W pędzącej do sukcesu Ameryce Lebowski proponował luz. Pokazywał, że daje się żyć bez wielkich ambicji i bez wielkiego wysiłku. Umówić się czasem z kumplami albo pić wódkę z mlekiem, leżąc na kanapie. Kilka lat po premierze, w Louisville w stanie Kentucky odbył się pierwszy Lebowski Fest. Potem podobne imprezy zaczęły się mnożyć jak grzyby po deszczu. Dotarły też do wielkich metropolii – Nowego Jorku, Bostonu. O Lebowskim zaczęły powstawać książki i dysertacje naukowe.
A Bridges poszedł dalej. W pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku nie przemęczał się. Grał w jednym, dwóch filmach rocznie, czasem robiąc sobie wielomiesięczne przerwy. Najciekawszą rolę stworzył chyba w „Drzwiach w podłodze”, wcielając się w nowojorskiego autora książek dla dzieci, który musi odbudować swoje życie i relacje z żoną po rodzinnej tragedii – stracie dwóch synów.
Życie Bridgesa przyspieszyło niedawno. Ostatni rok, poza „Szalonym sercem” przyniósł mu trzy inne obrazy, m.in. wchodzącego 7 maja na polskie ekrany „Człowieka, który gapił się na kozy”, gdzie aktor gra założyciela specjalnego oddziału wojskowego złożonego z żołnierzy o paranormalnych właściwościach. Pod koniec roku ma się odbyć premiera kontynuacji hitu z lat 80. — „Tron”, a Bridges kręci już następny film z Coenami „The Grit”.
[srodtytul]Jedna zamiast wszystkich[/srodtytul]
Oprócz aktorstwa Jeff Bridges ma inne pasje. Jego rysunki pojawiły się w kilku filmach, m.in. „K-PAX” i w „Drzwiach w podłodze”. Także jego strona internetowa jest może trudna w użytkowaniu, ale bardzo oryginalna, bo cała rysowana i pisana ręcznym pismem właściciela. Inna pasja to gra na gitarze. Bridges, podobnie jak Bruce Willis i kilku innych hollywoodzkich gwiazdorów, występuje czasem dla przyjemności na scenie albo gra z przyjaciółmi w klubach. W 2000 roku wydał album „Be Here Soon”. W wolnych chwilach aktor uwielbia surfować. Pójść na spacer, zjeść dobrą kolację z żoną.
– Nie chciałbym stracić swojej prywatności, być na widoku wszystkich jak Jolie i Pitt – mówi.
I chyba nie ma w tym stwierdzeniu kokieterii. Bridges to zaprzeczenie hollywoodzkiej gwiazdy. Nie bywa w modnych klubach, nie pije, nawet palenie trawki rzucił po „Big Lebowskim”. Na co dzień jest przykładnym mężem i ojcem. Odbierając Oscara, dziękował ze sceny swojej żonie Susan Gerston, z którą jest od 33 lat. Poznali się w 1975 roku. Pracowała na farmie, na której kręcono zdjęcia do „Rancho Deluxe”. Była studentką i dorabiała jako kelnerka. Trzy lata później byli małżeństwem.
– To była miłość od pierwszego wejrzenia. Zobaczyłem ją i stało się. Zaprosiłem ją na randkę. „Przyjechałeś z Hollywood i myślisz, że możesz mieć wszystkie miejscowe dziewczyny” – powiedziała. I odmówiła. Ale łaziłem za nią tak długo, aż się zgodziła. Byłem szaleńczo zakochany, zamieszkaliśmy razem w Malibu. Ale ja ciężko podejmuję decyzje, więc długo się nie oświadczałem. Kiedy to wreszcie zrobiłem, kamień spadł mi z serca. To najlepsze, co mogło mi się w życiu przytrafić. W czasie pierwszej randki ktoś zrobił nam zdjęcie. Noszę je zawsze przy sobie w portfelu jak relikwię.
Susan nigdy nie należała do tych żon, które jeżdżą za mężami na plan każdego filmu. – Nie lubi tego – przyznaje Bridges. – Poza tym grając, jestem potwornie skupiony i nie chcę, żeby ktoś mi przeszkadzał. Ale nie zaszedłbym tu, gdzie jestem, gdyby nie było jej przy mnie.
Mają trzy córki, już dziś dorosłe. – Pamiętałem, jak sam trafiłem przed kamerę, więc ja nie chciałem swoich dzieci w żaden sposób ukierunkowywać czy namawiać na zawody związane z show-biznesem. To ich wybór, ich życie. No i żadna z moich córek nie została aktorką. Czasem myślę: „Cholera, szkoda, takie fajne życie!”.