Trzy kolejne spotkania prezydenta Komorowskiego z prezydentami Rosji, Niemiec i USA były okazją do wylania kilogramów dyplomatycznego lukru. Spotkanie z Dmitrijem Miedwiediewem było jedną wielką akcją „Drużba”, ale żadnych konkretów, co ma zmienić się w relacjach między Warszawą a Moskwą, nie usłyszeliśmy. Ponoć, gdy dziennikarze zachwycali się tym, jak Maryla Rodowicz śpiewała pieśni Wysockiego dla prezydenta Rosji, w zacisznych gabinetach negocjowano jakieś nowe naftowe deale. Szczegółów nie ujawniono w myśl starej zasady PO: „wiemy, co robimy – wy się nie interesujcie”. Zupełnie jak z rozmowami na temat kontraktu gazowego.
W trakcie wizyty prezydenta Christiana Wulffa w Warszawie z kolei wspominano jedynie historyczną wizytę Willy’ego Brandta z 1970 roku. Z racji podniosłej, rocznicowej atmosfery nikt nie zająknął się nawet na temat poniedziałkowego fiaska starań Donalda Tuska w Berlinie, aby bałtycką rurę zakopać na tyle głęboko, by nie tamowała dostępu do portu w Świnoujściu. Notabene rzekome rozwiązanie tego konfliktu Radosław Sikorkski ogłosił już dobre parę miesięcy temu. Teraz wypada Niemcom przebujać się już tylko do czerwca 2011 r. Wtedy fetować będziemy 20-lecie traktatu polsko-niemieckiego, a Anda Rottenberg otworzy w Berlinie swoją wielką wystawę o wiekach dialogu kulturowego Niemców i Polaków. Znów popłyną kilogramy dyplomatycznego lukru. A premierowi Tuskowi znów będzie głupio upominać się o zbyt wysoko umocowaną rurę.
Obama jak to Obama – przyjął ciepło naszego prezydenta, nie wykluczył zniesienia wiz i coś podobno obiecał w sprawie pobytu w Polsce samolotów amerykańskiego lotnictwa. Szczegółów tradycyjnie nie znamy, bo i w tym wypadku platformerscy fachowcy ani myślą zdradzać szczegółów dziczy kudłatej w kraju. Cała nadzieja w kolejnym wysypie tajemnic z WikiLeaks. Może wtedy się czegoś dowiemy.
Tak samo jak dopiero za jakiś czas dowiemy się, czy Donald Tusk wybierze wariant przyśpieszonych wyborów wiosną 2011 roku. „Tusk rozważa czy tylko blefuje” – głowi się „Polska The Times”. Jak podejrzewam – pan premier sam nie wie.
Cokolwiek ustali, to i tak usłużni podwładni uznają za szczyt politycznej strategii.