Nastolatek w dżinsach naciągniętych zaledwie do połowy uda, pokazujący wszystkim dookoła, że ma bokserki w niebieską kratkę lub różowe serduszka – taki obrazek można oczywiście zobaczyć nie tylko na ulicach Stanów Zjednoczonych. Na całym świecie dorośli lamentują, gdy widzą u swoich pociech rozporek na wysokości kolan. W Ameryce opuszczonym spodniom wypowiedziano jednak właśnie wojnę.
– Wydaje się, że moda na zwisające spodnie ogarnęła miasto i cały kraj – zauważył Eric Adams, czarnoskóry senator stanu Nowy Jork. Demokratyczny polityk przekonuje, że trzeba powstrzymać ten trend, ponieważ przez niego cała społeczność wygląda jak banda klownów. „Podciągnij spodnie, popraw swój image” – apeluje więc do młodzieży, głównie czarnej. Swoje hasło umieścił też na kilku billboardach na Brooklynie. „Patrolowałem kiedyś całe miasto… Pierwszym sygnałem, że młody człowiek wpadł w tarapaty, był sposób, w jaki był ubrany” – przekonywał „New York Daily News” Adams, niegdyś kapitan nowojorskiej policji.
[srodtytul]Kasa musi ważyć[/srodtytul]
Pojechałem więc na Brooklyn, by znaleźć tych, którzy nosząc opuszczone spodnie, sprawiają, że ich czarni bracia wyglądają jak banda klownów, i zapytać, czy inicjatywa czarnoskórego polityka przekona ich do zakupu spodni, w których wreszcie będą wyglądali jak porządni ludzie.
Zadanie przynajmniej teoretycznie banalne, ponieważ najludniejsza dzielnica Wielkiego Jabłka liczy prawie trzy miliony mieszkańców – o ponad milion więcej niż cała Warszawa. Oczywiście tłum turystów i rodowitych nowojorczyków stłoczonych na kładce dla pieszych na moście Brooklyńskim nie różni się zbytnio od spacerujących po ekskluzywnej Piątej Alei. Pojechałem więc w okolice Bedford-Stuyvesant. Dzielnica nazywana w skrócie Bed-Stuy od dziesięcioleci jest we władaniu Afroamerykanów i – od jakiegoś czasu – Latynosów. Czarne rodziny masowo przeprowadzały się tu w latach 30. ubiegłego wieku, opuszczając zatłoczony Harlem. Okolice Bed-Stuy stały się zaś centrum kulturalnego życia czarnoskórej społeczności. To właśnie stąd pochodzą tacy raperzy, jak Jay-Z, Talib Kweli, Mos Def czy GZA ze słynnego Wu-Tang Clan.
Nic więc dziwnego, że gdy wyszedłem z zapyziałej stacji metra przy Fulton Street, przez chwilę czułem się, jakbym wylądował na planie teledysku Taliba Kweli. Czarne latarnie uliczne wyglądają, jakby pamiętały jeszcze czasy drugiej wojny światowej. Wzdłuż ulicy kilkudziesięcioletnie niskie, czerwone bloki ze zwisającymi od frontu schodami przeciwpożarowymi i wentylatorami w oknach. Na parterze sklepy, salony fryzjerskie, pizzerie i fajne kawiarenki. Szwendając się po okolicach Bed-Stuy, mijałem przyczepy z hot-dogami i młodych artystów próbujący sprzedać swoją debiutancką płytę. – No, zgadnij za ile? I tak nie uwierzysz. Tylko pięć dolarów – przekonywał debiutujący artysta R&B.