecydował się wrócić do animacji. – Teraz już nie muszę tworzyć iluzji rzeczywistości. Zostałem wyręczony przez 3D. Mogę się animacją bawić, robić filmy montażowe, muzyczne, abstrakcyjne, eksperymentować.
Jest w trakcie prac nad serialem „Doktor Charakter przedstawia” – to rodzaj komediowego talk-show, jego pierwsza animacja dialogowa. Ale część ambicji przeniósł też do fabuły. Już pracuje nad następną. – To obraz współczesny, ale nawiązujący do moich ulubionych wątków kina dawnego, np. z Fernandelem. Taka pozornie ciepła komedia, w której jednak czasem powieje chłodem, śmiercią, mroczną zagadką. Z dużą liczbą aktorów i dialogów, szybką akcją. Nie będę już męczył widza naturalnym czasem. Roboczy tytuł to „Ederly” – nieistniejące słowo, które mi się wiele lat temu przyśniło.
„Ederly” to także tytuł jego niedokończonej powieści, bo Piotr Dumała stale pisze. Wydał zbiór opowiadań „Gra w żyletki”. Robił też scenografię do filmów, m.in. swojego przyjaciela Jerzego Łukaszewicza, czołówki programów telewizyjnych (w tym słynny początek „Miliarda w rozumie”). Wykładał na Wydziale Animacji w szwedzkiej akademii Konstfack i na amerykańskim Uniwersytecie Harvarda, dziś prowadzi zajęcia w łódzkiej PWSFTViT.
– Myślę, że animacja poleciała ostatnio w stronę, gdzie mnie nie ma – mówi. – Technologia zdeterminowała i tematykę, i obraz. Dlatego nie ciągnie mnie technika 3D. Ale używam komputera jak nożyczek, trochę przyspiesza mi to pracę, trochę też uprymitywnia obraz filmu, co mnie bawi. Czasem nawet decyduję się, by zostawić jakiś błąd. Bo w animacji zawsze objawiała się moja upierdliwa potrzeba dokładności. To mnie niemal zabiło, zacząłem być tak pedantyczny, że nie mogłem się już posuwać do przodu. Teraz uczę się cieszyć dekonstrukcją.
Mówi, że zmienił się jego stosunek do życia. – Kiedyś się z animacją utożsamiałem stuprocentowo. Mogłem spędzić kilka lat, nie wychodząc z piwnicy w studiu filmowym. Nie było mi szkoda tracić miesięcy dla kilku minut filmu. A teraz mi szkoda.
Ma 53 lata. I niespełna czteroletnią córeczkę.
– Ja się urodziłem, kiedy ojciec miał 46 lat. Olenka pojawiła się, gdy skończyłem pięćdziesiątkę. Czuję, że zaczynam wszystko od nowa. Jestem niewyspany, mam mniej czasu dla siebie. Olena przemeblowała mój świat. Dała mi drugie życie. Faceci w moim wieku mają 30-letnich synów, mogą pobawić się z wnukiem, ale są już wolni. A moje rodzicielstwo dopiero się zaczyna. Więc patrzę na świat z innej perspektywy.
Kiedy pytam Piotra Dumałę o zawodowe marzenia, odpowiada: – Chciałbym zrobić kultowy serial, tęsknię za tym, żeby znaleźć swoją grupę widzów, których potrafię rozbawić, którzy chcieliby moje filmy oglądać i czekać na następne. Wierzę więc w „Doktora Charaktera”. Może też w powrót „Czarnego Kapturka”.
A prywatnie? – Za wcześnie nie wysiąść. Jeszcze w tym życiu pobyć. Tyle mam do zrobienia.