Gdzie dziś środkiem bieży ścieżka – jezdnia okolona szerokimi chodnikami, gdzie czasem z rzadka przemyka pojedyncza taksówka – tam nie tak dawno tłoczyły się tramwaje, autobusy, taksówki, dorożki. Jednym słowem – Broadway. Teraz w weekendy, kiedy ulica zmienia się w deptak, odbywają się odpusty – jak to na wsi – a tam wszystko od kiełbasy przez miód do folklorystycznych bibelotów (stare „dobre” oscypki, frywolitki, drewniane figurki, upominki dla zakochanych, dla piwoszy, palaczy oraz na srebrne wesele).

Lekką ręką zlikwidowano jedną z najważniejszych (Towarowa, Jana Pawła, Marszałkowska – Nowy Świat – Krakowskie) arterii przelotowych. Co zyskano – nic. Kamienne ławki, kwietniki i stojaki na rowery. Stracono przelot – na Żoliborz – przez Miodową z trudem przebity przez plac Krasińskich przed wojną. Lata temu stracono również niezapomniany dźwięk kopyt końskich bijących w drewnianą kostkę nawierzchni. Nie mówię o kilkudziesięciu sklepach, co pamiętają Wokulskiego. Stracono też parę kin (m.in. Studio, małe i duże Collosseum, Majestic, Europa, Pan, Casino), których nie odbudowano przy odrestaurowywaniu Nowego Światu.

A inne udane inwestycje? Czy to jakieś nieznane względy strategiczne spowodowały budowę trasy W-Z, która miała zapewnić czołgom wolny przejazd Wschód – Zachód? Czy podobne ambicje mieli projektanci ulicy Marszałkowskiej, równej czterem alejom Champs Élysées i uniemożliwiającej budowę barykad? Zamiast burzyć PKiN, lepiej chyba wybudować gęste city.

Miejsce moich dziecięcych zabaw – skwer Hoovera – został zabudowany. Stanął tam nowoczesny pawilon. W podziemiach – wystawy, nad ziemią – kawiarnia ze szklaną ścianą, przez którą na Krakowskim widać neony i rzędy butelek na barze. Zniknął „mój sklepik” – księgarenka, raj filatelistów ze skarbami nieznanych afrykańskich państw. Nie ma Wedla na rogu Miodowej, Księgarni Gebethner i Wolff słynnej z najwyższego poziomu wydawnictw ani kawiarni Lourse'a z salą dla niepalących, gdzie kelner kazał marszałkowi Piłsudskiemu zgasić papierosa.

I co? I nic. GROM/BOR nie interweniował. Wielu pamięta jeszcze restaurację Simon & Stecki na rogu Karowej, gdzie wchłaniał napoje energetyzujące największy polski aktor – Józef Węgrzyn. Dziś na pytanie o księgarnię na Krakowskim, usłyszymy odpowiedź: Prus albo Liber, o restaurację: Marconi w Bristolu (z rewelacyjnym brunchem) albo Gessler w dwóch wersjach – modnej „U Kucharzy” i studenckiej „przekąskowo/zakąskowej”. Za cztery złote można się napić, za osiem zakąsić – śledzikiem, gzikiem albo „niespodzianką”.

Na witrynie każdej cukierni wznosi się kolumna „zygmuntówki”, która zastąpiła poczciwą „wuzetkę”, ale nawet to nie osłodzi goryczy przechadzki po nowym świecie Krakowskiego Przedmieścia.