Nie było bieżącej wody, elektryczność była. Kaszubi dorabiali wynajmem pokoi i obiadkami. Śląska i Warmiński spędzali tam wakacje już od kilku lat. Dostaliśmy pokój w domu starej Kaszubki, pani Gliszczyńskiej. Rano przynosiła kubek ciepłej wody i to była cała higiena. WC tzw. suchy, czyli za stodołą. Połowa XX wieku – nie do wiary. Ale za to była rzecz niezastąpiona – spokój i żadnych atrakcji. Kilkanaście domków o bardziej wytwornych nazwach – Ameryka, U Francuza – wskazywało na źródło pochodzenia zaoszczędzonego kapitału.

Myśmy ściągnęli Konwickich, im też się spodobało. Jak wyglądał dzień? Rano – skromne śniadanko, potem z parawanem pod pachą (dokuczliwe wiatry bałtyckie) szliśmy na plażę. Najpierw – spacer z Tadziem. Półwysep był podzielony palami ochronnymi, które stały co 50 – 60 metrów. Byliśmy młodzi i wysportowani, więc wykonywaliśmy normę: jeden odcinek biegiem, drugi – marszem, i tak 2, 3 kilometry do Kuźnicy i z powrotem. Rozmawialiśmy o życiu, polityce, Panu Bogu – o wszystkim. Potem skromny obiadek i dolce far niente (to ja) i praca (to Tadzio – pisał popołudniami). Koło siedemnastej wychylałem się ze swojego balkoniku i nawoływałem: „Tadziu, »seta« time!”. W wiadrze wody studziennej pływała, mrożąc się, skromna ćwiarteczka. Wypadało pokrzepić siły przed wieczorem. Czasami zapraszaliśmy wuja Jana, starego wehrmachtowca, i naciągaliśmy go na wojenne opowieści. No, w końcu kolega – kombatant. Panie degustowały różne słodkości przy kawce – tym zajmowała się śp. Zosia, moja pierwsza żona. Otrzymała honorowy dyplom sołtysa Chałup, bo to ona wciągała lub skreślała z listy chałupian. Zaczęło się robić tłoczno. Rósł tłum znajomych. Zaczęli tam przyjeżdżać, lub choćby przejeżdżać, wszyscy. Cały salon – toute Varsovie.

Jednocześnie powstała naga plaża, po drodze do Kuźnicy. W krzakach roiło się od podglądaczy z lornetkami, a my z Tadziem odbywaliśmy niewzruszenie nasze marszobiegi. Po kolacji, bardziej zakrapianej – obowiązkowy spacer do Krzyża (w połowie drogi do Kuźnicy). To dla zdrowia. I ewentualny powrót na TV, która w końcu dotarła i do Chałup. Pamiętam lądowanie na Księżycu. W izbie tłum, budzi się dziecko: „Co to, co się stało?”. A mama: „Śpij, śpij, nic się nie stało, wylądowali na Księżycu”.

Teraz Chałupy są nie do poznania. Przepiękny widok na zatokę i katedrę pucką zasłonięty brzydkim zestawem domków pudełkowych. Dookoła wrzask podnieconych surfingowców. Rozwijamy się. Gdzie te czasy, kiedy ekspres Warszawa – Hel zatrzymywał się w Chałupach tylko za 50 zł? Jedyna pamiątka po czasach świetności towarzyskiej to ściana kawiarni zaklejona fotografiami znanych figur. Zostaną po nas tylko te pożółkłe zdjęcia.

A oto resztki mojego kaszubskiego: „Buandze jitro pögoda?” (Będzie jutro pogoda?).