– Jeden z nich wyjął listę i zaczął odczytywać: „Wysocki Ludwik, który to?”. Tata odpowiedział, że to on, potem była jeszcze Wysocka Kazimiera (starsza siostra), młodsza Wysocka Aniela i zabrano jeszcze narzeczonego siostry. Od tego momentu rozpoczął się czas szalenie trudny – opowiada ksiądz prałat Stanisław Wysocki z Suwałk. – Mój ojciec miał przygotowane takie drewno na budowę i jak były jakieś łapanki, to się chował w to drewno. Tym razem był chory, więc położył się do łóżka, no i przyszli i z łóżka go zabrali – mówi Edward Janik z Augustowa. – Zabrali tatę i jego dwóch braci, trzech synów babci w jednym dniu zabrali. We wsi moją babcię nazywali żelazna babka, dlatego że miała dziesięcioro dzieci. Jedna córka zginęła wcześnie, dziadek zginął podczas I wojny światowej i babcia z taką gromadą dzieci sobie poradziła – opowiada Krystyna Sołtys z Augustowa.
W 1945 roku byli dziećmi, nie wszystko pamiętają, wiele w ich wspomnieniach to opowieści mamy czy babci. W okolicach Puszczy Augustowskiej historia tzw. obławy augustowskiej z lipca 1945 jest wciąż przekazywana, bo ludzie nie chcą, żeby pamięć o ich najbliższych tak łatwo zaginęła.
Obława była operacją wojskowo-polityczną wymierzoną przez ZSRR w podziemie antysowieckie, a w szczególności w byłych żołnierzy AK żyjących na terenie północno-wschodniej Polski. – Trzeba przyznać, że na tych terenach Armia Krajowa była bardzo silna i dobrze zorganizowana – opowiada Waldemar Wilczewski, historyk z Białostockiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
[srodtytul]Pierwsze szlify ministra[/srodtytul]
Akcja rozpoczęła się od szczelnego otoczenia obszaru Puszczy Augustowskiej przez wojsko, tak żeby nikt nie mógł podczas wyłapywania „wrogów” uciec. Potem funkcjonariusze wkraczali na teren gospodarstw i zabierali ludzi z domów, z łóżek i podczas prac polowych. – Oni nie patrzyli, czy to ojciec czy nie ojciec, po kolei wszystkich brali i do kupy, a potem wywozili – wspomina Edward Janik, który podczas obławy augustowskiej miał dziewięć lat i stracił ojca. – To było późnym popołudniem. Przypuszczam, że była godzina 17 – 18, bo otrzymaliśmy od taty polecenie, żeby przepędzić bydło z pastwiska. Kiedy wracaliśmy, to uciekali akowcy, którzy się ukrywali u nas w domu. Idziemy i widzimy z góry, że wszędzie pełno wojska. Pobiegliśmy do mieszkania, a tam pod ścianą ustawiona cała rodzina, począwszy od ojca, mama, siostry, brat i jeszcze narzeczony mojej starszej siostry. A NKWD obradowało w drugim pokoju. W pewnym momencie wszedł do nas młody, elegancki człowiek, taki pozostał w mojej wyobraźni, i powiedział po polsku: „Dobry wieczór państwu”. Mnie to w pamięci utkwiło, bo u mnie w domu zawsze się mówiło „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” albo „Szczęść Boże”. Podszedł do mojej starszej siostry i powiedział: „A co ty robiłaś przy ulicy Gałaja w Suwałkach?”, a ona zemdlała – wspomina ksiądz Józef Wysocki, który w lipcu 1945 miał siedem lat, podczas obławy stracił ojca i dwie siostry.
W operacji brały udział wojska Armii Czerwonej i wojska wewnętrzne NKWD. Pomagały im też jednostki polskie: 1. Pułk Praski LWP oraz funkcjonariusze UB i MO. Funkcjonariusze przeważnie chodzili z patrolami NKWD i wskazywali rodziny związane z podziemiem. Wśród nich był gen. Mirosław Milewski, który później w latach 1980 – 1981 był ministrem spraw wewnętrznych, potem sekretarzem KC PZPR, a do połowy lat 80. bliskim współpracownikiem generała Wojciecha Jaruzelskiego. Jego nazwisko wiązane jest z morderstwem księdza Jerzego Popiełuszki. Od władzy został odsunięty w 1985 roku, kiedy na jaw wyszła afera „Żelazo”. Pod nadzorem Milewskiego wywiad PRL zarabiał na napadach, przemycie, kradzieżach w krajach Europy Zachodniej, a z pieniędzy korzystali członkowie władz PZPR.