Dotyczy to w szczególności dwóch spraw: „twórczego” rozwinięcia przez Sienkiewicza przypomnianej przez nas koncepcji celu minimum w polityce wschodniej oraz tez Sienkiewicza na temat polityki wobec Rosji.
W pierwszej sprawie Sienkiewicz występuje jako prostoduszny analityk. Prostoduszność w analizach politycznych zaś skłania do myślenia analogiami i doprowadzania ich, „logicznie” rzecz jasna, do absurdu. Kiedy podkreślamy, że celem minimum było po 1989 r. pojawienie się na wschodniej granicy RP nieagresywnych suwerennych państw, Sienkiewicz po wyrżnięciu słowa „minimum” odkrywa, że profesorom brakuje odwagi i wyobraźni, nie chcą postawić kropki nad „i”. Prostoduszny analityk ją stawia, również w naszym imieniu: istotą polskiej polityki wschodniej winno być „współzarządzanie klasyczną strefą buforową”.
„Współzarządzanie strefą buforową” to koncept Sienkiewicza, nie nasz, jego prostoduszna logika, nie nasza. W batalii o miejsce Ukrainy w Europie jako liczącego się państwa demokratycznego droga na skróty okazała się nieskuteczna. Ale taki program, wykraczający poza cel minimum, jest znacznie bardziej realistyczny i bliższy polskiemu interesowi niż idea strefy buforowej. Nadto na „współzarządzanie strefą buforową” sił i środków nie starczy, tak jak ich nie starczyło po pomarańczowej rewolucji. Ergo, Sienkiewicz proponuje „współzarządzanie”, co w praktyce oznacza rosyjską kontrolę nad wschodem. Co więcej, dzisiaj, żeby utrzymać osiągnięty przed laty cel minimum – o bardziej dalekosiężnych celach nie wspominając – musimy myśleć w kategoriach długiego marszu i poszukiwania znacznie energiczniej sojuszników w UE. O poziomie suwerenności Ukrainy nie zdecydujemy za Ukraińców. Możemy jednak ich wspomagać i w tej sprawie Rosja nie może nie otrzymać jednoznacznego sygnału. Nie oznacza to, uprzedzając logikę prostodusznego analityka, poruszania sprawy ukraińskiej demokracji przy każdej nadarzającej się okazji, np. w trakcie negocjowania eksportu polskich ogórków.
Na pytania dotyczące ceny, jaką Rosja ma wedle Sienkiewicza zapłacić za certyfikat legitymizujący ją w oczach Zachodu, nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Podobnie na inne, dotyczące ceny, jaką Polska ma uiścić. Znajdujemy natomiast niezbyt klarowny wywód na temat energetyki i potrzeby dogadywania się z Rosją bez zachodnich pośredników. Pięknie. Przejdźmy zatem do konkretów. Rozpoczynamy rozmowy na temat ewentualnego wykorzystania planowanej elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim? Wspieramy porozumienie zawarte przez wicepremiera Pawlaka w sprawie gazu? Dokonujemy zasadniczej zmiany stanowiska w sprawie gazociągu północnego? Otwieramy się na poważne inwestycje kapitałowe Rosji w Polsce? Forsujemy nadal na forum Unii projekty dotyczące wspólnej polityki energetycznej? Podejmujemy poważną dyskusję nad powrotem Rosji do CFE i bezpieczeństwem europejskim (plan Miedwiediewa)? Nam nie wystarczy zaproponowana przez Sienkiewicza beletrystyczna fraza o konieczności „diabelskiego pragmatyzmu”. Na takie dictum Bułhakow dał już kiedyś odpowiedź: „Niech mnie diabli porwą! Niech diabli porwą? To się da zrobić!”
Sądzimy, że polsko-rosyjski „reset” winien oznaczać wspieranie – w ramach UE i w stosunkach dwustronnych – strategicznego zwrotu Rosji ku Europie (jeśli jest rzeczywiście planowany), wygaszanie konfliktów wokół „polityki historycznej”, otwarcie nowych możliwości w stosunkach gospodarczych i naukowych, wzmacnianie Unii jako rzeczywistego podmiotu w stosunkach z Rosją, nie zaś legitymizowanie imperialnych „rządów pośrednich”. Jeśli rosyjski strategiczny zwrot okaże się realny, mamy szansę.