Recenzja książki Romana Dziewońskiego "Dodek Dymsza"

– Gdyby urodził się w Ameryce zapędziłby w kozi róg Chaplina, Keatona i Lloyda razem wziętych – powiedział o Adolfie Dymszy Marian Hemar i nie był daleki od prawdy. Potwierdza to (także ikonograficznie) monografia pióra Romana Dziewońskiego.

Aktualizacja: 06.12.2010 19:44 Publikacja: 06.12.2010 19:41

– Widzi pan – tak jak ja mieszkam, będziemy wszyscy mieszkali za trzy lata – perorował artyście premier, oprowadzając po swym lokum. Dymsza odwrócił się na pięcie i poszedł do przedpokoju.

„– Czy Pan się obraził? – zapytał go gospodarz. – Nie, ale w zasadzie zostałem zaproszony, żeby gościom opowiedzieć kilka dobrych kawałów, a pan powiedział tak świetny dowcip, że ja już jestem tu zbyteczny” – tak wyglądał dialog Dodka z Józefem Cyrankiewiczem. Se non e vero ben trovato.

Aktor należał już wówczas do PZPR. Trafił tam automatycznie, gdyż wcześniej był w PPS. „Jesienią 1948 roku, kiedy taty nie był w domu – relacjonowała córka artysty Anita – do mieszkania wkroczyło UB.

Oznajmiono przebywającym tam córkom i żonie, że mają natychmiast opuścić lokal. Jeden z towarzyszy odprowadził na bok panią Zofię i powiedział, że bardzo lubi pana Dymszę i tylko dlatego dobrze radzi: – Niech mąż dobrowolnie wstąpi do nowej partii. Bo kolaboracja i tak wypłynie, i może odbędzie się proces, a tacy rodzice nie są godni wychowywania dzieci. Dodał, że mają już wydane instrukcje dotyczące córek. Miejsca w domach dziecka na czterech krańcach Polski są przygotowane”.

Zasługą Dziewońskiego jest demitologizacja swego bohatera, ukaranego wyrokiem podziemnego ZASP (potwierdzonym po wojnie) „za utrzymywanie ścisłych stosunków z Niemcami” oraz „za skuteczne przełamywanie niechęci Polaków do widowisk organizowanych przez propagandę niemiecką na skutek podawania swego nazwiska w tytułach wielu rewii” (sic!).

[srodtytul] Brok talentu[/srodtytul]

Największy z polskich komików (czy to, aby aktualne, skoro czytelnicy miesięcznika „Film” przyznali miano najwybitniejszego aktora komediowego w dziejach polskiego kina... Jerzemu Stuhrowi?) po wojnie i po upokarzającym okresie okupacyjnym właściwie marnował się na skutek braku odpowiedniego repertuaru. Wprzęgnięty w socrealizm nierzadko grywał charakterystyczne figury epoki. W „Sprawie do załatwienia” kreował m.in. bikiniarza, bumelanta i biurokratę, ośmieszanych aksamitnym głosem narratora – Andrzeja Łapickiego. W „Irenie do domu”, prekursorce ekranowego feminizmu, Dodek odtwarzał głowę socjalistycznej rodziny, niechętną zawodowej emancypacji małżonki. Najpopularniejszą rolę po wojnie – radiowego imitatora głosów – zagrał w „Skarbie”. Komedii obficie czerpiącej z kina międzywojnia, co zarzucali mu po premierze recenzenci.

Gdy obraz trafił do Moskwy, gdzie rozbawił towarzysza Kobę, rodzima krytyka całkowicie zmieniła zdanie. To był ekranowy szlagier, w przeciwieństwie do dwu innych powojennych komedii z udziałem artysty: jednowymiarowym „Nikodemie Dyzmie” oraz „Cafe pod Minogą”, wiechowskiej wizji okupacyjnej stolicy. Być może do klapy tego ostatniego tytułu przyczynił się reżyser. „Brok talentu” – podsumował go Dodek, lubujący się w kalamburach.

Podczas pobytu w USA artysta wybrał się na zakupy i w pewnej chwili rzekł: „Bokserskie ceny tu mają”, tłumacząc po chwili skonsternowanym kompanom: „Drogosz!” „– Panowie, a teraz Tetmajer” – oznajmił kiedyś w trakcie próby, a widząc pytające spojrzenia, dodał – „Przerwa!”. Zaś przybycie wicedyrektora Syreny Jakuba Z. „niesłynącego z wybitnej inteligencji” anonsował słowami: „Koledzy, Rittner nadchodzi! ” - Jaki Rittner? - Głupi Jakub!” Niebezpieczna improwizacja

Temperament sceniczny i trzymanie ręki na pulsie rzeczywistości owocowało niekiedy komicznymi wstawkami ad hoc:

W programie „Idzie wiosna” dodawał wymyśloną przez siebie kwestię „Jestem Adolf. I tu klapa, i tu klapa” – mówił, rozchylając marynarkę – „A miała być victoria”. Innym razem wspominał brydżystę Adolfa, „którego nie daje się odciągnąć od rozgrywanych partii”. Clou tej satyry prezentowanej – podkreślam – w teatrzykach warszawskich koncesjonowanych przez niemieckiego okupanta, stanowił numer z heilowaniem wyjaśniony następująco: „Dotąd skacze mój pies ze szczęścia, gdy wracam do domu”. Czy współczesna widownia, wychowana na telenowelach, sitcomach, rynsztokowej rozrywce Kabaretu Moralnego Niepokoju, Kuby Wojewódzkiego, Szymona Majewskiego i innych Kiepskich, wyłapałaby zawarte powyżej aluzje? Okupacyjna chwytała je w mig.

Wiele wskazuje na to, że środowiskowe szykany aktor w znacznej mierze zawdzięczał... popularności. Istnieją relacje dotyczących rozpoznawania Dodka na ulicach der Stadt Warschau. Polacy w terenów wcielonych do III Rzeszy, zmuszeni do założenia mundurów feld grau zaczepiali go, pragnąc uścisnąć dłoń, a nieraz proponując wspólną fotografię. „Dodek, pieronie, jak się masz!” – kordialnie powitał go kiedyś pewien Ślązak w niemieckim uniformie.

Prawdą jest też, że Dodek wystąpił w siedzibie gestapo. Lecz do gmachu w alei Szucha udał się, by ratować kolegę po fachu Czesława Skoniecznego. „Monodram” przyniósł pożądany efekt, zatrzymanego kolportera prasy podziemnej zwolniono. Doskonale udokumentowany okres okupacyjnej Melpomeny stanowi chyba największy walor benedyktyńskiej pracy Dziewońskiego.

Dymsza znalazł się wtedy w doborowym towarzystwie. Etykietę kolaborancką przypięto też Lidii Wysockiej, Irenie Malkiewicz, Jerzemu Pichelskiemu, Zbigniewowi Sawanowi. Wszyscy rozprowadzali „bibułę”, a zatrudnienie w teatrach ten proceder im ułatwiało. Natomiast demonizowany akuszer sceniczny Generalnego Gubernatorstwa Tymoteusz Ortym-Prokulski (pozostał po nim bodaj tylko przekład sowieckiego evergreena „Serce” skomponowanego przez Izaaka Dunajewskiego do filmu „Świat się śmieje”), „w wojennych warunkach wykorzystał, szansę, której nigdy w normalnej sytuacji, by nie dostał. Dorabianie do tego jakiejkolwiek ideologii jest nieporozumieniem” – słusznie konkluduje autor książki.

[srodtytul]Artystyczna asymetria [/srodtytul]

Dlaczego Dymsza nie porzucił zawodu na czas wojny? Ponieważ miał na utrzymaniu trzy małoletnie córki, o które panicznie się bał (wcześniej stracił troje dzieci, pierworodna córka umarła zaraz po narodzeniu, bliźniaki w niemowlęctwie padły ofiarą grypy) oraz niepracującą żonę, załamaną po śmierci matki, u której trauma okupacji wywołała chorobę psychiczną zakończoną samobójstwem. Występował wiec, bo – jak akcentował – tylko tak umiał zapewnić byt rodzinie. W skrupulatnie wypunktowanych przez autora rolach Dodka nie widać śladu antypolskiej propagandy. Jakże inaczej niż w przypadku artystów grających na scenach naszego drugiego okupanta, którzy za ten okres twórczości bywali po wojnie honorowani.

Nawiasem mówiąc, starorzymska sentencja – inter arme silent Musae – nie zaistniała w warunkach II wojny światowej. Moim zdaniem na szczęście, gdyż obcowanie ze sztuką umożliwiało chwilowe oderwanie się od „terroru dnia codziennego”. A – jak zauważył Stefan Jaracz – „poziom okupacyjnych teatrów nie odbiegał tak bardzo od poziomu średnich przedwojennych produkcji”. Cieszyły się powodzeniem, czego dowodzi 80-procentowa frekwencja. W kinach GG było jeszcze tłoczniej. Nie sprawdziło się obiegowe hasło konspiracji – „tylko świnie siedzą w kinie, a bogatsze to w teatrze”.

Niczym testamentowe memento brzmi ocena weryfiktorów aktorskiej konduity zawarta przez Jaracza w liście do Stanisławy Perzanowskiej (też napiętnowanej): „Niestety, metody, którymi posługują się komisje względem kolegów, nie upoważniają do (...) optymistycznego sądu. Są to metody, których nie wahałbym się nazwać terrorystycznymi”.

Odpowiedzialnym za kilkuletnią banicję Dymszy ze scen stołecznych odpowiedzmy więc jego fraszką:

„Krytyk jest jak impotent, Mój Boże! Wie jak trzeba, ale sam nie może”.

[i]Roman Dziewoński „Dodek Dymsza”. LTW, Łomianki 2010 [/i]

– Widzi pan – tak jak ja mieszkam, będziemy wszyscy mieszkali za trzy lata – perorował artyście premier, oprowadzając po swym lokum. Dymsza odwrócił się na pięcie i poszedł do przedpokoju.

„– Czy Pan się obraził? – zapytał go gospodarz. – Nie, ale w zasadzie zostałem zaproszony, żeby gościom opowiedzieć kilka dobrych kawałów, a pan powiedział tak świetny dowcip, że ja już jestem tu zbyteczny” – tak wyglądał dialog Dodka z Józefem Cyrankiewiczem. Se non e vero ben trovato.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy