Sienkiewicze z Palimoni płot drewniany budują wokół domu przyjaciół, u których mieszkam. Ojciec i syn, najlepsi cieśle w okolicy, wszyscy robią u Sienkiewiczów. Rano przychodzą, zanim jeszcze słońce zacznie grzać, i kopią doły – co pięć metrów dwa duże pale, zasmołowane od dołu na 55 centymetrów, nie zgniją co najmniej przez 20 lat. Na to poprzeczki kładą, ładnie odkorowane długie żerdzie lśnią czyste i świeże. Teren pagórkowaty, a pale prosto stoją, żerdzie równo przytulone do siebie, jakby od linijki wyrysował. Patrzę z podziwem na ich pracę. Tutaj ludzie nie nauczyli się źle robić. PGR-ów nie było, nie miał ich kto zdemoralizować. Na swojej ziemi zawsze pracowali, dla siebie.
Cieśle wbijają się z mozołem w twardą ziemię, zwilżają ją wodą z wiadra, bo inaczej tylko szpadel połamiesz, rozcinają siekierą pokręcone korzenie, najgorszy jest świerk, bo sosna rośnie w ziemię jak w niebo – prosto jak świeca, ale świerk kręci się na boki, gruby czasem jak pięść. Rozbijają kamień. Tutaj, w okolicy tylko kamień i piach, drzewa, trawa, nawet zboża na piachu rosną.
Nad Czarnem pomost dziurawy, jeśli nikt go nie zreperuje, to całkiem się zawali, nikomu nie zależy. Od czasu, gdy Smolniki pod gminę w Rutce przeszły, wszystko niszczeje. Szkoła wystawiona na sprzedaż, ale kto to ma kupić, skoro nawet nie wiadomo, kto jest właścicielem? Wybory trzeba było organizować w piwnicy kościoła, bo nie ma ani jednego miejsca publicznego w całej wsi, nie licząc sklepu i baru Jaćwing, ale w knajpie nie wypada przecież wyborów robić. Nawiasem mówiąc w Smolnikach Kaczyński wygrał, ledwo ledwo 132 do 114 głosów.
Pomost w każdym razie się wali, gwoździe wystają z desek, chłopakom stopy krwawią, kolonii mniej w tym roku, harcerze w ogóle nie przyjechali, bo dzierżawca chce za dużo za pole biwakowe. 4 tysiące podobno za pole plus sklepik nad jeziorem. Ale w tym roku sklepik nieczynny, bo sprzedawca zrezygnował. Dopłacał do interesu, zamiast zarabiać. Ryb też mało w Czarnym i Białym, bo dzierżawca nie zarybia. – 12 złotych bierze od wędkarzy za dzień łowienia, ale nie zarybia – mówi Heniek ze Smolnik. – To nieuczciwe.
Stoję na pomoście, to plecy, to buzię do słońca wypinam, zajeżdża terenówka z Warszawy, mężczyzna pyta:
– Czy tu w okolicy jest gdzieś czyste jezioro?
– Tu same czyste są na szczęście – mówię.
– Ale żeby tak dno było widać.
– Dna nigdzie nie widać, może w niektórych miejscach na Hańczy, ale wszędzie woda czysta, tylko muł na dnie zalega, to dlatego woda brudna się wydaje.
– No właśnie bez mułu czegoś szukamy w okolicy – mówi mężczyzna z Warszawy z kobietą u boku.
– No to powodzenia życzę – mówię – ale tu tylko jeziora z mułem. Innych nie ma.
[srodtytul]Którędy do Palikota?[/srodtytul]
Urlop na Suwalszczyźnie: słońce, rower, jezioro. Zwłaszcza rower. Jestem w lesie koło Dzierwan, wyczerpany, już ze 20 kilometrów w nogach, bo ze Smolnik przez Dzierwany, dalej w bok obok wiatraka szosą przez Okliny, gdzie kobiety w swojej kooperatywie najlepsze sery robią w okolicy, do Starej Hańczy dojechałem, potem z powrotem pod górę, do Cisówka, tam skręciłem w prawo, potem drogą wzdłuż Hańczy do Błaskowizny i Bachanowa, ale nie jechałem dalej do Turtula, tylko skręciłem w lewo na Wodziłki i tam obok molenny staroobrzędowców, przez Łopuchowo, wzdłuż jeziora Kamenduł, znowu w las i pod górę aż do Dzierwan znowu. Kamienie, piasek i góry. Krew, pot i łzy, jak mówił klasyk, ale jak dobrze poczuć te kamienie w udach, ten wrzątek na plecach, jak pięknie woda smakuje, jak proste marzenie o zimnym piwie w domu uspokaja oddech. Nie dam rady podjechać, zejść muszę, podprowadzić pod górę. I nagle kobieta się zbliża, widzę, że z miasta, bo rower górski wypasiony. – Którędy do Palikota? – pyta.
Wiedziałem, że pielgrzymi wędrują w sezonie do posiadłości posła nad Jacznem. Każdy chciałby uszczknąć widoku tego Kazimierza Odnowiciela polskiej polityki współczesnej, ostatniego Jaćwinga Suwalszczyzny zatopionego w malinowym chruśniaku, nad tomikiem Leśmiana pochylonego w zadumie, albo w niebo rozgwieżdżone wpatrzonego w ekstazie (jeśli byłaby to noc), dziewczynami otoczonego płowemi, snującego program naprawy państwa i kreślącego jego główne punkty w formie poetycko-literackiej w osobistym blogu, a w formie państwowotwórczej w codziennej orce politycznej na licznych miejskich barykadach budowanych w obronie ojczyzny przed Hunami jej zagrażającymi.
– Nie wiem – mówię zgodnie z prawdą, bo nie wiem. – Ale w barze Pod Klonem w Dzierwanach pani powiedzą. A na pewno piwo tam jest w każdym razie.
Mariana z Bondziszek pytam, co będzie, jak KRUS zlikwidują. – A niech likwidują – mówi. – My wszyscy na zasiłek pójdziemy. Pawlak wyliczył ostatnio, że 80 procent rolników nie zarobi na utrzymanie. Ktoś ich przecież będzie musiał utrzymać przy życiu.
– A ci, co mają gospodarstwa po kilka tysięcy hektarów?
– Tutaj na Suwalszczyźnie takich nie ma – mówi Marian. – U nas pany to Palikot, co ma dom nad Jacznem, i jego sąsiad Miller. I Komorowski w Ruskiej Budzie, nawet tam głosował, i Gronkiewicz-Waltz też coś ma podobno nad Wigrami, ale to nie jest pewne. A normalni ludzie mają po 15, 30 hektarów i 20 krów. I z tego żyją.
Mówię mu, że płacę co miesiąc 800 złotych na ZUS, i pytam, czy to sprawiedliwie, że rolnik płaci 1200 rocznie. – Jak to jest niesprawiedliwe, to daj mi swoją pensję i weź moją z moją robotą, z moim polem, z moją chałupą i z całym tym krusem – mówi Marian. Ale tak tylko się stawia na pokaz. Nigdy nie oddałby mi pola ani swoich bagien, gdzie rosną najlepsze jagody na świecie, a miejscami jest też żurawina. ?
Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione