Nasz okrutny Zoil nie widzi związku, jaki łączy szczególne doświadczenie ziemi w „Odzie do śliwowicy” z tym, co stanowi istotę „De profundis”, nie zauważa, że w obu tomach wraca ta sama symbolika „podziemnych motyli”. O tym, że „nie ma zbawienia, jak tylko przez ziemię”, pisze poeta z Matarni od wielu lat, ale też zawsze u niego „ziemia” łączy się ze „zbawieniem”, śmierć z życiem, trupi pył z wiarą w zmartwychwstanie. Gdyby Horubała przeczytał „Ziemię Świętą” (Czemu nie wymienia tej książki? Za dobra?), wiedziałby, skąd Wenclowa, przedziwna teologia ziemi. Zresztą – nie jest ona ideologią, ale poezją, poza tym często i świadomie bardzo stylizowaną na baśniowość, nawet bajkowość. Stąd przykład owo „Śródziemie”, które zbywa kpinkami Horubała, bo jego zdaniem winno być tu „Śródmieście”. Wystarczyło przeczytać zawartą w „De profundis” baśniową parabolę Rosa Canina, by to zrozumieć. Inna rzecz, że Wencel tę baśniowość buduje tylko po to, by na zasadzie kontrastu zderzyć ją z okrucieństwem historii i by to ostatnie podkreślić. „Zamiast mieszkać w baśni/mieszkają w archiwum”, pisze Wencel wpatrując się w zdjęcia pomordowanych żołnierzy NSZ. Zła wola, duchowa ślepota, a może jakaś zwykła poczciwość każe nazywać to wszystko wyrazem chorej fascynacji i nekrofilią. Dziwne też, że Horubała, szukając u Wencla nadaremnie jakiegoś „napięcia”, nie widzi go chociażby w takich momentach. Nie rozumiem zresztą, czemu najpierw utyskuje na „panajezuskowe”, czyli chyba naiwne wierszyki Wencla, a jak dostaje coś „mocnego” w postaci nekrofilii, płoszy się jak „ministrant” albo „pensjonarka”. Ale rozumiem, że gdyby tam była wódka, byłoby OK. Alkoholizm – ten zbawi polską poezję!
Jakimż zresztą nieporozumieniem jest czytanie „De profundis” jako demonstracji epigońskiego do kwadratu patriotyzmu w trupim pyle! Na miłość boską, przecież to jest poezja nagrobna, żałobna, elegijna! To treny, poezja funeralna, poetycki apel poległych, a nie fraszki. Oceniajmy je właściwą miarą. Czy Horubała pisałby o nekrofilii, czytając „Noc listopadową” albo „Wolność tragiczną”, a nawet – z innej nieco beczki – Leśmiana? Czemu nie widzi, że tak intensywny w tym tomie gest patrzenia ma wymiar duchowy? Że poeta wpatruje się w obrazki zamordowanych, bo czuje, iż patrzą na niego polegli? Że wzruszenie budzi w poecie kruchość – ludzi, jednostek, Polaków, narodów?
Wiersze z „De profundis” są lamentem kierowanym do Boga z dna rozpaczy, są pełne bólu, smutku, przerażenia, ale i miłości dla tych, którzy oddali życie. Za Polskę albo „tylko” dlatego, że byli Polakami. Więc nie nekrofilia, lecz świadomość, że ojczyzna to wspólnota żywych i umarłych, że żyjemy dzięki tym, którzy za nas umarli, że należy im się za to nasza pamięć i wdzięczność (Koniński pisał: wdzięczność dziejowa). Ale jest tu i coś jeszcze: umarli w tych wierszach nie są trupami. Oni na nas patrzą, żyją! Wielka jest w „De profundis” wiara w żywotność Polaków, w to, że „płoniemy, a nie giniemy”, jak pisze Wencel w wierszu dedykowanym Trzebińskiemu. Zarażony śmiercią? Tak pisano o poetach pokolenia wojennego, którzy są Wenclowi – jak widać – bliscy, ale to przecież nie to samo, co neobarokowa delectatio morosa.
[srodtytul]***[/srodtytul]
Zupełnie już nie rozumiem pretensji Horubały wobec otwierającego „De profundis” wiersza „Kołysanka lipowa”. Zabawne zresztą przeczytać, jak gorszyciel się nagle gorszy i płoni, bo jak to, jak tak, panie dziejku, można, bo takie świętości, Kochanowski, Norwid, podpowiedziałbym Horubale jeszcze Tuwim. „Sztubacki żart”? Czemu Horubała nie widzi gorzkiej, wieloznacznej ironii tego wiersza, tego, jak pięknie Wencel odwołuje się do symboliki lipy czarnoleskiej i symboliki drzewa w ogóle. Czemu nie widzi hołdu złożonego przez pisarza naszej poezji, jego wiary w ocalającą moc słowa poetyckiego. Ten wiersz także wyjaśnia coś, co uczenie nazwać by można intertekstualnością „De profundis”, która ma w tym kontekście bardzo głębokie uzasadnienie. „De profundis” to bowiem wywoływanie duchów naszej liryki i zarazem wieniec żałobny utkany z kwiatów polskiej poezji, składany na grobach naszych, często zapomnianych, bohaterów.
Szkoda, że prowadząc krytyczną wiwisekcję duszy prawicowej (bo Wencel jest w tym tekście i ministrantem, i nekrofilem, i alkoholikiem, i prawicowcem, i heretykiem naraz), Horubała lekką ręką odsuwa na bok do narożnika z napisem wiersze „zręcznie” napisane wstrząsające, piękne liryki oddające hołd ofiarom Wołynia ( 1943), żołnierzom NSZ, Andrzejowi Trzebińskiemu, Wojciechowi Menclowi czy Annie Walentynowicz (Pani Cogito)? Jak wstrząsający jest wiersz „Drzwi” pokazujący w poetyckim skrócie polską historię na przykładzie tytułowego motywu-symbolu, drzwi „chroniących Żydów, słuchaczy tajnych kompletów, krematorium komory gazowej ubeckiego więzienia”! Czemu nie widzi polemiki Wencla ze sztuką nowoczesną, czemu nie dostrzega odwagi, z jaką upomina się o nasze Kresy?